Jak do pracy, to daleko

Miał krótką brodę, niski wzrost i wózeczek z numerem 25. Gdy dojechałem na główny plac w Termas, on już tam był. Poszedłem kupić chleb i winogron, wróciłem, a on pojawił się znowu.
W drodze z Tucumanu do Termas przez Araoz, czyli żeby nie jechać ruchliwą dziewiątką wpieprzamy się w piach, a co

Termas de Rio Hondo to naturalnie ciepła woda, dziesiątki hoteli, restauracje, sklepy z pamiątkami, tysiące starszych ludzi z całego kraju, i setki młodych ludzi, którzy ich obsługują.

—To w sezonie —mówi Enzo, 37-latek, który przyjechał tu do pracy z innego niewielkiego miasteczka prowincji Santiago del Estero— poza sezonem nie ma nikogo, pustki. Do pracy mam dwie przecznice i przez te dwie przecznice idzie wpaść w depresję: dwa rzędy lokali z opuszczonymi, blaszanymi roletami, pusta ulica i puste chodniki.

Enzo pracuje w jednym z czterech dużych hoteli, które poza sezonem —czyli latem, bo sezon na termy przypada zimą— pozostają czynne. Reszta — zamyka. A personel?

—Mówi się o nich pracownicy-jaskółki —ktoś mi potem wyjaśnił.

Mężczyzna z krótką brodą usiadł na przeciwnym skraju ławki i postawił przed sobą wózek z numerem 25  —numerem nie byle jakim: wymalowanym grubym pociągnięciem pędzla, zieloną farbą olejną— i rozpoczął historię.

—Kiedyś przyjechało takich dwóch, z plecakami —mówi. Ja pracowałem wówczas u pana, znaczy jako stróż na gospodarstwie, przy pastwiskach znaczy. Jak wjeżdżałeś do Termas, po prawej masz lotnisko, a po lewej, o, no właśnie, zielono, pastwiska, drut kolczasty, tam. Było już późno, ja wiem, koło siódmej, ściemniało się. Pytam, o co chodzi, a oni, że czy ja stąd, czy tu mieszkam, czy pracuję.

Młodzi szukali miejsca do spania, a wózek 25 wpuścił ich do środka. Nie tylko wpuścił, tylko zaraz zgarnął kawałek mięsa —co chcecie jeść, chłopaki, mówi, wołowinę, baraninę, koźlęcinę?— i rozpalił ogień. Zaraz też poleciał do miasteczka kupić butelkę wina z Mendozy —bo jak wino, to tylko z Mendozy, proszę pana— i tak spędzili noc i poranek, dzień pierwszy. Młodzi zostali w sumie 3 dni i pojechali dalej.

Dziś gramy w piłkę do drugiej w nocy
Z czasem władze Termas przemyślały sprawę i zaczęły promować turystykę także nad zalewem, kilka kilometrów od miasta, żeby ludzie przyjeżdżali nie tylko zimą, ale i latem. Powstał nawet tor wyścigowy dla motorów: mucha cosa, jak mówią, duża rzecz. Ale —póki co— na niewiele się to zdało i niewielkie miasteczko na piaszczystym pustkowiu między Tucuman i Santiago del Estero latem świeci pustkami.

—Kilka lat później —jak zwykle latem, mówi wózek 25— jadę na południe, do Patagonii, na jabłka. I jakoś tamtego roku, nie wiem, czy nie obrodziło czy co się stało, w każdym razie: o pracę nie było tak łatwo, jak zwykle. No i taki już zrezygnowany, bo to już tydzień tam na tym pustkowiu, i nic, a jedzenie drogie, pieniądze mi się kończyły, no ale idę jeszcze do jednego sadu, w ręce klaszczę —bo w Argentynie i Paragwaju się nie krzyczy: panie, halo!, tylko się donośnie klaszcze— i wychodzi do mnie starszy człowiek, już siwy, czego szuka?, pyta, pan się pewnie domyśla, mówię, pracy szukam.

Stary zawołał młodszego: idź tam, synu, pracy szuka. Pracy pan szukasz? Szukam. A skąd pan? Z Santiago. Z Santiago? Z Termas tak dokładnie. Z Termas... A gdzie w Termas mieszka? No... Na stróżówce mieszkam, przed miastem — dziwny facet, myślę sobie, opowiada wózek 25, co on mnie tak wypytuje. Tam jak jest wjazd na lotnisko? No tam, na przeciwko. Ha! Co ha? I pan mnie nie poznajesz? No, pan wybaczy, ale nie bardzo. No jak to nie? A kto nam piekł baraninę?

W drodze z Termas do Santiago del Estero: konsekwentna polityka omijania dróg krajowych między miastami średniej i sporej wielkości

Tak zwana stara droga z Termas do Santiago del Estero jest już na tyle stara, że asfalt rozkruszył kompletnie. Tylko od czasu do czasu z piaszczystej ścieżki wystają skromne, czarne garby. Ale tak to wygląda tylko do Chauchillas: zaniedbany odcinek to zaledwie 25 kilometrów, dalej rozpoczyna się równa i bardzo spokojna asfaltowa droga, którą do niewielkiej miejscowości na czterdzieści domów położonej wśród suchego lasu algarrobów dojeżdżają autobusy ze stolicy prowincji. No dobrze, ale co oni w tym lesie robią?

—To różnie —mówi młodzian na motorze, który zatrzymać się, by zapytać, czy nie potrzebuję gorącej wody do yerba mate— ja na przykład: w hotelu.

W hotelu nad morzem, w okolicach Mar del Plata, albo Bahia Blanca. A że lato się właśnie skończyło —a wraz z nim sezon plażowy— mamy młodziana z powrotem. I mamy wrzątek w termosie.

Hotel Enzo, jako się rzekło, pracuje dwanaście miesięcy w roku, ale już miejsca pracy jego znajomych ograniczają działalność do miesięcy zimowych. Latem gołębie wylatują z Termas na wschód —czyli do nadmorskich kurortów— i na południe: na jabłka i gruszki do Patagonii.

—Na zimę wracają —mówi— do termańskich hoteli i restauracji. Zazwyczaj kończymy zmianę o dziesiątej wieczorem, więc północ to jedyny dobry termin na mecz towarzyski.

Gra się w składach mieszanych, damsko-męskich.

—Zapomniałem zupełnie o pracy, o jabłkach —mówi ten od wózka. Dwa dni jedliśmy i pili. A potem zostałem u nich na dłużej: najpierw przy zbiorze, potem awansowałem na lepsze stanowiska: prowadziłem traktor, zajmowałem się sprzedażą. Ale coś mnie podkusiło i zająłem się też siostrą tego młodego. Jak się dowiedzieli, żebyś ty wiedział... Ale nie narzekam: w Termas dali mi potem etat przy sprzątaniu. I tak już dwanaście lat: o czwartej, o piątej biorę wózek, miotły, przejdę się po parku, pozbieram śmieci, i koło dziesiątej wracam do domu. Zima, lato, nie muszę nigdzie jeździć.

Chociaż teraz, jak tak cię widzę, to bym tak gdzieś jeszcze pojechał.





Komentarze

Popularne posty