Miasto Yazd i instrukcja włamania perfekcyjnego do irańskiego domostwa


Właściwie to jak się łapie stopa w Iranie? Odpowiedź na to pytanie można uzyskać na co najmniej trzy sposoby: poczytać np. tu, przejechać się ze mną do Yazd lub... ukryć się w krzakach i patrzeć jak Wojtek łapie stopa. Nie wiem którą opcję wybierzesz, w każdym razie Ásta  wybrała tę drugą opcję, Hiroki zaś trzecią. Karl (kim są ci wszyscy ludzie?) nie był zainteresowany chwilowo tą kwestią i ruszył do Yazd autobusem (zgadnijcie kto był szybciej, hohoho, hoho, ho). Áscie się bardzo podobało. Hiroki również był zachwycony. 

FOTOFOTOFOTOFOTO
Do Yazd zawiozła nas Parisa, która zaprosiła nas na kolację do jakiegoś obrzydliwie drogiego hotelu (jak dobrze, że w Iranie zazwyczaj za nic się nie płaci bo wszyscy wszystko chcą Ci zafundować, nawet młode sekretarki z miasta Yazd). W mieście spotkaliśmy się ze spotkanymi wcześniej Czechosłowakami, którzy jak zwykle nie wykazali się sprytem bo przez ich ugodowość zapłaciliśmy za taksówkę do naszego couchsurfera całe 30 000 IRL (czyli 3 dolary) podczas gdy następnego dnia wracając tylko z Karlem i Astą wynegocjowałem połowę z tego. Wiem, że to truizm, ale napiszę tę prawdę ludową: nigdy nie zgadzaj się na pierwszą cenę proponowaną przez taksówkarza. A ja osobiście bym pewnie poszedł z buta, no ale jak się chwilowo podróżuje z Europą Zachodnią to się człowiek buja taksami za półtora dolca ; ).
 Na pustyni może nie być wielu rzeczy: wody, makdonalda,
czekotubki czy majonezu, ale internet?  Zawsze!

Oczywiście zanim zebraliśmy się do domu zakupiliśmy na mieście zestaw obowiązkowy (nie, nie była to żubrówka): chleb, pomidor, ser, arbuz. Ale należy dodać o pewnej osobliwości: chcieliśmy posiedzieć w piwnicznej czajowni. Niestety - kobietom wstęp wzbroniony. No i tak to w Iranie czasem bywa... 

Yazd jako miasteczko pustynne składa się z tych uroczych błotnych murów i fasad, trochę jak Kashan. W sumie to nawet bardzo jak Kashan. W takim razie nie będę już się rozpisywał o tym jakie to ładne jest i że te uliczki jak labirynty i że hohoho, tylko skupmy się na przygodach. Przygody! Zwyczaje! Kultura! Przecież to dlatego czytacie tego bloga (nie?)! Trzy: obiad, kolacja, włamanie.


Ciekawy obiad
Abguszt
Na obiad zjedliśmy takie coś, co jak zwykle nie pamiętam jak się nazywa, ale zdaje się, że Abguszt. Ale chodzi o to, że gotują nam zupę z ciecierzycą i innymi warzywkami w całości i z dużymi kawałami baraniny w naczyniach metalowych z grubymi ścianami i najpewniej robią to w jakimś potężnym piecu. Przynoszą toto i otwierają w rękawicach hutnika i wyposażają nas w tłuczek. Należy (mniej więcej):
  • wylać bulionik do miseczki
  • utłuc pracowicie warzywka i mięsko
  • pastę mięskowo-warzywkową zawijać w lawasz i jeść
  • popijać bulionikiem

Domyślacie się pewnie, że ja, jako nieświadomy niczego ostatni ignorant, wszystko zepsułem i ugniotłem razem z bulionikiem i w ogóle tragedia. Tak to jest się z Wojtkiem do restauracji na pustyni wybierać.

Kolacja w Dad Hotel
Radosny pan piekarz 
Podobno restauracja hotelowa Dad Hotel została wybrana na najlepszą w Iranie. Ale ja tam się nie znam. Spory budynek z obszernym dziedzińcem, krużganki. Menu: kebab taki, kebab inny, kebab jeszcze inny, kebab, ..., kebab, fesendżun. Było nas pięcioro: ja, Asta, Karl, Nima (couchsurfer) i Parisa (która nas zaprosiła). Pomysł był taki, że każdy bierze inny kebab i sprawdzimy czym się różnią. Nimę i Parisę bardzo to rozbawiło, ale myśmy naprawdę byli ciekawi ; ). A no i wzięliśmy jedno fesendżun bo podobno luksus i dobre. 

Wnioski: fesendżun - tłuste mięcho w kwaśnym sosie orzechowym sosie no "taaakie se". Ale to chyba jedna z tych rzeczy, które trzeba zjeść 5 razy z wykrzywioną nieco twarzą, 5 razy normalnie, a potem już zostaje się zachwyconym smakoszem. Kebaby: Nima twierdzi, że różniły się przyprawami, ale ja bym nie był taki pewny. Każdy dostał po szaszłyku, tyle ; ). No dobra, w najdroższej wersji kurczak przeplatał się z baraniną. Ale tak poza tym to szaszłyk. Szaszłyk, tona ryżu, kostka masła. Jasne, że smaczne : )!
Chłopaki wdrapaly się na mur i obserwują miasto z gór
Włamujemy się do domu
Drzwi - opis w tekście
Nima zapomniał kluczy. Co w tym dziwnego? No niby nic, ludzie na każdym kontynencie i w każdym ustroju politycznym od czasu do czasu zapominają kluczy i zatrzaskują je w domu. Ale najlepsze było podejście. Nima stwierdził, że zapomniał kluczy zupełnie tak naturalnie i obojętnie jak się stwierdza, że dzisiaj jest sobota. Zajechaliśmy pod dom, Nima najspokojniej w świecie, metodycznie przygotował kij, znalazł cegłę, pomogliśmy mu wdrapać się na zewnętrzną instalację gazową i tak oto w środku nocy włamaliśmy się do domu Nimy. Dlaczego było to bardzo łatwe? Otóż bardzo popularnym w Iranie typem drzwi jest konstrukcja przedstawiona na tym arcydziele sztuki współczesnej po prawej. Drzwi widzimy tu od środka. Wystarczy wybić szybę, włożyć przez nią kij którym odciągniemy łańcuch trzymający zamek, łańcuch odciąga zamek i drzwi otwarte, tada! Wielka to była radość, Nima z wrażenia wyciągną wielki teleskop i oglądaliśmy księżyc, a Asta na chwile odkryła włosy w przestrzeni publicznej (!). 

Epilog
Yazd to ładne miasto. Znajdują się tam: muzea (np. muzeum wody, tak, muzeum wody na pustyni), meczety (z których najbardziej charakterystyczny to Amir Czakmak), tradycyjne restauracje i czajownie do których nie wpuszcza się kobiet. Wszystko to sprawia, że w tej uroczej osadzie czeka na nas moc atrakcji: włamywanie się do domu, darmowe kolacje z pięknymi Irankami oraz traktowanie tłuczkiem warzyw i baraniny. Ale czy wiedziałeś, że były premier Izraela Mosze Kacaw urodził się w Yazd? A teraz jego rodacy chcą bombardować okoliczny Natanz, to się porobiło. A wiedziałeś, że Jaszbereny na Węgrzech jest miastem partnerskim Yazd? No dobra, to może nie jest takie ciekawe... Ale jak będę kiedyś burmistrzem jakiegoś polskiego miasta to znajdę mu miasto partnerskie w Iranie, a nie w Czechach czy u Niemców jak to się zwykle dzieje i będziemy odbywać wspólne rady gminy na pustyni. Gorąco (jakieś 45 stopni) polecam!

Wojtek i Amir Czakmak nocą
Wojtek - zawsze na posterunku, zawsze w jeansach 

Komentarze

  1. Od jakiegoś czasu snujesz regularną opowieść, chyba po powrocie do polszy będzie z tego książka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wojtek jak zwykle najzabawniejsze teksty w polskich podróżach. Z opisu też mi wychodzi, że jak był Hiroshi i czechosłowacy to Ty wcielałeś się w rolę istnego Pater Familias. Czyż nie ?:F

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hiroki nie Hiroshi ignorantusie! Hiroki był nam matką: gotował kolacje i uśmiechał się do wszystkich. Ci Japończycy są tacy uprzejmi ^^

      Usuń
  3. Zazwyczaj jak wchodzę na Twojego bloga to przerażam się długością tekstu (przecież trzeba pracować, a nie tracić czas na przyjemności :P), jednak jak już zacznę czytać to zawsze(!) podziwiam fakt, że fizyk, umysł ścisły, tak dobrze potrafi pisać - zabawnie, mądrze i ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko, cóż za stereotypy Anonimowy użytkowniku propagujesz!
    Polecam lekturę C.P.Snowa pt."Dwie kultury" (proszę się nie obawiać o tracenie czasu na przyjemności - to cieniutka książeczka :) )

    OdpowiedzUsuń
  5. wybieram absolutnie opcję drugą! ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty