Argentyna: pomagać w czasie pandemii

Jeśli wśród donacji znajdziemy adidasy numer 33, to wiemy, że trzeba je zanieść do pani Marii, bo jej córka nosi taki rozmiar i potrzebuje butów na zimę.

Organizacja Barrios de Pie, "Dzielnice powstańcie", pomaga stu pięćdziesięciu najuboższym rodzinom z Junin de los Andes. Podczas pandemii koronawirusa ta liczba podwoiła się.

Willy z Barrios de Pie

Worki

Sto pięćdziesiąt rodzin to sto pięćdziesiąt worków. Do worka wchodzi ryż, mąka, makaron, olej i yerba mate, dżem i konserwy, środki czystości. Sto pięćdziesiąt takich zestawów organizacja miała opanowane: część przysyłali darczyńcy z Neuquen, stolicy łupkowej ropy naftowej, część przyjeżdżała z państwowymi przydziałami z Buenos Aires.


Teraz, gdy zapotrzebowanie wzrosło dwukrotnie, Barrios de Pie prowadzi zbiórki w osiedlowych sklepach i supermarketach. Ale to nie wystarcza.

—Pakujemy trzysta worków, ale mniejszych niż dawniej —przyznaje Willy. —Na szczęście ludzie są wyrozumiali, nie protestują. Rozumieją, że w ten sposób możemy pomóc większej liczbie osób.

Rozumieją i ułatwiają pracę aktywistom: na dary czekają z przygotowanym alkoholem do dezynfekcji rąk. Niektórzy przygotowują im maseczki ochronne.

Zbióreczka

—Kto ma maszynę do szycia, szyje te maseczki. Tyle że nikt ci ich nie kupi, a jeśli już, to wiele nie zapłaci —mówi Willy. —Ale zawsze można komuś podarować, albo zamienić z sąsiadem na paczkę makaronu.

Nie ma warunków dostępu. Członkowie organizacji po prostu chodzą od domu do domu, rozmawiają z sąsiadami 16-tysięcznego miasteczka i pytają kto potrzebuje pomocy. Junin de los Andes leży w turystycznym regionie Siedmiu Jezior, ale podczas pandemii tak turystyka, jak i budownictwo są sparaliżowane. Wielu straciło pracę.

—Mężczyźni pracują na budowach, kobiety sprzątają w hotelach lub domkach na wynajem —mówi Willy. —Jasne, wszystko na czarno.

Dzięki temu bezpośredniemu kontaktowi z sąsiadami aktywiści z Barrios de Pie podczas czterech lat działalności zyskali sobie zaufanie i poparcie.

—Mógłbym dzisiaj ogłosić, że robimy zbiórkę odzieży, zawsze robimy ją o tej porze roku, późną jesienią, i zapewniam cię, że w przeciągu kilku dni mielibyśmy biuro zawalone kurtkami, butami i plecakami!

Ale zbiórki nie zrobią, bo nie mają przemysłowych pralek, żeby to wszystko przeprać i zdezynfekować od ewentualnego koronawirusa.

—Taki niestety mamy czas: człowiek chciałby pomóc, ale zamiast tego mógłby zaszkodzić.

Nie wszystkie dzielnice Junin de los Andes są ładne i turystyczne


Stołówka

Stołówka działa popołudniami w jednej z ubogich dzielnic Junin de los Andes.

—Zupa warzywna, soczewica, samo zdrowie.

A jak schabowy, to tylko z pieca, nic smażonego: dietetyk współpracujący z organizacją nigdy by na to nie pozwolił.

—A jak się krzywił, gdy osiedlowy sklep podarował nam skrzynkę mrożonych hamburgerów!


W sumie mają zapisanych przeszło czterdzieścioro dzieci: czasem przyjdzie mniej, czasem więcej, bo dzieciak stołówkowy wyjdzie ze szkoły i zabierze ze sobą niestołówkowego kolegę.

—Zdarza się, że przychodzi matka i go za uszy wyciąga —Willy kręci głową— choć jeść do domu, ty nie jesteś biedny!, mówi.

Potem Willy musi tłumaczyć dzieciom, że wcale nie chodzi o to kto jest biedny, a kto nie. Zresztą, wielu jest już zahartowanych i sami biorą się za tłumaczenie młodszym: ja nie jestem biedny, powie brzdąc. Przychodzę do stołówki, bo lubię!

—Przychodzi na przykład syn lekarza z miejscowego szpitala —opowiada Willy. —Ojciec chciał mi się tłumaczyć: ja mu kupuję wszystko, jogurty, owoce, czekolady, a on i tak idzie do was!

Bo doktor pracuje do późna i syn nudzi się sam w domu. Woli być z kolegami, nawet jeśli zamiast słodkiego jogurtu podadzą szarawy gulasz z soczewicy. Teraz pan doktor pomaga donacjami w zaopatrzeniu organizacji w produkty spożywcze.

Dla wielu stołówka Barrios de Pie działa jak przechowalnia.

—Gdy w szkole kończą się lekcje, dyrekcja zamyka budynek i koniec. A jak dzieciak musi czekać dwie, trzy godziny na matkę, która wraca później z pracy? Idzie do nas!

Są i tacy, którzy polują na ulubione posiłki. Początkowo kucharze z organizacji wywieszali menu na kolejne dni. Zrezygnowano z tego zwyczaju.

—Bo jak była pizza, zwalała się czterdziestka naszych i drugie tyle nowych. A gdy podawaliśmy tartę warzywną, przychodziła garstka!

Oprócz jedzenia aktywiści z Barrios de Pie, wspierani przez rząd skromnymi pensjami, organizują dzieciakom warsztaty, pokazy filmów, pomagają w zadaniach szkolnych i zwyczajnie są, towarzyszą.

—Z czasem zdobywasz sobie zaufanie —mówi Cecilia, partnerka Williego— i, powiedzmy, podchodzi do ciebie dziewczynka i mówi: proszę pani, a wie pani co u nas w domu zdarzyło się wczoraj w nocy...? 

A zdarzają się różne rzeczy. Czasem wiodą do komisariatu lub instytucji odpowiedzialnych za ochronę nieletnich przed przemocą domową. Bo rodziny są różne i problemów nie brakuje.

—W stołówce nie obchodzimy na przykład dnia ojca ani dnia matki —wyjaśnia Cecilia— bo wiele naszych dzieciaków nie ma albo matki, albo ojca, albo żyje z dziadkami, z wujkami, bo rodzice wyjechali do pracy do innej prowincji. Dlatego u nas obchodzi się dzień rodziny: każde dziecko może przyjść na przyjęcie w stołówce z kim chce!

Willy i Ceci


Czego inni nie wiedzą

—W czasie kwarantanny gmina się chwali, że karmi sześćdziesiąt rodzin dziennie —mówi Willy— a to jest kropla w morzu potrzeb. A do tego nieprawda.

Gmina wydaje 60 posiłków, a że rozdaje je samotnym osobom starszym, to w statystyce wychodzi, że pomoc kieruje się do 60 rodzin.

—A staruszek najczęściej mieszka po sąsiedzku z córką i wnukami, którzy też są potrzebujący. Przyniosą obiad i wnuki będą patrzeć jak dziadek je? Najpewniej dziadek da obiad wnukom a sam zostanie z pustym żołądkiem.

W dodatku składniki na posiłki przekazują miejscowe supermarkety. Gmina dokłada jedynie, gdy czegoś brakuje. 

—Jest też problem ze szkołą, bo nauczyciele wysyłają uczniom zadania przez internet, a wiele rodzin nie ma dostępu do sieci. Potem się mówi, o, że Jaś jak zwykle nie zrobił zadania. Nie tylko nie zrobił. On go nigdy nie dostał!


Dlatego Barrios de Pie rozpoczęło ankiety wśród rodziców dzieci w wieku szkolnym, by sprawdzić kto ma dostęp do wirtualnych lekcji, a kto nie. 

—Takimi rzeczami powinna się zająć szkoła, gmina. Jasne, są nauczyciele, którzy zdają sobie sprawę z problemu: robią kserówki i osobiście zanoszą tym dwóm czy trzem dzieciakom, które w inny sposób nie miałyby dostępu do zadań. Ale reszta wysyła pliki whatsappem i uważa, że sprawa jest załatwiona.

Podobnie w przypadku leków dla osób starszych, które w czasie pandemii spływają od władz prowincji. Ale tak na dobrą sprawę nikt nie wie, czy trafiają do pacjentów, czy nie. Tu znów Barrios de Pie stara się skontaktować z potrzebującymi i sprawdzić, czy rzeczywiście otrzymują obiecaną pomoc rządową.

—Gmina nie ma o niczym pojęcia, to są ludzie, którzy podejmują decyzje zza biurka —mówi Willy. —My jesteśmy w stałym kontakcie z mieszkańcami, wiemy, jakie są ich problemy, i jeśli, powiedzmy, wśród donacji znajdziemy adidasy numer 33, to wiemy, że trzeba je zanieść do pani Marii, bo jej córka nosi taki rozmiar i potrzebuje butów na zimę.

Z większą intensywnością niż wcześniej, podczas pandemii Barrios de Pie stara się skrócić dystans między pomagającymi i potrzebującymi:

—Zgłasza się dobroczyńca, mówi: chciałbym przekazać ubrania, żywność czy materiały budowlane —mówi Willy. —Pytamy w jakiej części miasteczka żyje taka osoba, sprawdzamy w naszych ankietach czy blisko nie mieszka ktoś kto potrzebuje tego typu pomocy, i kontaktujemy ich ze sobą.

Chociaż w niektórych wypadkach lepiej, żeby zrobiła to organizacja.

—Teraz ludzie, którzy całe życie pracowali, a w czasach kwarantanny po raz pierwszy zostali bez pracy i pieniędzy, wstydzą się prosić o pomoc.

Zdarza się, że podszepnie sąsiad czy nauczycielka: wiecie co, syn państwa A. od dawna już chodzi w rozpadających się butach, nie dałoby się czegoś z tym zrobić? Wtedy Barrios de Pie, nie pytając rodziny wprost czy przypadkiem nie potrzebuje obuwia, po prostu przynosi "przypadkowo" parę adidasów które "akurat" mogłyby się przydać synowi. 


Nauczycielka jednej z miejscowych szkół sprzedaje losy na loterię, z której dochód będzie przeznaczony dla rodzin najuboższych uczniów. Nagrody ufundowały małe lokalne przedsiębiorstwa: piekarnie, salony fryzjerskie czy kioski.

Kwarantanna ciągnie się od dwóch miesięcy i wszyscy są już nią zmęczeni. 

—Nasza sześcioletnia córka w pierwszych dniach kwarantanny była przeszczęśliwa —opowiada Cecilia— mówiła: wreszcie mogę spędzić z wami cały dzień! Teraz tylko pyta kiedy wreszcie pójdziemy do pracy! —śmieje się.

Bo podczas kwarantanny aktywności stołówki są zawieszone. Podobnie jak osobiste ankiety wśród sąsiadów, a wraz z nimi rozmowy, historie, objęcia i łzy.

Willy zaciska usta i z impetem uderza dłońmi w kolana:
—Tylko czekam, by wrócić na dzielnię!



Jorge, pan z warzywniaka

Juan Manuel i jego rodzice podczas kwarantanny zaczęli produkcję i sprzedaż marynaty z sarniny

A władze gminy zaczęły oblepiać place zabaw taśmą ochronną

Widoczek z drogi

Kolejka
Podziękowanie dla pracowników porządkowych za wywożenie śmieci w trudnym czasie pandemii

Wojtek czeka na koniec kwarantanny

A liście lecą z drzew


Komentarze

Popularne posty