Raport robertowy

Mijają już dwa miesiące od kiedy wspólnie, Drodzy Czytelnicy, uzbieraliście kwotę odpowiednią na zakup biletu dla pana Roberta, który utknął w Gwatemali, nie mając jak wrócić do domu (czytaj o tym więcej tutaj).

Co się z nim dalej dzieje? Cóż, życie zwykło komplikować, a nie ułatwiać. Sądziliśmy, że wystarczy zebrać kasę, potem zwrócić się do ambasady o paszport i pojechać do Cancun na samolot. Problem pojawił się już w punkcie drugim, tj. ambasada i paszport.

Najpierw Robert długo nie mógł dodzwonić/dopisać się do ambasady (chodzi o Ambasadę RP w Meksyku, bo w Gwatemali takowej nie ma). Potem okazało się, że trafił akurat na czas, w którym zmieniano konsula, czyli tego człowieka, który jest odpowiedzialny za paszporty. Nowy konsul okazał się bardziej komunikatywny: nawet sam do niego napisałem i odpowiedział mi następnego dnia. No więc czemu  jeszcze nie ma paszportu? To dobre pytanie.

W międzyczasie Robertowi skończyła się praca i nie miał gdzie się podziać. Poradziłem mu, żeby wybrał się do Quetzaltepeque, gdzie stacjonuje ojciec Bogdan, polski misjonarz (miejsce, w którym spędziłem święta Bożego Narodzenia). Robert pisze, że o. Bogdan dał mu schronienie i pomaga mu z telefonami do ambasady i konsulatu.

Otóż w Gwatemali jest honorowy konsulat RP, a honorowym konsulem jest niejaka pani Eva, która nota bene jest Brazylijką. Nie ma ona mocy rozdawania paszportów, ale w porozumieniu z konsulem z Meksyku miała pomóc Robertowi w wypełnieniu wniosku i dopełnieniu wszystkich formalności. Robert natomiast twierdzi, że ta pani robi mu problemy. Szczerze mówiąc nie wiem, co to oznacza, ale ufam, że skoro ojciec Bogdan też się tym zajmuje, to sprawa paszportu znajdzie wreszcie swój szczęśliwy koniec.

W skrócie: czekamy. Robert - na paszport, ja - na informację, że go dostał. Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł przynieść Wam jakieś szczęśliwsze wieści o dalszych wydarzeniach. Pieniądze, które przelaliście, spoczywają w stanie nie zmienionym na koncie, Robert ma gdzie mieszkać i prawdopodobnie również co jeść, więc w sumie żadna tragedia się nie dzieje. Pozostaje czekać: jest to zresztą lekcja, którą dość często pobiera się w Ameryce Łacińskiej.

Dom parafialny w Quetzaltepeque - tu obecnie mieszka Robert

Komentarze

Popularne posty