Relacja konkursowa: Rowerowa podróż poślubna - Ukraina i Mołdawia 2011

Relacja konkursowa (zobacz jak zagłosować!) Iwony i Rafała, którzy zamiast po ślubie lecieć w ciepłe kraje czy inne standardowe miejsce postanowili przemierzyć rowerem Ukrainę i Mołdawię - ukłony (i gratulacje, naturalnie!) dla Was. Długie trochę (no wiecie, Ukraina mała nie jest), ale czytajcie - przygody z miejscową ludnością i nie tylko! Więcej o podróżach pary młodej możecie przeczytaj na: in-outdoors.blogspot.com

Rowerowa podróż poślubna - Ukraina i Mołdawia 2011

Doczekaliśmy się w końcu :) Niedziela po ślubie trwa krótko, a noc z niedzieli na poniedziałek jest całkowicie nie przespana :) Kto by tu spał przed taką wyprawą :). Mimo poweselnego zmęczenia spać się nie da i oboje już nie możemy doczekać się rana. Dzień 1 Piekary Śląskie - Przemyśl No i nastał poniedziałek, my szczęśliwi a rodzinka przerażona. Oficjalne pożegnanie i wyruszamy.... Samochodem... ale tylko do Zabrza, z rowerkami na dachu. Odwozi nas tata z wujkiem - całe szczęście bo pomagają nam wtaszczyć rowery do pociągu, w którym pomimo oznakowania w numerze i zakupionych biletów rowerowych przedziału na rowery nie ma. PKP co tu dużo mówić. Jeszcze zbieramy opieprz od konduktorów za to, że się chcemy do pociągu z tymi rowerami władować. Konduktor po krótkiej rozmowie i obejrzeniu naszych biletów sam klnie na PKP ;) i wpuszcza nas do środka. Pociąg jedzie ze Szczecina do Przemyśla, my wsiadamy obładowani w Zabrzu, można się zatem domyśleć jak w nim wygląda. Wolnych miejsc brak, ja przy jednym kiblu z jednej strony wagonu z jednym rowerem, Rafał stoi z drugiej strony wagonu z drugim rowerem iz nadzieją, że nikt nie będzie chciał przechodzić. Krótko mówiąc na wstępie mamy dość, a perspektywa dojechania w ten sposób do Przemyśla (7godzin?) nas dobija. Na szczęście w Katowicach robi się luźniej. Męczarnia nie trwa za długo i po ściągnięciu bagaży "łączymy" ze sobą rowerki, a sami wbijamy się w jakiś przedział. Do Rzeszowa jest ciasno, ale tam zostajemy w przedziale już tylko z jedną panią. Ta dowiedziawszy się o naszym planie opowiada nam wszystko co wie o Ukrainie i Rumunii (pani jest mieszkanką Przemyśla), opowiada o wyprawach na Simsonie po Wschodzie, a na sam koniec dowiadując się o naszym ślubie wypija toast z weselnej wódki za nasze zdrowie. Pokonujemy pierwsze km na rowerze, aż 4,38 km:
Dzień 1


W Przemyślu kolejne rozczarowanie. W internecie jest, na mapach jest, w przewodnikach jest, ale w rzeczywistości już nie jest tak kolorowo. Mowa o polu namiotowym, którego w Przemyślu już od kilku lat nie ma. Przynajmniej nikt z napotkanych przez nas ludzi nie słyszał żeby dalej istniało. No to rozbijamy w środku miasta, nad rzeką namiot. No cóż chcieliśmy na polu ale jak zwykle rozbijamy się
 na dziko : ).

      

Dzień 2 Przemyśl - Городище Dystans: 82,96 km Czas jazdy: 4 godz, 48 min Prędkość średnia: 17,23 km/h Prędkość max 45,63 km/h Pogoda: 14*C, zimno i mokro
Dzień 2
Rozpoczynamy w końcu prawdziwą podróż rowerową. Oczywiście budzi nas deszcz i zimno. Ale plan trzeba wykonać jak się chce osiągnąć sukces, zatem zwijamy namiot i fruu na granice do Medyki. Trzeba pokonać pierwsze trudności tj. przejść w sensownym czasie przez granice. Dużo o tym słyszeliśmy i teraz trzeba było się z tym zmierzyć. Musimy przejść przez przejście graniczne dla pieszych. Kolejek w stronę Ukrainy nie ma, za to ukraińskie babuszki z wielkimi siatami stały w kilkukilometrowej kolejce aby dostać się do Polski. Dochodzimy do polskiego przejścia a tam kolejne rozczarowanie. Nie ma jak przetaszczyć rowerów przez super nowoczesną bramkę ;) . Na szczęście trafiamy na miłą panią celnik, która otwiera nam wejście dla niepełnosprawnych. Tym sposobem udając wózki inwalidzkie i dziękując za życzenia pomyślnej podróży otrzymane od celniczki ruszamy w stronę ukraińskiej części przejścia. Z daleka widać, że to dwa różne światy, ukraińskie bramki przypominały zdewastowane wejścia do marketów, ale przejścia dla niepełnosprawnych już nie było. Tam musieliśmy się namęczyć żeby przecisnąć obładowane rowery. Wszystko się udało, tam też usłyszeliśmy życzliwe słowa i byliśmy już za Szengen. Szkoda, że mokrzy i zmarznięci z workami na butach. Ukraina wita nas jeszcze większym pogorszeniem pogody, leje jeszcze bardziej i jest jeszcze zimniej niż rano. Ale jesteśmy przejęci widząc stan asfaltu, same łady i złote cerkwie (każda w remoncie - wiemy na co poszła kasa z Unii na Euro2012). Rozważamy powrót do domu. Dzwonimy do rodziców by zapytać o pogodę. Odpowiedź nie jest dla nas zadowalająca, mimo tego jedziemy dalej. Pierwszy test. Jesteśmy głodni, trzeba więc iść do sklepu. Szukamy czegoś z napisem "Produkty". Nie za dużo sklepów mijaliśmy do tej pory więc wchodzę do pierwszego lepszego, ku swojemu zdziwieniu nawet się dogaduję ze sprzedawczynią i kupuję drożdżówki, pani wydaje mi resztę w cukierkach. Jesteśmy miło zaskoczeni wysokością cen. Jadąc dalej w jedynej większej miejscowości jaką mijamy tj. chyba Самбір znajdujemy market - Jupi - w markecie nie trzeba z nikim gadać. Tam robimy większe zapasy i jedziemy szukać noclegu. Na Ukrainie w każdym większym markecie (przynajmniej w tych, w których byliśmy), stoją wielkie akwaria z rybami, np karpiami. Nie jakieś wanny czy baseny z brudną wodą tylko eleganckie czyściutkie akwaria, można sobie przy nich stanąć i wybrać rybkę jaką się będzie chciało dziś zjeść. W Polsce nigdzie czegoś takiego nie widzieliśmy. Kolejne wyzwanie, trzeba znaleźć nocleg. Oczywiście o polu namiotowym możemy zapomnieć. Na dziko w lesie, czy na łące w obcym kraju z mikroskopijną znajomością języka też nie jest rozsądnie. Trzeba do kogoś zagadać... Zauważamy fajną łąkę po jednej stronie ulicy, po drugiej dziewczyna plewi za płotem. No to wydelegowana zostaje Iwonka o zapytanie czy możemy rozbić się pod ich oknami. Na szybko wymyślam po rosyjsku regułkę o turystach z polski jadących nad może czarne itp. itd. Dziewczyna mówi, że nie rozumie :) ale zawoła mamę. Mama na szczęście zrozumiała i wskazała nam lepsze miejsce na namiot - za ich domem. Podobno często turyści się tam rozbijają. Dziękujemy i idziemy rozbić namiot, jeszcze przed położeniem się, przychodzi do nas duży facet ;) najpierw się pyta co tam robimy, my wystraszeni odpowiadamy to samo co dziewczynce za płotem. Facet na to - jesteście głodni? może chleba Wam przyniosę albo mleka?

   

Dzień 3 Городище - Долина Dystans: 100,64 km Czas jazdy: 6 godz, 10 min Prędkość średnia: 16,31 km/h Prędkość max: 50,28 km/h Pogoda: 17,8*C, zimno i mokro
Dzień 3
Troszkę cieplej niż dzień wcześniej, widoki takie same, jedziemy do przodu... Wszystkie rzeki wyglądają jakby zaraz miała nadejść powódź. Nie ma warunków do niczego. Ani do jazdy, ani do wypoczynku, ani do kąpieli. Bez ekscesów, już z bagażem doświadczeń nabytych dnia poprzedniego spędzamy dzień na rowerze. Pod wieczór robi się nieprzyjemnie, tzn zaczynają się długie męczące podjazdy. Obiecaliśmy sobie, że musimy zrobić zakładany dystans tj 100km. Zatem gdy 100km "wybija" akurat na przełęczy, schodzę z roweru i mówię, że dalej nie jadę. Z resztą i tak zaczyna się ściemniać. Po drugiej stronie ulicy jest w jakiś sad, a w głębi widać domek. Może tam się rozbijemy. Koło sadu idzie jakiś chłop i wyprowadza krowę na spacer ;) tzn już chyba wraca ze spaceru. Podchodzę do niego i pytam czy możemy się gdzieś rozbić pod jabłonką, on przez dłuższy czas udaje, że mnie nie słyszy, kompletnie mnie ignoruje. Myślę sobie, że coś z nim nie tak. Ale facet niespodziewanie kiwa do mnie, że mam iść za nim. Wołam Rafała i idziemy. Prowadzi nas w stronę domku. Z domku wyskakuje babcia patrząc na nas z szerokim złotym uśmiechem. Okazuje się, że jej matka była polką. Gospodarze oddają nam jeden ze swoich pokoi, częstują kawą i ciastkami. Nawet
 namiotu rozkładać nie musimy.
   

Dzień 4 Долина - Добромів Dystans: 90,31km Czas jazdy: 6godz, 29min. i 23s Średnia prędkość: 13,91km/h Maksymalna prędkość: 47,22km/h Pogoda: Przelotne opady
Dzień 4
Rano, nasi gospodarze zapraszają nas do swojej drugiej chatki, gdzie rozpalili w piecu i nagrzali nam wody do kąpieli. Pani przynosi nam też śniadanko i każe Rafałowi się ogolić ;) . Chcemy przed wyjazdem zrobić pamiątkowe zdjęcie, ale musimy poczekać, aż Państwo skończą zrywać nam czereśni na drogę i ubiorą się w kapelusze. Dziękujemy wręczając naszym gospodarzom Toffifi. Gospodarze zapraszają nas do siebie kiedy tylko będziemy w okolicy. Jedziemy dalej, droga znów nie przyjemna, coraz gorsze i dłuższe podjazdy i mniej asfaltu na drogach. Na Ukrainie asfalt w tragicznym stanie często kończył się przed jakąś wioską, tam były tylko dziury i ponownie zaczynał za wioską. A wzdłuż dróg co jakiś czas były wolno dostępne kanały naprawcze (tańsze rozwiązanie niż wylewanie nowej nawierzchni). Jesteśmy głodni, przez kilkadziesiąt km nie ma żadnego sklepu a tym bardziej restauracji... wygłodzeni po kilku godzinach zatrzymujemy się w jakiejś jadłodajni gdzie za 20 zł łącznie jemy barszcz z chlebem, po dwa mielone, dwa gołąbki, sałatkę warzywną, ziemniaki i surówkę i zapijamy piwem. Wieczorem nareszcie wychodzi słońce. Rozbijamy namiot pod jakąś knajpą, w której nie ma ludzi, ale lecą z głośników polskie weselne piosenki ;)

   
Dzień 5 Добромів - Магала Dystans: 125,35km Czas jazdy: 6godz, 41min. i 12s Średnia prędkość: 18,74km/h Maksymalna prędkość: 47,63km/h Pogoda: Pochmurno Jak dotąd najladniejsza pogoda, rekord naszego życia w dystansie i 10000km Authora
day51
Budzi nas słońce, cóż za miłe uczucie :) Nie mamy już nic do jedzenia, bo nie spotkaliśmy dnia poprzedniego żadnego sklepu po drodze. Idziemy na śniadanie do restauracji. Mówię kelnerowi, że chcemy zjeść śniadanie, on się pyta ale co chcemy, ja że śniadanie, kończy się na tym, że przynosi nam barszcz ;). Popijamy go kawą expresso i za ten zestaw płacimy już 25 zł. Każdy barszcz ukraiński, który tam jedliśmy smakował inaczej, nie było dwóch takich samych, najsmaczniejszy jedliśmy na samym początku w miejscowości Смрий. Ale i tak nasze mamy robią lepszy ;) Sporo przejechaliśmy i nie ma gdzie rozbić namiotu, robi się późno, ściemnia się ponad 100 km na liczniku wjechaliśmy do jakiegoś miasta Чернівці i nie ma gdzie się rozbić. Zbliżamy się już do Mołdawskiej granicy i już nawet ludzie zaczynają inaczej wyglądać, aż strach pytać o drogę. W końcu zjeżdżamy z nowo wybudowanej obwodnicy w bok aby rozbić się miedzy krowimi plackami w zupełnych ciemnościach pod właśnie strasznie "rumuńskimi" chatkami. Okazuje się, że Author przekroczył 10000km a ja pokonałam najdłuższy jednodniowy dystans w życiu. Dzień 6 Магала - Briceni Dystans: 87,55km Czas jazdy: 4godz, 51min. i 29s Średnia prędkość: 18,02km/h Maksymalna prędkość: 45,02km/h Pogoda: Przelotne opady
Dzień 6.1
Dzień 6.2
Wstajemy bardzo późno bo znów pada deszcz. Tak czy inaczej tzreba jechać. Opadamy z sił więc wchodzimy do sklepu po czekoladę. Pani w sklepie mówi, że nie mamy jechać na Mołdawię. Że jak chcemy nad Morze Czarne to jechać Ukrainą bo na Mołdawii jest drogo. Nie posłuchaliśmy ;) Na granicy w Mamałydze wszystko przechodzi w miarę sprawnie, ale zaskakują nas Mołdawskie celniczki. Po Ukraińskiej stronie standardowe ukraińskie gruboskórne twarze nie raz śmierdzące wódą... Po Mołdawskiej stronie dwie wypicowane blondyneczki... aż mi się głupio przy nich robi bo już odrosty na nogach mam a one takie idealne... ;) Doszliśmy do wniosku, że muszą w Mołdawii mieć niezły kasting na celniczki ;) Kto wygrywa TOP MODEL idzie na celniczkę ;). Na Mołdawii drogi są lepsze, tzn w lepszym stanie i dużo mniej samochodów. Pierwsze co widzimy w tym kraju to furmanka z rejestracją :) Zatrzymujemy się w pierwszym mieście, aby coś zjeść. Wszędzie same knajpy nigdzie nic do jedzenia. W końcu znajdujemy pizzerie. Czekając na pizze analizujemy mapę i popijamy ukraińskiego Оболоньa. Po chwili słyszymy: "To nie Żywiec to Оболонь". Okazuje się, że spotkaliśmy jedynego mieszkańca tamtego miasta z polskimi korzeniami. W jaki sposób z daleka poznał, że jesteśmy Polakami? Oprócz furmanek z rejestracjami zaskakują nas również inni użytkownicy dróg publicznych, tj baranów. Już na Ukrainie często trudno było przejechać koło przeprowadzanych krów, ale to co się dzieje w Mołdawii z baranami jest niemożliwe :) Kładziemy się spać zupełnie na dziko przy jakimś stawie przy drodze, aby następnego dnia dotrzeć do Styrczy.

   
Dzień 7 Briceni - Styrcza Dystans: 90,99km Czas jazdy: 5godz, 45min. i 7s Średnia prędkość: 15,81km/h Maksymalna prędkość: 39,44km/h Pogoda: pochmurno
Dzień 7
Zupełnie nowe widoki, nieznane nam krajobrazy i mocno pagórkowate ukształtowanie terenu. Ciężko się jedzie, ale miło się patrzy. Przy drogach co jakiś czas wolnodostępna studnia z wodą. Oczywiście ta, przy której się zatrzymujemy jest pusta ;) Pole za polem, głównie słoneczniki i kukurydza, a na każdym polu "zaczarowany autobus". Dojeżdżamy do Styrczy zwanej Małą Warszawą. Styrcza jest polską wioską w Mołdawii. Nocujemy w domu polskim ufundowanym przez Kwaśniewskiego. Przyjmuje nas bardzo miła Pani Ludmiła. Za 20 zł od osoby mamy cały dom dla siebie, z wanną, kuchnią, lodówką, satelitą, telewizorem, telefonem a nawet komputerem z internetem, przez którego rozmawiamy 1 raz z rodziną od wyjazdu :) Postanawiamy odpocząć tu jeszcze jeden dzień. Dzień 8 Styrcza - Glodeni - Styrcza Dystans: 8km Dzień przerwy, Rafał jedzie do sklepu bo nie mamy już co jeść, a ja śpie do 12 :). Umawiamy się z Panią Ludmiłą na obiad i wspólne gotowanie Mamałygi. Wychodzi pyszna. Dopiero teraz orientujemy się, że jesteśmy w innej strefie czasowej i że jest godzinę później niż do tej pory myśleliśmy. Już wiemy czemu nam sklepy przed nosem na Ukrainie zamykali.

   
  Dzień 9 Styrcza - Morienij Dystans: 108,36km Czas jazdy: 6godz, 31min. i 24s Średnia prędkość: 16,61km/h Maksymalna prędkość: 43,5km/h Pogoda: Przelotne opady
Dzień 9
Jedziemy wzdłuż rumuńskiej granicy, widoki przedziwne, a raczej tragiczne, takich wiosek jak tam w Polsce już nie ma. Wszędzie błoto i taplająca się w nim trzoda chlewna ;) itp. Zatrzymuje nas celnik, wysiada ze swojej łady i prosi o dokumenty. Oboje zauważamy, że gość ledwo stoi na nogach, a śmierdzi od niego wódą na kilometr. Wsiada do auta i każe nam jechać za sobą. Dojeżdżamy do jego bazy, wychodzi jego przełożony (ten już trzeźwy) i ogląda nasze papiery, po czym pyta gdzie jedziemy i tłumaczy nam drogę. wieczorem szukamy noclegu, ale w każdej wiosce same bajora z kaczkami więc jak tu rozbić namiot. Postanawiamy rozbić się na zboczu pagórka z dala od wioski. Wdrapujemy się na górę, okazuje się, że tam też jest pełno błota, jesteśmy cali brudni, źli i zmęczeni. W rowerach się nie kręcą kółka bo tyle na nich błota. Nagle podjeżdża do nas samochód wysiada gość i coś do nas krzyczy. Kolejny celnik. Dostał cynk, że obcy kręcą się po wiosce i musiał nas znaleźć i wylegitymować. Sprawdzał wszystko nasze dane, gdzie jedziemy, skąd jedziemy, kiedy gdzie byliśmy i gdzie przekraczaliśmy granice. Na końcu kazał nam jechać z nim pod ich bazę, aby tam rozbić u nich namiot bo miejsce, które my wybraliśmy jest nad wyraz niebezpieczne, a utrata rowerów byłaby najmniejszą stratą bo w tym rejonie ludzie są nienormalni. Kładziemy się spać w dość podłych humorach i na krzywym błotnistym terenie.

   

Dzień 10 Morienij - Liepuszna Dystans: 68,82km Czas jazdy: 5godz, 14min. i 18s Średnia prędkość: 13,13km/h Maksymalna prędkość: 48,05km/h Pogoda: Przelotne opady
Dzień 10
Trzeba było pokonać kilka wzniesień, tego dnia się dowiedziałam, jak bardzo szczypie w oczy własny pot spływający z czoła. Mamy też nauczkę, aby nie słuchać kobiet opowiadających o jakiś skrótach jeśli mamy wytyczoną w miarę pewną trasę. Wierząc przechodzącej babci tracimy kilka godzin i bardzo dużo sił na przeprawę niby skrótem przez las, efektem wrócenia do punktu wyjścia. Pokonujemy którąś z kolei przełęcz. Na szczycie siedzi dziadek sprzedający arbuzy, woła nas do siebie. Częstuje arbuzem, piwem i swoim ciepłym obiadem. Zapytany o to jak mu się odpłacimy odpowiada, że Bóg mu to wynagrodzi. Ostatni nocleg na Mołdawii spędzamy wśród kaczek łażących  na około namiotu.

   

Dzień 11 Ljepuszna - Тарутине Dystans: 112,50km Czas jazdy: 5godz, 58min. i 6s Średnia prędkość: 18,84km/h Maksymalna prędkość: 45,19km/h Pogoda: Słonecznie
Dzień 11
Przedostajemy się w końcu przez góry i jedziemy w miarę prostą trasą na granicę z Ukrainą normalnym tempem. Postanawiamy posilić się już na Ukrainie w jakiś knajpach koło przejścia granicznego. Na granicy znów podziwiamy mołdawskie celniczki, tym razem brunetki, ale też z kastingu ;) Pani ostrzega nas, że w Mamałydze nie wbili mi pieczątki do paszportu i mogę mieć przez to problemy - nie było. Za przejściem granicznym masakra. Możemy zapomnieć o jedzeniu. Tak już chcieliśmy być z powrotem na Ukrainie, a ta pierwszą wioską zaskakuje nas brzydotą. Psy gonią konie, kaczki gonią psy zamiast dróg znowu błoto. O "Produktach" zapomnij. W końcu dojeżdżamy do większej miejscowości gdzie postanawiamy spędzić noc. Po szybkich zakupach i uzgodnieniach z miejscowymi rozbijamy namiot, odwiedzają nas szczeniaki sikające z radości po zjedzeniu czekolady, odwiedzają nas owieczki i pijemy jeszcze ciepłe mleko od świeżo zdojonej krowy. Dzień 12 Тарутине - Татарбунари Dystans: 98,17km Czas jazdy: 5godz, 31min. i 58s Średnia prędkość: 17,74km/h Maksymalna prędkość: 35,58km/h Pogoda: Słonecznie
Dzień 12
Spokojny, ciepły dzień. Jedzie się przyjemnie bocznymi drogami. Nocujemy nad wielkim jeziorem, gdzie nie ma żywego ducha, tylko mrówki i komary.

   

Dzień 13 Татарбунари - затока Dystans: 67,58km Czas jazdy: 4godz, 11min. i 7s Średnia prędkość: 16,14km/h Maksymalna prędkość: 37,29km/h Pogoda: Słonecznie
Dzień 13
Krótki dystans, ale jedzie się strasznie. Chyba już jesteśmy zmęczeni, a świadomość, że jeszcze dziś będziemy nad Morzem Czarnym robi swoje. Dojeżdżamy do Zatoki, chcemy wynająć pokój na kilka dni. Mój warunek - ma być z prysznicem. I tu właśnie jest problem, tylko pokoje klasy "LUX" w Zatoce miały prysznic w pokoju. A jak prysznic to i lodówkę, klimę i telewizor. Inwestujemy w taki pokój 35 zł od osoby za dzień. Myślę, że jak na kurort to dobra cena, a klima niesamowicie nas ratuje. Sama Zatoka nie jest zbyt fajna, jest dużo ludzi, brudna plaża, ogólnie brudno, a woda w morzu zielona. Do tego brak jakiś podstawowych warunków sanitarnych, restauracje i puby nieposiadające ubikacji. Nawet rąk w niektórych lokalach nie ma gdzie umyć. Ale zasłużyliśmy na odpoczynek i zostajemy tu już do końca. Od tego dnia spędzamy "normalnie" urlop.

   

Dzień 19 Zatoka - Odessa Dystans: 68,50km Czas jazdy: 4godz, 39min. i 28s Średnia prędkość: 14,70km/h Maksymalna prędkość: 36,94km/h Pogoda: Slonecznie
Dzień 19
No i trzeba wracać. Podczas byczenia się w Zatoce poświęciliśmy jeden dzień na przybycie pociągiem do Odessy w celu zakupienia biletów do Polski, nie było to proste, panie na dworcu tez nie zawsze chciały współpracować ale daliśmy radę. Mogliśmy zatem jechać do domu. Najpierw z Zatoki trzeba dojechać do Odessy. Niecałe 70 km wydaje się nic takiego, tylko że Rafała zaczynają łapać skurcze nie nie może jechać. Z wielkim bólem docieramy do Odessy gdzie jemy obiad, odganiamy się od żebrzących cyganek i ładujemy się do pociągu. Pociąg z Odessy do Wrocławia. Nie było biletów na rowery więc trochę się boimy, że nas nie wpuszczą. Jeszcze w Zatoce dokładnie wypucowaliśmy nasze wielosipiedy aby nikt się nie rzucał. Na peronie ściągamy sakwy i Rafał rozkręca rowery na części. Ja ładuje się do pociągu. Zatrzymuje mnie konduktor i po polsku pyta o bilet. Patrzy na rowery i się krzywi - wy chcecie z tymi rowerami wejść do pociągu??? Odpowiadamy potulnie, że tak, ale je rozbieramy, żeby zajmowały jak najmniej miejsca. W końcu się zgadza. Polski konduktor wprowadza mnie do naszego przedziału. Jesteśmy mile zaskoczeni. Do szafy ładujemy rowery, w umywalce myjemy stopy i całkiem przyjemnie bez z zmęczenia jedziemy 26 godzin do Zabrza.

 

PODSUMOWANIE Dystans: 1116,8km Czas jazdy: 66godz, 55min. Średnia prędkość: 16,33km/h Maksymalna prędkość: 49,7km/h
Przekroczone granice: Polska - Ukraina: Medyka Ukraina - Mołdawia: Mamalyga Moldawia - Ukraina: Basarabiaska Ukraina - Polska: Przemysl pociągiem

Od Ukraina i Mołdawia_10

Komentarze

  1. Rowerem po ślubie do Mołdowy przez Ukrainę ??? Hmmm... brzmi znajomo :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty