Szkoła Długiego Ojca

Na krawiectwie dziewczyny szyją bluzy robocze dla chłopaków ze stolarstwa. Ci ze stolarstwa zbijają stołki dla koleżanek z pielęgniarstwa. Na tych stołkach pielęgniarki opatrują rannych elektryków, a elektrycy naprawiają elektryczny piekarnik, by młode kucharki i cukierniczki mogły dalej piec kurczaki i babki bakaliowe.

Babka zresztą - niczego sobie, równowartość 4.50 zł za solidną porcję, biorę. Biorą też hydraulicy. Zmęczone chłopaki, rury przetykali pod salonem fryzjerskim. A dookoła, na dziesiątki, na setki kilometrów stąd, tylko palmy i chaszcze.

Się szyje

Szkoła i internat Pai Puku w ciągu przeszło pięćdziesięciu lat istnienia urosła do sporej osady. Biorąc pod uwagę skrajnie niskie zagęszczenie ludności Chaco: jest to wręcz jedno z największych miast regionu. "Infierno Verde", zielone piekło, jak o nim mówią, to blisko 250 tysięcy kilometrów kwadratowych (Polska ma 312 tysięcy) i mniej niż 200 tysięcy mieszkańców (w Polsce jest nas 38 milionów).

Dzień zaczyna się o 5.45. Dzieciaki zwlekają się z łóżek, dyżurni zamiatają wieloosobowe pokoje, patio i chodniki szkoły. O 6.30 słychać dzwonek na śniadanie. Długie kolumny uczniów wlewają się do obszernej jadalni z palmowych bali. Spośród najstarszych uczniów zgłaszają się wolontariusze, którzy pomagają maluchom nalać zupy, podawać widelce ustawione w koszyku na środku szerokiej ławy i łagodzić konflikty. Posiłek zaczyna się krótką modlitwą wykrzyczaną rytmicznie przez pięćset gardeł, po której - jak na rozkaz - jadalnię zalewa stukot widelców, szuranie krzeseł i szmer przeżuwania.

O siódmej - dziękczynienie w kaplicy, pół godziny na naukę własną. O ósmej młodsi rozpoczynają lekcje, starsi - warsztaty. Po ukończeniu pełnego, dwunastoletniego cyklu nauki - 9 lat podstawówki i 3 lata szkoły średniej - otrzymają komplet tytułów zawodowych: technik fryzjer, stolarz, ogrodnik czy elektryk. O jedenastej trzydzieści dzwonią na obiad, sesja trwa do pierwszej, dalej nauka własna, znów praca. Starsi zaczynają zajęcia szkolne dopiero o 16.30 i kończą o 21.00 z przerwą na kolację o 18.30, a już o 21.30 drzwi sypialni się zamykają, dobranoc. 

Reżim iście wojskowy, ale jak zostawisz za dużo czasu wolnego pięciuset młodym ludziom skotłowanym na niewielkiej przestrzeni - skutki mogą być różne.

Kolacja

Robótki ręczne

Sekretariat

By wykarmić kilkuset uczniów szkoła sama zajmuje się produkcją żywności. Większość personelu - kilkudziesięciu nauczycieli, opiekunów, pracowników administracyjnych i technicznych - również żyje w szkole: z małżonkami, z dziećmi i klimatyzacją. Najbliższe większe osiedle ludzkie, Villa Hayes, to ponad 100 km stąd, a wielu pochodzi z miejsc znacznie bardziej oddalonych. Woda ze studni wierconych w Chaco jest słona. By było co pić, zbiera się krople deszczu: rynny wszystkich szkolnych dachów kierują swe ujścia do wielkich metalowych zbiorników ustawionych między budynkami. Na miejscu działa mleczarnia, rzeźnia i piekarnia, funkcjonują trzy ogródki warzywne. Mleko pochodzi z krów szkolnych, mięsem dzielą się właściciele okolicznych latyfundiów, gdzie na tysiącach hektarów pasą się niezliczone sztuki bydła (Paragwaj, pomimo niewielkiego rozmiaru, jest jednym z największych eksporterów mięsa wołowego na świecie). 

Ministerstwo opłaca jedynie pensje nauczycieli, i to tylko nauczycieli wykładowców: już nie opiekunów pozalekcyjnych, którzy zajmują się dzieciakami 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu. Szacuje się, że utrzymanie jednego ucznia miesięcznie - edukacja szkolna, edukacja na warsztatach, materiały, wyżywienie, zakwaterowanie, utrzymanie budynku i opłacenie personelu - to koszt około 685 tysięcy guarani (100 tysięcy guarani to około 75 zł). Od rodziców pobiera się opłatę symboliczną: 150 tysięcy guarani, ze zniżką do 120 dla rodzin, które mają w szkole więcej niż jedno dziecko. 

Pozostałe koszty pokrywa się z darowizn od indywidualnych ofiarodawców, organizacji pozarządowych - przede wszystkim z Belgii, Francji, Holandii i Szwajcarii - a także z działalności własnej szkoły: sprzedaży mleka, zysków z apteki prowadzonej przez uczniów, ale przede wszystkim: z mebli. 

Ogródek
Aljibe, czyli zbiornik na wodę

Pranie

Warsztat stolarski

Marka

A meble nie są tanie. Duży stół z ozdobnym blatem (szkło i skórzane paski) kosztuje blisko 3 tysiące guarani (ponad 2 tysiące złotych), regał - 2 miliony. - Drewno bardzo podrożało - tłumaczy Oscar, instruktor stolarstwa. - Na wschodzie prawie nic już nie zostało, w Chaco wszystkie użyteczne gatunki też już wycięto. Rzeczywiście: w gęsto zaludnionym i obsianym soją regionie wschodnim Paragwaju pozostało jedynie 3% powierzchni lasów naturalnych. Natomiast włókniste pnie chakeńskiej palmy karanda'y na meble się nie nadają. 

Od dwóch lat regały, stoły, krzesła i fotele produkowane w szkole funkcjonują pod zarejestrowaną marką "Pai Puku": dzięki wsparciu promocyjnym od stołecznej firmy reklamowej, sprzedaż znacznie wzrosła. Oscar: - Mamy zamówienia na rok do przodu!

W fabryce komercyjnej zatrudnieni są byli uczniowie. Tak jest nie tylko w stolarni: większość obecnych pracowników szkoły to jej absolwenci (i również oni są głównymi klientami dziewcząt z warsztatów kulinarnych). Jorge, szkolny bibliotekarz, tylko dwa i pół roku spędził poza Pai Puku. Wykorzystał ten czas na studia. Teraz, oprócz wydawania książek, prowadzi szkolną grupę tańca tradycyjnego, młodzieżowy ruch ewangelizacyjny i pisze wnioski o subsydia i dotacje. - Szkoła Pai Puku to mój dom - mówi bez wahania. 

Chacarera - taniec z Chaco

Kwiaty

Kaplica po zmroku
W 1952 roku do Paragwaju przyjechał młody misjonarz belgijski, Piet Shaw. Przy blisko dwóch metrach wzrostu nie musiał długo czekać na przydomek. Paragwajczycy ochrzcili go jako Pai Puku, czyli dosłownie: Długi Ojciec. Chaco to terytorium wielkich posiadłości ziemskich. Ich właściciele zazwyczaj nie mieszkają tam na stałe: wynajmują rodzinę, która zajmie się gospodarstwem. Takie rodziny mieszkają oddalona jedna od drugiej o kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów po błotnistych ścieżkach poprzecinanych rzekami bez mostów. Mówi się, że Pai Puku odwiedzał wiernych konno, czasem zabierał ze sobą niewielki powóz, który w porze deszczowej służył mu jako tratwa.

Trudno ewangelizować w takich warunkach: brnąć długie godziny czy nawet dni by odprawić mszę dla trzech osób. To było jeszcze długo przed erą internetu i szeroko komentowanym współcześnie użyciu technologii do nadawania Słowa Bożego. Ojciec Shaw wyprzedził swoje czasy i założył radio, które do dziś dzień funkcjonuje pod nazwą Radio Pai Puku, dając narzędzie Kościołowi i głos ludności rdzennej, która na falach AM nadaje ogłoszenia w językach guarani, nivacle czy enleth.

Trudno również w takich warunkach o edukację: trudno budować szkołę dla jednej rodziny zatrudnionej na latyfundium. Dlatego szkoła Pai Puku dysponuje internatem: to jedyny sposób na zorganizowaną edukację w paragwajskim Chaco.

Krajobraz dolnego Chaco

Transchaco: niekończąca się prosta droga po płaskim

Króweczki

Rodzice właściwie wszystkich uczniów szkoły pracują w odległych latyfundiach, oddalonych nawet o 700 km, jak w przypadku okolic Bahia Negra. Taki jest zresztą warunek przyjęcia dziecka do instytucji. - A i tak chętnych jest więcej niż miejsc - zapewnia Jorge. - W ostatnich latach przyjmowaliśmy więcej dzieciaków, było ich już ponad 600, ale zdaliśmy sobie sprawę, że to za wiele, że się nie mieszczą, że tak się nie da pracować: wróciliśmy do pięciuset. 

Jessica dobrnęła do ostatniej klasy. Zapewnia, że w szkole zdobyła masę praktycznych umiejętności, chociaż przyznaje, że na początku nie było łatwo przywyknąć. - Ojciec mnie oszukał! - śmieje się. - Miałam wtedy sześć lat. Tata zostawił mnie i powiedział, że idzie kupić mi słodycze. Zobaczyłam go dopiero dziewięć miesięcy później. Uczniowie mają trzy miesiące wakacji w roku. Większość wraca do rodzin, pomaga im w pracy i aktualizuje profile na facebooku, bo w szkole telefony komórkowe są zakazane. O niektórych uczniach rodzice "zapominają". - Bardzo często chodzi o rozbite małżeństwa, są przypadki alkoholizmu, gwałtów - opowiada Jorge. W takich wypadkach czesne opłacają tak zwani "ojcowie chrzestni", dobroczyńcy z zagranicy którzy decydują się na adopcję na odległość. Starsi uczniowie dbają o to sami: podczas trzymiesięcznych wakacji pracują, by zarobić na opłacenie szkoły.

To nie pierwsza szkoła, jaką odwiedziłem w Paragwaju. Wspólnie z Jessiką (z Boliwii) zrealizowaliśmy warsztaty Higiene Mental Higiene Dental w przeszło trzydziestu instytucjach. Ale tylko w Pai Puku dzieciaki po prostu się do nas lepiły, młodzież - zarzucała pytaniami. Prawdą jest, że ludzie w Chaco są z reguły cieplejsi, bardziej otwarci. Prawdą, że młodzież w innych szkołach pytań nie zadawała, bo była zajęta chatowaniem na whatsappie. Ale prawdą też jest, że rozłąka od rodziny robi swoje. W przypadku szkolnych dinozaurów, tych z ostatnich klas, sprawa nie jest tak trudna: rodziną - braćmi i siostrami - stali się dla nich szkolni koledzy, z którymi mieszkają, uczą się, jedzą i rozmawiają od dekady. A w przypadku maluchów? Kiedyś podszedł do mnie taki bąbel po śniadaniu i popatrzył tymi zgłodniałymi miłości oczami, aż zabolało. Przytuliłem i poszedł, popłynął z rzeką dzieci. Spytałem Jorge - tego co to mówił, że Pai Puku to jego dom - czy zostawiłby w szkole własne dziecko. - Wiesz, chyba nie ... - zawahał się. - Szkoła Pai Puku to jest wyjście awaryjne dla tych, którzy nie mogą inaczej. Ale tak być nie powinno: dzieciak potrzebuje obecności ojca i matki.

Jessica, ta z ostatniej klasy

Dziewczyny z ósmej i dziewiątej

Po improwizowanych warsztatach z zumby prowadzonych przez Jessikę, tę z Boliwii

Zachody

"Radio Pai Puku: w sercu serca Ameryki"





Komentarze

Popularne posty