Dokąd dojechałem

Gdy sześć lat temu rozpoczynałem podróż w Meksyku, cel był jasny: Argentyna, Ziemia Ognista, Ushuaia. Teraz im więcej czasu upływa, tym częściej po pytaniu miejscowego do podróżnego —po tym tak typowym "dokąd jedzie?"— wzdycham, uśmiecham się szeroko z zamkniętymi ustami i rozpoczynam próbę odpowiedzi od długo przeciąganej samogłoski "i", która w języku hiszpańskim znaczy dokładnie to samo co w polskim.

Pozwolę sobie na banalność: cel podróży nie musi mieć odwzorowania na dwuwymiarowej mapie. Podróż może obrać kierunek wgłąb. I tak wyjechawszy z Cancún jesienią 2013 roku, 6 lat później docieram do honorowego wyróżnienia za wkład w paragwajską kulturę. Lub prościej: całkiem oficjalnie z obcego stałem się —w jakimś sensie— częścią; kimś, kto się dokłada.


Czy 6 lat to daleko?


Nie będę ukrywał, że ostatnio byłem nieco zmęczony. Zima w Argentynie to nie jest najprzyjemniejsza pora roku. Temperatura nie spada może do 20 stopni poniżej zera, jak w Polsce, ale deszcz, 10 stopni (na plusie) i poranne przymrozki na dłuższą metę —przez trzy miesiące— potrafią nadkruszyć zapał i motywację. Do tego ten nieustający wiatr: Argentyna to kraj wiatrów, najczęściej —ma się rozumieć— przeciwnych. Pierwsze dni w Urugwaju były po prostu jeszcze gorsze, bo oprócz wiatru, zimna i deszczu doszły te niekończące się pagórki, a niechby je szlag.

Aha? (fot. archiwum https://cinefestpy.org)

To z fizycznego punktu widzenia. Głowie też łatwo nie było (i nie chodzi o czerwone wino z San Juan: spożywane w rozsądnych dawkach jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a ja wbrew pozorom wciąż jestem rozsądny). Książka skończona w listopadzie 2018, mamy wrzesień 2018 i wciąż bez widoków na wydanie. W przypadku książki o Wenezueli, Upały, mango, ..., Bezdroża zgłosiły się po trzech miesiącach. Najwyraźniej wydawnictwa argentyńskie —bo reportaż z Paragwaju jest po hiszpańsku— nie są tak dynamiczne. Albo książka jest słaba, chociaż mi —wiadomo— wydaje się fantastyczna, a z pewnością: znacznie lepsze od Upałów. Teraz Argentyna dostarcza bardzo interesujących tematów, ale stawki płacone przez prasę są tak niskie, że zysk z artykułu nawet nie zbliża się do kosztów pracy reporterskiej w terenie (o czym pisałem ostatnio), a póki co fantastyczny pomysł publikowania reportaży w formie ebooków średniej długości nie przynosi oczekiwanych wyników. (No, jednak marketingowa moc wydawnictwa okazuje się istotna, a jakby ktoś chciał przekonać mnie, że tak nie jest, to zapraszam do zakupu "Zabrali mi kraj", reportaż bardzo porządny, chociaż bez porządnej promocji zaginął zdaje się bez wieści. Przy każdym sprzedanym egzemplarzu uśmiecham się.)

Słabo, co? Słabo. Byłem w Cordobie, gdy dostałem wiadomość od dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Asuncion. Sol z narzeczonym, u których się zatrzymałem, wyszli na zwyczajową rundkę z psem po znanej mi trasie. Wyleciałem z domu jak z procy, znalazłem ich przecznicę od domu i zanim cokolwiek im powiedziałem, objąłem oboje. Sol patrzyła ze spokojnym zdziwieniem, bo Argentyńczycy —chociaż mają się za wielce ciepłych oraz otwartych— nie należą do zwolenników spontanicznego przytulania.

Wypiliśmy jedną butelkę, bo wszyscy troje jesteśmy rozsądni.

Seminarium na Universidad de Pacifico, Asuncion (fot. Jessi)
Dyrektor napisał, że bardzo mu przykro, że nie mogą mnie zaprosić, ale festiwalu nie stać na opłacenie mojego lotu z Polski. Podałem mu lokalizacje: na autobus im starczyło.

Spośród 32 osób, które udzieliły mi wywiadów przy zbieraniu materiału do filmu, w Asuncion zjawiła się piątka. Wystarczy. Wszyscy się wzruszyliśmy, pewnie ja najbardziej, bo byliśmy tam razem po wielu, wielu miesiącach. Bo właśnie pokazywaliśmy Paragwajowi jego ludzkie oblicze na żywych, obecnych przykładach. I do tego przynieśli tę metalową statuetką: ostatnie, czego bym się spodziewał.

Nie było wielu widzów. Nie tylko na moim filmie. Na innych seansach sale też nie pękały w szwach: życie kulturalne stolicy Paragwaju tętni niezbyt intensywnie. Kilkudziesięciu widzów —może trzydziestu, czterdziestu, może nie?— klaskało, niektórzy powstali. Duża rzecz. Mało widzów, duża rzecz, mimo wszystko. Tadeusz Nita, potomek Polaków, zostawił we Framie kury i krowy, i z laską w dłoni przemawiał do zebranych w sterylnej sali kinowej w modnej dzielnicy Asuncion. Przygotowujący się do roli księdza Sergio wspomniał nasze spotkanie w Natalicio Talavera. Doświadczona reżyserka filmów dokumentalnych wyraziła podziw. Nawet Jessica przyjechała z Boliwii, 24 godziny w autobusie, duża rzecz.

A oprócz premiery były jeszcze trzy dodatkowe seanse. Dużo.

Czyli warto było.

Premiera uświetniła 30-lecie Paragwajskiej Fundacji Filmowej (fot. Jessi)

ja, Jessica, Tadeusz Nita, Alex Abegg, dyrektor festiwalu Hugo Gamarra, Bruno Duarte, Sergio Martinez (fot. archiwum https://cinefestpy.org)

Ładne, nie?

Tak to bywa w podróży: raz śpisz na przystanku, raz siedzisz w jacuzzi. Raz patrzą na ciebie z nieufnością: bo w spranej koszulce, bo na rowerze, bo nie wiadomo skąd, bo spocony jak mysz; pewnie biedny, pewnie głupi, może nawet zły. A innym razem —jak w Asuncion— robią ci zdjęcia, robią selfie, stawiają na scenie, wręczają statuetki, dziękują, gratulują, podziwiają, słuchają na uniwersytetach, przychodzą na konferencje prasowe, zawożą, przywożą, odwożą, publikują wywiady w hiszpańskich agencjach.

To jedna z zasadniczych różnic podróży w stosunku do życia stacjonarnego: znajdujesz się w stałym ruchu, więc i twoje otoczenie się zmienia. Trudno o ustaloną pozycję społeczną.

Proszę, jaki młodzian (fot. archiwum https://cinefestpy.org)

Przy wywiadzie (fot. Agencia EFE)

Jak się cieszyć, to z rękami w górze (fot. archiwum https://cinefestpy.org)

Seminarium przeprowadzone wspólnie z Maną Garcia, reżyserem "El canto del tiempo"
Tak, dobrzeście widzieli: na jeden wieczór nawet zmieniono mi narodowość!

Jak polityk po prostu (fot. Jessi)

O, proszę, jacy radośni studenci (fot. archiwum https://cinefestpy.org)


I jeszcze grupowe (fot. Jessi)

Konferencja w Hotel Internacional (fot. Jessi)

Do tego dochodzą takie dodatkowe dodatki jak poznawanie ludzi z filmowego półświadka, prowadzanie sławnych ludzi na zupę z targu i robienie zdjęć Veitowi Helmerowi, gdy ten fotografuje pawie. O.

W Asuncion zażyłem istotnej dawki motywacji. Na dniach wracam do Urugwaju, gdzie czeka mnie rower. Po drodze przystanki w Resistencii i Formosie na dwa wywiady, w Buenos Aires czeka na moją kamerę Diego z Tonolec, poznany na festiwalu, bo praca nad kolejnym filmem trwa (zob. por que el argentino viaja), teraz z nową siłą, z przekonaniem, że da się i że warto. Pozostaje jeszcze kilka tysięcy kilometrów do tej całej Ushuaii, ale ja już chyba dojechałem tam, gdzie miałem dojechać.

(Aha, ale bez obijania się: kupować "Zabrali mi kraj", kupować, za coś muszę jeździć, za coś muszę kręcić, a produkt najwyższej jakości! :D)

Obywatel Veit

Komentarze

  1. wielkie GRATULACJE!
    książkę natychmiast kupiłam, choć przeczytam dopiero po egzaminie w połowie października ;)
    mozolny dość jest proces zakupu książki - może też to zniechęca? ridero jest też mało znane. gdyby dało się (pewnie to nie takie proste) ebook kupić przez bardziej popularne strony to może by było więcej chętnych?
    ja zresztą zdecydowanie wolę "żywą" książkę niż taką ebookową, może warto wydać te reportaże w wersji papierowej?
    i chciałabym bardzo obejrzeć nagrodzony film! jest gdzieś taka możliwość? przeglądałam facebooka i youtube i nie znalazłam...

    super czytać o Twoich sukcesach, kibicuję i szczerze gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Dzięki za ten komentarz. Co do książki to nie wiedziałem, że proces zakupu przez Ridero jest tak mozolny :p. Natomiast co do dystrybucji przez inne kanały jest jakiś problem: książka miała być sprzedawana przez sieć virtualo, która rozsyła materiał po dziesiątkach księgarni internetowych, ale najwyraźniej to jeszcze nie zadziałało. Zapytam w Ridero dlaczego. Natomiast jeśli chodzi o powody na ten egzotyczny dość sposób publikacji, pisałem o tym tutaj: https://fizyk-w-podrozy.blogspot.com/2019/07/idzie-nowe-zabrali-mi-kraj-reportaz-o.html . Wersja drukowana jest dostępna : )

      Usuń
  2. Cześć! Przeczytałam dziś Twój artykuł w Travelerze o Gran Sabana i zakochałam się w Twoim stylu :) Gratulacje! Zaraz kupuje obie książki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszę po wysłuchaniu ostatniego podcastu na You Tube, jestem naprawdę bardzo wzruszona, szczerze oczarowana. Czytam drugi raz "Upały, mango i ropa naftowa" - to jest wyjatkowy dokument socjologiczno-kulturowy. Czytam i myślę o dzisiejszej Polsce, jak to wszystko ogarnąć na tle opisanych przez Ciebie zjawisk w Wenezueli. Polecam tę ksiązkę nie tylko podróżnikom, wszystkim, dosłownie wszystkim, a przede wszystkim tym, którzy się biorą za politykę, chciałoby się powiedzieć politykierstwo, do czego prowadzi krótkowzroczność i brak odpowiedzialności. Czytałam tę ksiązkę jak niegdyś "Wojnę futbolową" Ryszarda Kapuścińskiego, podobne mam refleksje jak wtedy...co było potem...i co jest teraz, a co będzie, tego nie wie nikt...Pozdrawiam Cię Wojtku bardzo serdecznie Mira

    OdpowiedzUsuń
  4. Mirosława Marcinkowska : nie wiem dlaczego nie wyświetla się moja tożsamość, nie chciałam być anonimowa

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty