Tien Szan - dzień 3 i 4

Po dwóch pierwszych dniach ruszamy dalej wgłąb Wolnej Republiki Koni i Baranów. Jako, że pochodzę z Wolnej Republiki Baranów, to dziwią mnie tylko konie [haha. ha. taki tendencyjny żart].

Znad cudownego jeziora Alakol schodzę do doliny rzeki Karakol. Po drodze mijam pozostałości po rosyjskich turystach. Na ten widok mój ogromny szacunek do tych ludzi rośnie jeszcze bardziej.

Miejsce na namiot, które polecali mi napotkani Ruscy
Droga ciągnie się w dół wzdłuż strumienia, który wycieka spomiędzy skał trzymających jezioro. Śmiesznie to wygląda, jak wielka wanna, z której powoli wycieka woda po kąpieli. To skojarzenie jest uderzające - nawet, jeśli żyje się w mieszkaniu z panelem prysznicowym jeno, a od miesiąca myje się w... no, jak tam wyjdzie. A jak nie wyjdzie, to nie.


Jezioro ucieka!
A więc idzie się dalej dość monotonną ścieżyną wzdłuż tego, co tam wycieka spomiędzy kamieni. Po drodze mija się małą "bazę" ruskich, na której jest jakaś tablica i mnóstwo zardzewiałych puszek.

Żeby nie było. Nie to żebym ja miał jakieś uprzedzenia narodowe, ale Ruscy śmiecą na potęgę. I to nie jest tak, że to jest jakoś nie wiadomo jak bardzo na końcu świata. Do doliny Karakol z tej ich budy z puszkami jest może 2, może 3 godziny, a do samej doliny już można wjechać samochodem, zabrać śmieci i spokój. Ale nie, lepiej sobie je pokolekcjonować. W końcu to i tak Kirgistan, to kto by się przejmował.

Ogólnie na tej trasie Ak-Suu->Alakol->Karakol spotyka się dość sporo turystów (wszyscy w jednym kierunku, jak już pisałem), oczywiście ze względu na piękne jezioro. Dalej już ich tylu nie będzie. Idźmy więc dalej.

Przy rzece trochę się zagubiłem. Im bliżej rzeki, tym pasterskie ścieżki coraz częściej się rozwidlają i coraz trudniej rozpoznać, która to ta główna. I jak się pójdzie za bardzo na północ, to potem można nie trafić na most, a Karakolu w bród, to ja bym nie radził. Przyszło mi więc wracać się w górę rzeki. Miałem na mapie zaznaczony most, do którego po wdrapywaniu się na jakieś wielkie głazy w końcu doszedłem.

Żeby tradycji stało się zadość: po drodze spotykam konie i Polaków
Po przejściu Karakolu, idziemy dalej w górę rzeki, mijamy małą osadkę:
Mała osadka, której mieszkańcy patrząc na nas widzą, zdaje się, chodzący portfel z plecakiem

a następnie kierujemy się w prawo, w górę rzeczki Telety i drapiemy się na kolejną przełęcz, pozostawiając wszelkie osadki i ludzi w dolinie Karakol.

I teraz uwaga, rada praktyczna. Jeżeli ktoś zakupi przypadkowo mapkę firmy Goskartografija, to w tym momencie trzeba bardzo uważać. Szlak wzdłuż Telety jest tam wyraźnie oznaczony na prawym brzegu. Bzdura! Oczywiście na początku jest całkiem zachęcająco, ale potem... Jeśli nie macie zamiaru siłować się z kosodrzewiną, błądzić, tracić wszelkich nadziei na wyrwanie się z sosnokarłowatej gęstwiny i takie tam, to idźcie lewą stroną. Jak tonąłem  wśród kosodrzewinowych gałęzi, które haratały mi nogi, blokowały z każdej strony tak, że czasem nie wiadomo było jak się w ogóle ruszyć, to szlag mnie trafiał widząc tę delikatnie wijącą się, milusią ścieżynę po drugiej stronie. Nie było raczej opcji, żeby tam się przedostać. To są młode góry. Doliny są V-kształtne, tak dość solidnie. Zresztą, pojedziecie - zobaczycie. Ale wyszarpałem się w końcu. I okazało się, że rzeczywiście nie zabłądziłem i szedłem wzdłuż jakiejś ścieżki. Może to i była ona uczęszczana, ale co najmniej kilka lat wcześniej. Przed tą trasą przestrzegał mnie Francuz spotkany kilka godzin wcześniej. Ale wiecie, powiedział to z tym typowym okropnym francuskim akcentem, że to tak się nie do końca wie o co gościowi chodzi jak wszystko akcentuje na ostatnią sylabę. Więc się nie przejąłem. A Wy się przejmijcie, radzę dobrze. No. Deszcz nieco niepokoił, ale w końcu odstąpił i pozwolił mi rozpalić ogień.

Jakaż była moja ulga
Następnego dnia kontynuowałem wspinanie się na kolejną przełęcz. Przełęcz Telety 3801m n.p.m. nie jest już tak spektakularna jak Alakol: nie ma za nią jeziora, ale też podejście jest znacznie łagodniejsze, więc los nie ma nas za co nagradzać. Po drodze mija się oczywiście strumyczki, koniki i jakieś dziwne owady.

Strumyczkos
Potem się zaczynają kamyczki:
Kwiatuszkos
a dalej nawet jeden jedyny znak na szlaku:

Jedynos znakos
Widok z Telety jest taki se. Na górze stoi wielki głaz, który pozwala się skryć i ugotować te makarony z sosem pomidorowym i resztkami sera czy co tam akurat będziemy mieć w plecaku.

Widok z przełęczy Telety, 3801m n.p.m.
Schodząc z przełęczy pod nogami mamy takie drobniusie malusie kamyczki, więc właściwie można z powodzeniem zjeżdżać na butach:

Ziu
No a potem? Znowu w dół, nie ma lekko!

Krajobraz nieco księżycowy
Fenomen Ruskich
Muszę opisać ten fenomen. Otóż jest tak, że jak w Tien Szanie spotyka się 2-3 turystów, to są to Polacy, Anglicy, Francuzi, Czesi, Kanadyjczycy itd. Natomiast jeśli jest ich 10ciu, to w ciemno można obstawiać, że to Ruscy. Schodząc z Telety spotkałem ich na raz nawet 16stu. Ja nie wiem do prawdy jak można chodzić w 16 osób po górach, jeśli nie jest to akurat Rajd Politechniki albo wycieczka IIIc w Rudawach Janowickich, ale widać można. Poza tym zawsze mają takie duże te plecaki, co oni tam noszą... No i jeszcze raz: dlaczego ZAWSZE chodzą w takich grupach. I czy to nie ma może związku z tym, że to społeczeństwo zawsze miało jakiegoś silnego przywódce, jak nie cara, to Stalina albo innego Putina, więc tak samemu to im dziwnie jakoś? Nie wiem. Ale jest jeszcze jeden fenomen. Otóż jak już wspomniałem odnoszę wrażenie, że Ruscy są absolutnie przekonani, że poruszając się po ich byłych dominiach wszyscy powinni po rusku mówić. Nie to, żebym trochę nie mówił, ale mi się to podejście nie podoba, więc z premedytacją udawałem Angola i mówiłem im "hello"/"hi". Wszystkim szesnastu. I wszyscy mówili mi uparcie priwiet. A szli jeden za drugim, żaden się nie nauczył mojego "hello" na doświadczeniach poprzednika. Proszę tutaj o jakąś wypowiedź psychologa!

Uf, Wojtku, odpocznij sobie (lubię wołacz). I odpoczął
Następnie kolejne interesujące zjawisko. Minęło mnie ze 12 młodych Kirgizów. Każdy z wielkim jak szafa gdańska plecakiem (taki 120l+kuchenka/torba/coś innego przyczepionego). Chłopaki mieli na sobie szmaciane spodnie, na nogach adidasy lub klapki (tak!). Chociaż byli właśnie w pracy, coś tam od nich ciągnęło ("nie rumianek to, nie mięta"). Za nimi, po mniej więcej pół godziny, natrafiłem na niemiecką familię. Mama, tata (~45), syn i córa (~20), jeszcze jakaś młodzież w jakimś wieku pomiędzy i dziadek. Na plecach plecaczki takie mini mini typu 15l. Troszkę się męczyli na tym płaskim (patrz zdjęcie poniżej) więc przystawali co raz i oglądali się dookoła.

Żeby prowadzić konsekwentne badania mówiłem do Niemców hello i odpowiadali hello. Działało, to potem sobie dałem spokój i już reszcie sympatyczne Gutentagi serwowałem.  A Kirgizom od razu mówiłem priwiet - a już się nie będę wydurniał, chłopaki w pracy, zmęczeni.

W każdym razie wyczułem jakiś tajemniczy związek między grupą Kirgizów w klapkach (do tej pory nie wiem jak to się działo, że pod górę się z nich nie wysuwali) a grupą Niemców ubranych w najnowsze gorteksiki, meindle, scarpy i co to tam jeszcze się nosiło w sezonie górskim wiosna lato 2012.
No konie, konie, a czego się spodziewałeś?
Krowy?
Nie no, konie, wiadomo
Połaziłem już spokojnie i łatwo wzdłuż rzek, wybrałem się po drodze nad jezioro, którego nie było i przespałem się nad Jeti Oguz.

A żeby nie było, że Ruskich nie lubię, to na koniec piosenka zespołu KINO, życiowa taka:

Komentarze

  1. Strumyczkos, kwiatuszkos i znakos jako urocze neologizmy urzekły moje serce! :) Kiedy planujesz kolejne slajdowisko w Krakowie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to, pani, nie prędko, w przyszłym roku dopieroj

      see: http://fizyk-w-podrozy.blogspot.com/p/wydarzenia.html

      16 stycznia, i to nawet na ten temat

      Usuń
    2. Toż to niebawem! Wspaniała to nowina.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty