Tien Szan - dzień 5

Dni 1 i 2 są tu, natomiast 3 i 4 tam. Pora zakończyć tę nierówną walkę: w dzisiejszym programie zapraszam Cię drogi Czytelniku na opis ostatniego, piątego dnia w Tien Szanie.

W dolinie rzeki Jeti Oguz zaczyna się to, czego prawdziwi podróżnicy nie lubią najbardziej, czyli turyści. Ba, żeby tylko turyści. Niedzielni turyści! Bo nie wiem czy zauważyliście, ale w polskim internecie podróżniczo-turystycznym pojawia się raz na czas ostra dyskusja na temat tego kto to jest turysta a kto podróżnik. Ten drugi ma oczywiście uczulenie na tego pierwszego. Tu patrz np. Kwestionariusz Identyfikacji Elitarności Podróżnika.

Scenka rodzajowa z kirgiskiego CPNu - panie, zatankuj pan osła!


Jednocześnie zdajecie sobie oczywiście sprawę, że czytając tę stronę pozostajecie w kręgu oddziaływania najprawdziwszych z prawdziwych podróży! Tru hewi travelink. Rial adwenczyr. Ekstrordinery situłejszyns. Po prostu samo mięso.

A więc (nigdy nie zaczynaj zdania od "a więc") w dolinę Jeti Oguz wpada już na tyle przejezdna droga gruntowa, że wypolerowane Leksusy, świecące Mercedesy i mocarne Toyoty obywateli kraju, w którym podobno średnia płaca wynosi ze 150$, mogą bez problemu zajechać - i to też czynią. Dlatego właśnie piątego dnia, idąc w dół rzeki, mijałem radosnych piknikowiczów. To i piknie. Do tego jurty-hotele i tego typu zabawy. Większość górołazów, których do tej pory spotkałem mówiła, że zaczynali (bo, jak już pisałem, wszyscy szli w przeciwną stronę niż ja) z "ostatniej prostej" doliny Jeti Oguz, która już wali bez zakrętów do wioski (wioski Jeti Oguz). Natomiast na mojej mapce znalazł się szlak czerwony (jeden tylko szlak zresztą), który przecinał kolejną przełęcz i kończył się w Sjuttubulak. Tam też ruszyłem.

Przełęcz ma ledwo nieco ponad 2800m n.p.m., więc w porównaniu do dwóch poprzednich nie robi może wrażenia. Ale warto. Taki piękny zielony pagór z ładnym widokiem na dolinę.

Nisko=dużo krów=dużo ścieżek
Zieloność i koń
Krrrowo! Nie obrażaj się, pogadaj ze mną, idę już piąty dzień sam, a Ty się odwracasz, no wiesz...
Po drugiej stronie przełęczy, oprócz moreli, które czasem zdarzają się na przydrożnych drzewach, możemy podziwiać osiągnięcia architektury kirgiskiej:

Przyczepa rdzawo-rdzawa
Rura (mój osobisty faworyt)
Kupne mury
Natomiast prawdziwą atrakcją jest wielka czerwona skała ze śmiesznymi wzorkami. Chociażby dla niej warto się tam wybrać. Trochę mi słońce świeciło w aparat, chmury były i takie takie, ale jakby ktoś tam był o lepszej porze dnia i przy sprzyjającej pogodzie to pewnie czadowe foty można by natrzaskać:

Czerwona skała i dużo baranów

Czerwona skała i dwa barany (drugi robi zdjęcie)

Dziwne wzorki - tak się zastanawiałem, czy to z naturalnej erozji, czy też Majowie przeprowadzili się do Kirgistanu, by zapisać w Sjuttubulak koniec świata i zwycięskie numery Dużego Lotka na 15 losowań do przodu
Czerwona skała z boku
Jak widać na ostatnim zdjęciu w okolicy Sjuttubulak maszerujemy już wcale szerokim traktem. Fajny trakt, czerwony taki.

Droga dwukierunkowa dwujezdniowa z pasem zieleni
Prawie jak Ameryka Południowa. Ale tam chyba nie gadają po Rusku
W życiu najczęściej chodzi po prostu o to, żeby nie wejść w błoto. Albo - co gorsza - w gówno. Ale czasem się po prostu nie da. I to jest właśnie Kirgistan!
Po tej wyszukanej przenośni powiem jeszcze, że na noc dobrnąłem do wsi Svetlaja Polana, gdzie przeparadowałem główną arterią z poganiaczami bydła, kupiłem w sklepie jakieś ciastka (wolałbym chleb i ser, ale wiecie co jest w takim sklepie: wódka, wódka, papierosy, wódka, piwo, wódka i ciastka) i poszedłem spać do namiotu rozbitego pod wsią. Co prawda główny pan poganiacz zapraszał mnie na herbatkę, ale nie mówił nic o noclegu. A niebo tymczasem potężnie nadąsało się granatowymi chmurami, a po wsi jeździł taki pan w samochodzie i ogłaszał, że będzie burza. Więc chciałem się jak najszybciej rozbić przed jej nadejściem. Bo jeden z tych duszków o nieustalonej kondycji moralnej podszeptujących do uszka przekonał mnie, że  nie chce mi się, mi, zmęczonemu Wojtkowi, jeszcze cały wieczór debatować z Kirgizami o tym, że mój tata nie miał paszportu ZSRR, bolszewicy nas nie wybawili, tylko okupowali, a wojna nie zaczęła się w 1941, tylko tak ze dwa lata wcześniej. Nie, nie, nie dziś, naprawdę.

No i była burza. Jak cholera. Co tam spanie na plateau pod Kazbekiem na 4500m n.p.m., co tam spanie w obozie pod Pikiem Lenina na podobnej wysokości. Takiego wiatru i takich ilości wody jak pod Svetlają Polaną mój semi-budżetowy (semi, bo ostatecznie nie z tesco) namiot jeszcze nie przyjął. Ale właśnie przyjął to na klatę, nawet rurka żadna nie pękła. Tylko ja z niepokoju (a może z nudy pokarmowej dnia piątego, kiedy w plecaku zostały jeno resztki resztek) opędzlowałem pół kilo herbatników. Ranek powitał mnie radosnym słoneczkiem.

Świat oświetlony radosnym słoneczkiem o poranku

Piękna to była wyprawa. W nagrodę za dobre sprawowanie zabrałem się sam do kawiarni w Karakol, która to kawiarnia jest na skalę Kirgistanu zjawiskiem dość niespotykanym, a o czym pisałem już tutaj. Spotkałem tam rodzinę Australijczyków. Byli sympatyczni.

Epilog
I to już koniec krótkiej przygody Wojtka w okolicach Karakol. To naprawdę świetne miejsce. I to chyba najlepszy przepis na dobry pobyt w Kirgistanie: jechać do Karakol, chodzić w góry, jak się skończy żarcie po kilku dniach - wracać, by napełnić nim plecak, i z powrotem! Bo gór jest masa: szczytów, polan, przełęczy, koni, drzew, drewna na ognisko, strumieni i baranów (no baranów wszędzie pełno, to akurat nie nowina). Trzeba tylko znaleźć dobrą mapę (no tu już nie poradzę, ale razu pewnego i pewnego pana Francuza widziałem dobrą mapę tamtych okolic) i w drogę!

Komentarze

  1. Chyba nie wszystkie zdjęcia udało się zamieścić. Ja przynajmniej mam w tekście miejsca na zdjęcia wraz z podpisami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, no nie wiem, w obu przeglądarkach które mam wszystko działa.
    Podejrzewam, że to jakaś kwestia techniczna u Ciebie drogi Czytelniku!

    OdpowiedzUsuń
  3. KIlka pytań odnośnie podróży : Jak zapatrujesz się na wrzesień środek , druga połowa (odnośnie podgody). Czy są jakieś kwestie formalne , do załatwienia na miejscu odnośnie przepustek w wyższe partie gór. Czy polecisz jakąs księgarnię internetowa gdzie mogę dostać mapy okolic Karakoł. Jak wygląda sytuacja odnośnie bezpieczeństwa. Czy wizy załatwiałeś przez pośrednictwo i czy mozesz poradzić ewentualny najtańszy sposób . pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. 1. Środek/druga połowa września - nie wiem, ja byłem w drugiej połowie sierpnia i było bardzo ładnie. W drugiej połowie września byłem w chińskim Ałtaju i też było ładnie i ciepło, chociaż jednego dnia złapał mnie śnieg (a ja miałem tylko krótkie spodenki, ech ; ) ). Ale to jest jakieś 800km bardziej na północ.

    2. Co do przepustek: trzeba przepustki na tereny przygraniczne, np. koło Khan Tengri. Ale nie byłem tam, nie wiem czy sprawdzają. W rejonie Piku Lenina niby trzeba mieć przepustki. Nie miałem i nikt tego nie sprawdzał.

    3. Nie znam księgarni internetowej. Pewnie warto poszukać. Wszystko co wiem o mapach napisałem tutaj, tzn. że można kupić w Biszkeku, ale szału nie robią: http://fizyk-w-podrozy.blogspot.com/2012/12/tien-szan-dzien-1-i-2.html

    4. Jest bezpiecznie.

    5. Od końca lipca 2012 roku Kirgistan nie wymaga wizy od obywateli Rzeczypospolitej Polskiej

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za informacje , powodzenia w kolejnych wyprawach !

    OdpowiedzUsuń
  6. czołem,

    nasuwa mi się pytanie... czy jest opcja (nie wiem na ile to badałeś/weryfikowałeś) żeby wejść w góry na bite 2 tygodnie (wiadomo z żarłem) i machnąć jakiś tam trekking przez doliny/przełęcze i wyjść znów gdzieś w cywilizacji? Np. w tym rejonie Karakol?


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tzn. muszę przyznać, że trochę nie rozumiem pytania. Jak sobie nabierzesz żarcia na 2 tygodnie, to dlaczego nie?

      Ja osobiście byłem przez 5 dni i to wszystko. Spotkałem akurat gościa, który siedział długo w okolicy i właśnie chodził na parę dni w góry, wracał, brał żarcie i szedł w góry znowu.

      Zależy jak komu leży. Jak ktoś lubi sobie zabrać żarcia na w tygodnie to nie widzę przeszkód.

      Chyba że pytasz, czy można coś upolować^^. Hm... można pewnie podkraść konia z pastwiska, albo inną krowę, ale nie wiem co na to miejscowi (pasterze) ; ). Bo lokalsów od czasu do czasu można spotkać, może i można coś tam od nich wyciągnąć do jedzenia, ale szczerze mówiąc nie próbowałem. Jedzenie od lokalsów kupowałem rok wcześniej w Tuszetii http://fizyk-w-podrozy.blogspot.com/2011/09/no-to-wracam-oraz-w-tuszetii-jest.html tzn. raz kupiłem, bo mieli, a raz nie kupiłem, bo mieli mało, tylko dla siebie. I podejrzewam, że tu też tak może być, czyli nie stawiałbym na to, że "coś się kupi po drodze".

      Usuń
  7. Te czerwanone skały dziwnie uformowane są niesamowite:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty