Kryszaczku pra belaruskuju mowu - troszeczkę o języku białoruskim


Na Białorusi nie ma prostych odpowiedzi, jasnych podziałów. Trochę jak w kartoflanej babce: nigdy nie wiadomo, czy pod kolejną warstwą ziemniaków nie kryje się jeszcze trochę boczku, czy może jednak bulwa aż do dna.

Babka kartoflana
Pytanie o język na Białorusi jest zagadnieniem tyleż sławnym, co skomplikowanym, i w szczególności niektórzy Białorusini żyjący w Polsce dostają wysypki słysząc je po raz kolejny. No bo ileż razy można tłumaczyć, że niby większość po rosyjsku, ale to do końca nie jest rosyjski, że opozycyjni intelektualiści mówią po białorusku, ale często jest to martwy literacki białoruski, którego uczyli się z książek, że niby na zachodzie częściej po białorusku, ale..., że niby na wchodzi to zdecydowanie rosyjski, ale..., że edukacja na wsi to często czysta rusyfikacja, ale...

Trudno przedstawić spójną tezę. Ograniczę się więc do przytoczenia kilku „ale”, które zjawiły się na mojej drodze podczas dwóch podróży na Białoruś. A gwoli wstępu - rapowana historia Białorusi (po białorusku) w 5 minut:


W lutym byłem w Mińsku na sztuce Czjornaja dama Nieświeża. Spektakl realizowany przez Teatr Janki Kupały pokazano w socrealistycznym Domu Oficerów, zaraz obok gigantycznej bryły rezydencji Prezydenta Republiki Białorusi.

Historia płaska jak stół do ping-ponga (a przynajmniej tak przedstawiona). Powiedzmy, że coś w okolicach słowiańskiej odpowiedzi na Romeo i Julię. Udźwiękowienie rodem z lepszego keybordu CASIO (takiego z podświetlanymi na różowo klawiszami), elementy scenografii musiały mieć przynajmniej po 30 lat każdy. Tak budynek, jak i wystrój w ciężkim, sowieckim stylu: lustra w grubych ramach, jakieś fantastyczne klosze lamp i zwisające ze ścian symbole minionych czasów, malowane złotą farbą. Sala ogromna, bardzo długa. Wszystkie miejsca zajęte. Tłumy ludzi, przed rozpoczęciem jakieś wielkie napięcie, oczekiwanie. Jeszcze przy wejściu do budynku drzwi nie zamykały się, zewsząd napływały ludzkie strumienie, dawno nie widziałem czegoś takiego.

Sztuka była w języku białoruskim. Interpretacja bardzo klasyczna, w sumie to można by stwierdzić, że nic się nie dzieje. Nie wiem, czy to dobrze odczytuję, ale wydaje mi się, że to było w jakiejś niewielkiej mierze wydarzenie artystyczne, teatralne. To było raczej wydarzenie na wskroś społeczne, narodowe: przychodzi po to, żeby powiedzieć władzy: jesteśmy tu wszyscy i słuchamy języka narodowego. Zupełnie tak, jak w Iranie chodzi się do tych obrzydliwych podróbek fast foodów, żeby powiedzieć władzy: my chcemy uczestniczyć w całej tej zasranej kulturze zachodniej, chociaż oni tam nie umieją nawet przyrządzić kurczaka. I jak zobaczyłem tę długą, pełna ludzi salę, tłumy, które wykupiły do ostatka bilety i przyszły tu by słuchać po języka białoruskiego, to jakoś uwierzyłem, że jest jeszcze dla niego nadzieja.

Obraz "Szczyt Ojcostwa" w foyer teatru: widzowie wychodzący z sali śmiało rechotali i jeden po drugim robili zdjęcia "dziełu sztuki"
A Mińsk nie jest miejscem dla białoruskiego. Językiem kariery, biznesu, mediów – jest rosyjski. Chociaż w komunikacji miejskiej fasadowo lektor czyta: dzwiery zaczyniajetsa (czyli drzwi się zamykają – po białorusku). Czyli to znaczy, że państwo nie tępi białoruskiego? No nie wiem. Walentin z Bobrujska mówi, że za mówienie w pracy po białorusku można wylecieć.

Podobno w 2011, na fali „klaszczących protestów”, gdy ludzie zobaczyli, że jest ich więcej, coś się zmieniło. W Mińsku zrobiła się moda na białoruski (tak jak robią się mody na adidasy i telefony). Niektórzy młodzi Białorusini mówiący po rosyjsku, uczą się białoruskiego niemal od zera (niemal, bo niby w szkole jest lekcja „język białoruski”, dzieci zwykle bardzo jej nie lubią) i do swoich dzieci mówią już tylko po białorusku. Taka praca u podstaw, wiara, że jednak się zmieni, że zmiana może się zrodzić właśnie w taki banalny sposób. Ale np. P. mieszka w Baranowiczach (zachodnia Białoruś, ta mniej rosyjska znaczy) mówi na ogół po białorusku, a do swojego kilkuletniego syna tylko po rosyjsku. Żeby zaoszczędzić dziecku problemów.

Wschód ma mówić po rosyjsku: poznajemy to w komunikacji publicznej, gdzie lektor zmienia białoruskie „zaczyniajetsa” na rosyjskie „zakrywajetsja”, na wschodzie już nawet tej fasady brak. Kristina mówi w Mohylewie po rosyjsku, taki język wyniosła z domu i tak rozmawia ze znajomymi i z siostrą, z którą mieszka. Ale białoruski zna. Gdy ja poprosić, mówi płynnie, chociaż czasem zastanawia się nad poszczególnymi słowami, mówi też nieco wolniej. Natomiast młode małżeństwo W. i M. z Połocka (północny wschód) mówią i piszą po białorusku wszędzie i do każdego, gdzie tylko się da (bo kartę imigracyjną W. musiał wypełnić po rosyjsku). Reakcje większości ludzi na ich zachowanie balansują gdzieś między neutralnością a delikatną aprobatą, ale stare babiny wrogo wykrzykują „gawarit pa ruski!”. Bo jak ktoś gada po białorusku to albo opozycjonista, albo wariat. Z jednym i drugim nie warto się zadawać.

-A po polsku jest "jazyk" [jak po rosyjsku] czy "mowa" [jak po białorusku]? - pyta M. z nadzieją, że jednak mowa, że jak wiele innych słów białoruskich i to w polskim będzie w tym samym znaczeniu i użyciu.
-Język... - odpowiadam
-Ooo... [smutek]

Babiny w Połocku to zresztą odblask szerszego problemu. W czasach słusznie minionych do Połocka sprowadzono duże ilości żołnierzy z całego Związku Radosnego, często z żonami (patrz: dzisiejsze babuszki). Dla nich nie ma innego języka nad rosyjski. Taki czy podobny los jest udziałem wielu Białorusinów, ale i innych ludzi postsowieckich w Kazachstanie, na Zakaukaziu czy Ukrainie: matka tutejsza, ojciec gdzieś z Magadanu czy Krasnojarska. Mówi się, że to jedna z głównych przyczyn, dla których Łukaszenka wygrał wybory w '94: jako jedyny proponował język rosyjski jako urzędowy (razem z białoruskim).

A pod Połockiem, parę kilometrów za wioseczką Gomel (nie mylić ze stolicą obłaści w południowo-wschodniej Białorusi), w domu z belek opalanym sękatym drewnem mieszka z żoną Ratmir. Hodują konie, do domu wożą wodę w beczkach, starają się żyć zwyczajnie i budują swoje małe królestwo na końcu świata. Z urzędowym białoruskim.

Apolityczne konie, apolityczny pies
Był wschód, to teraz zachód i Polacy. Wg statystyk grupą narodową która stosunkowo najczęściej mówi na Białorusi po białorusku są mieszkający w niej Polacy. Ale to też żadna reguła, bo tak jak rodzina Swiety z Brześcia, tak i N. i W. z niby-to-ultrabiałoruskiego Grodna mówią po rosyjsku. Podobnie jak dyrektor szkoły przy Domu Polskim w Mohylewie. Natomiast w Witebsku w ceglanym kościele św.Barbary, gdzie msze odprawia dominikanin Krzysztof (którego znałem z Krakowa, cóż to było za niespodziewane spotkanie!), odbywają się msze w dwóch językach: jedne po białorusku, drugie po polsku. Ale w tych ostatnich, chociaż wszystkie wezwania i pieśni rzeczywiście po polsku są, to Ewangelia czytana jest raz tak, a raz po białorusku, a kazanie już tylko po białorusku. Co znaczy z kolei tyle, że ci Polacy na polskiej mszy w Witebsku wcale po polsku nie mówią.


Na obrazkach: kościół św. Barbary w Witebsku i informacja mszalna

Kościół katolicki robi zresztą za Bugiem dobrą robotę, bo msze są tam właściwie zawsze po białorusku, jest to więc trochę taka ostoja ojczystego języka.

Natomiast rosyjski na Białorusi to tzw. trasianka, czyli sieczka: mieszanka dwóch, albo i więcej języków. Białoruski w oficjalnym przekazie uznawany jest za język wieśniaków, natomiast językiem sukcesu i nowoczesności ma być rosyjski (chociaż sam Łukaszenka nie włada nim perfekcyjnie). A co to jest czysty białoruski - to także rzecz dyskusyjna (zob. Taraszkiewica). Zawartość białoruskiego w trasiance zależy od regionu, ale generalnie ludzie nią władający są przekonani, że mówią po rosyjsku. Nie są przecież jakimiś wywrotowymi oszołomami, żeby mówić po białorusku! Wiktar mówi,że jak latem do Nieświeża (zachodnia Białoruś) przyjeżdżają na bazar okoliczni chłopi, to mówią najczystszym białoruskim, lepszym niż wszyscy mińscy opozycjoniści razem wzięci.

Młoda propagandystka Ksenia Degielka na swoim profilu na VKontakte (rosyjska wersja fejsbuka) pisze czasem po białorusku.

A w Połocku jest pomnik jedynej czysto białoruskiej litery – ў (takie nasze ł).

A znowu literatury białoruskiej uczy się po rosyjsku. Gdzie sens, gdzie logika?

Wiktar twierdzi dalej, że na wioskach dość często w szkołach podstawowych prowadzi się lekcje po białorusku, M. z Połocka (wschodnia Białoruś) mówi, że u nich wręcz przeciwnie, że w mieście to jeszcze czasem są jakieś lekcje w języku narodowym, ale na wsi to już czysta rusyfikacja. Na kierunku historycznym na uniwersytecie w Połocku część wykładów jest za to po białorusku. Natomiast elitarne mińskie liceum białoruskojęzyczne im. Jakuba Kołasa zostało przez władze zepchnięte do podziemia.

I tak można wymieniać w nieskończoność. To w jakim języku mówi się na Białorusi?

Można chyba jednak powiedzieć, że rusyfikacja za Bugiem się powiodła. Gdy na to patrzę, to to jakoś boli strasznie, ogarnia jakiś przenikliwy strach, niepokój. Nas przecież też chciano zrusyfikować: niby ulga, że z nami się nie udało, ale przecież mogło się udać, dlaczego nie. Jakby tak nas przytrzymali jeszcze ze 100 lat, to kto wie... ? Na samą myśl o tym przechodzi jakiś przeszywający ból. Utrata języka przez naród: jak kastracja mężczyzny, albo permanentny gwałt dla kobiety. Jakoś tak mi się to kojarzy, chociaż może nie powinno. Może zmiana języka to po prostu strategia przetrwania, zabieg przystosowawczy? W końcu ludzie chcą po prostu żyć w pokoju, żeby tylko te ścierające się na ich terenach mocarstwa dały im spokój, żeby tylko można było orać i zbierać, a potem cieszyć się z plonów, tak normalnie. Tak to jakoś jest, że jedni pragną nadzwyczajnych atrakcji, a innym nawet zwyczajność nigdy nie była dana.

Komentarze

Popularne posty