Droga do Limy na pocztówkach. Część I: Pustynia.

Krótko przed wjazdem do Peru zaoferowałem Czytelnikom pocztówki. Mój paszport miał niedługo stracić ważność. Wyrobienie nowego w Limie kosztuje 120 dolarów. Napisałem więc na tak zwanym znanym portalu społecznościowym, że kto chce, może za 25 zł zakupić pocztówkę z drogi z peruwiańskiej granicy do peruwiańskiej stolicy.

--> dla kontynuacji zob. Część II: Góry
--> wszystkie zdjęcia zob. Peru - na północ od Limy
W ten sposób miałem zamiar zebrać potrzebne środki na paszport, ale się pomyliłem. Nie uzbierałem na paszport: uzbierałem przeszło trzy razy więcej. Po pocztówki zgłosiło sie w sumie trzydzieści pięć osób, a wiele z nich wpłacało znacznie więcej niż umówione 25 zł. Były przelewy po 30, 40, 100 a nawet jeden na 400 zł. W sumie zebrało się 1773,57 zł. Od tego trzeba by odliczyć koszt wysyłki trzydziestu pięciu pocztówek, który wyniósł około 280 zł, czyli zysku na czysto mam od Was Drodzy Czytelnicy 1500 zł. Będzie na paszport, na remont roweru, na kilka innych detali, i jeszcze zostanie na parę tygodnii śniadań, obiadów i kolacji. Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim za tak nieoczekiwanie hojne wsparcie!

Przy okazji okazało się, że kartki sprzedawane w Peru nie są zbyt piękne, ale za to peruwiańska poczta działa zadziwiająco sprawnie i szybko: korespondencja dochodziła do Polski w nieco ponad tydzień i - póki co - niezawodnie. Każda z pocztówek zawierała pozdrowienia i kilka zdań, krótką relację z kolejnych dni w drodze z granicy ekwadorsko-peruwiańskiej do Limy. To było trudne zadanie, bo miejsce do pisania na pocztówkach jest minimalne, a słów nigdy nie brakuje. Obiecałem, że te krótkie zdania złożą się na tekst, który opublikuje się na niniejszej stronie. Oto i on, oto relacja z drogi do Limy spisana na trzydziestu pięciu kartkach pocztowych, część pierwsza (z dwóch).

Buzia lwa albo skrzynka na listy w Trujillo


 * * *

05/09/2016, Zorritos

Garua to coś jakby mżawka, ale jeszcze drobniejsza. Zasnuwa świat mgłą i jadąc wśród bananowych i kakaowych plantacji widać bardzo niewiele. W Peru garuę zastąpiło słońce, a kakao - wystające z wody wąsy ryżu. Został tylko ból po tej, która została po tamtej stronie granicy.

Tyle się o nich złego nasłuchałem! Że naciągacze, złodzieje i bezguście. Natomiast mi Peruwiańczycy jakoś od progu do gustu przypadli. Jest w nich pewna powaga. Nie to, że się nie śmieją: raczej, że są bardzo konkretni, przechodza od razu do rzeczy.

Na noc trafiłem do plażowego posterunku policji. Posterunkowy naprawiał pompe elektryczną, a drzewa płonęły w karmazynowym zachodzie słońca: z takich, co to zdarzają się na Mazurach późnym latem.

Ryż w okolicach Tumbes
Wieczorem w Zorritos


06/09/2016, Talara

Za Zorritos ziemia pustoszeje powoli. Wyjeżdżając z Los Organos nie rośnie już nic prócz naftowych pomp tykających miarowo. Pomarańczowe skały, szarawy piach i wiatr wzmacniający się z każdą godziną. Za El Alto zaczyna się plaskowyż porozdzierany stromymi kanionami, przypominającymi gigantyczne szczeliny lodowca. Słońce dogasa na zachodzie, pracownicy kompanii naftowej, pijani, czekają na odjazd ciężarówki, gwiazdy sa jakies nieznane, południowe. Noca dojeżdżam do Talara.

Duże dziury w ziemi
Dziwności na horyzoncie


07/09/2016, Piura

Do południa zrobiłem zaledwie 30 km, może nawet mniej. Nie było wielkich wzniesień i właśnie w tym problem: niepowstrzymany niczym wiatr pędził po pustynnym płaskowyżu mocno, jednostajnie. Dopiero po południu ustał, uspokoił się nieco i mogłem wreszcie przyspieszyć. Droga falowała nieznacznie na piaszczystych wzniesieniach. Z ostatniego z nich, za hektarami suchej, żółtej ziemi, dało się w końcu zobaczyć zielone pola Sullany. Oaza. Emocjonujące.

Wiatr
Daleko


08/09/2016, Piura

Piura. Po trzech dniach pedałowania z Machali - pierwszy odpoczynek. Piura to miasto podwójnie historyczne. Po pierwsze, bo to pierwsze miasto założone przez hiszpańskich kolonizatorów (Pizarro) w Ameryce Południowej*. Po drugie, bo to pierwszeństwo i historia dawno już do historii odeszły. Perła architektury to to nie jest - chociaż są wyjątki - ulice wypełniają mototaksówki, klienci centrów handlowych i względny porządek. Nie zmieniło się tylko suche powietrze, które zamęcza drogi oddechowe. Upał, pustynia i wiatr.

*Sprostowanie: najstarszym miastem założonym na stałym kontynencie Ameryki przez Hiszpanów jest Cumana (1515, obecnie: Wenezuela). Piurę (1532) można uznawać za najstarszą w andyjskiej części kolonii, jako że kiedy kolejna z wypraw Pizarro wreszcie doszła do skutku, to Piura stała sie pierwszą nowo powołana osadą Hiszpanów.


09/10/2016, Piura

Drugi dzień w Piurze. Nic nie robię. Nie wyszedłem nawet z domu i mam to sobie za powód do dumy. Bo wczoraj oczywiście musiałem koniecznie wybrac sie do Paity, żeby po trzech dniach pedałowania w ostrym słońcu dopić się łażeniem w południe rzut beretem od równika. Ale czego się nie robi dla Boliwara! Jego laska (w sensie ta ulubiona) Manuela Saenz spędziła ostatnie lata życia właśnie w Paicie. Dom jeszcze stoi. Na zewnętrznych ścianach - tablice pamiątkowe. W drzwi wetknięty niezapłacony rachunek za prąd. Ironia losu, czyli nic się nie zmieniło*.

*Ironia losu, czyli nic się nie zmieniło, bo bogów amerykańskiej niepodległości los, a raczej: wyzwoleni współobywatele, nie traktowali dobrze. Manuelę wygnano z kraju, stąd wylądowała w Peru. Sucre, którego imieniem nazwano konstytucyjną stolicę Boliwii, w tej samej Boliwii chciano zamordować rok później. Nie udało się na Altiplano, udało się na południu Kolumbii, w drodze do Quito. Na Boliwara też organizowano zamachy, ostatecznie zmarł - podobno - schorowany w Santa Marcie, chociaż wersji ze schorowaniem nie wszyscy do końca wierzą. Na południu kontynentu - to samo - Sam Martin i Artigas dożywali swoich dni w zapomnieniu i na obczyźnie. Jak juz umarli, nastawiali wszystkim pomniki, ponazywali ulicę, i tak dalej.

Dom Manueli, gdzie żyła z wierną czarną służącą i psami, którym - jak głosi biografia - dawała imiona w rodzaju Santander, Canterac czy Paez.
Paita tak nędzna jak dwieście lat wcześniej


10/09/2016, Pustynia Sechura na 140km od Piury

Pustynia: przestrzeń, wiatr, piach, bezlitosna surowość. Wydaje się, że napisano już o niej wszystko. W ogóle mogło by sie wydać, że o wszystkim wszystko już napisano. Wówczas jedyne, o czym warto jeszcze pisać, to ludzie. Ci rodzą sie w dalszym ciągu niezmiennie różni i o każdym można napisać zupełnie inna historię.

Szedł po drugiej stronie drogi. Miał niewielką torbe zarzuconą na ramię i szarawą chustę ściśniętą w dłoni. Spłowiała fioletowa bluza i skóra zczerniała od wielu dni marszu. Mówi, że był w Machali (~500 km) i w Cuence (jeszcze więcej), że Ekwador poszedł zwiedzić. Opowiadał mi o tym jak o najzwyklejszej rzeczy pod słońcem, tym swoim niewinnym głosem czterdziestoletniego chłopa z prowincji. A, i że te ich pieniądze wymienił, mówi. Otworzył plecak, wygrzebał książeczkę z ilustracjami Matki Boskiej i schowane tam jak skarb pięciodolarowy banknot. Podawał mi go, chyba żebym dotknął. Nie dotknąłem. Bałem się, że będzie chciał mi go podarować. "Z Abrahamem Lincolnem!" - dodał dumny. Potem był w Piurze, na podrywie. Ma tam zdaje się jakąś kobietę, która - mówi - zaprosiła go na popcorn. Nic nie zrozumiałem.


Lust for Life
Gęba
Pustynia to jest nic. Oto nic.
Salon
Strefa wydm, jak w Słowińskim


11/09/2016, za Reque

Świętego Cautivo z Ayabaca przypada w październiku. Ci, co idą z Tacny (granica z Chile) mają do Ayabaki (granica z Ekwadorem) jakieś trzy tysiące kilometrów. Wychodzą z domu w lipcu. Maszerują sami lub w grupach po kilku. Nosza purpurowe kapy przepasane złotawymi sznurami. Śpią pod kościołami i na autostradowych bramkach. Jedzą, co dostaną. Pierwsze z grup, którą spotkałem, niosła instrumenty: bębny i charanga. Dziś widziałem pątnika z przenosnym głośnikiem. Zmieniaja się formy, ale treść - wyrzeczenie i pielgrzymka - zostaje ta sama. Robią sobie ze mną zdjęcia iphonem, bo tak sie robi dziś. Ida, bo taki jest człowiek.

Wiatr zaatakował - już pod wieczór - ze strony nieoczekiwanej. Kupowałem chleb od pani z wiklinowymi koszami na rogu rynku w Reque. Wziąłem parę zwykłych bułek i ... no właśnie, a co to? "Empanada de globo" proszę pana, czyli pieróg z balona. Pieróg z balona? Były tanie, jakies 25 groszy sztuka. Poproszę pięć. Ugryzłem, pieróg rozsypał się jak szklana bombka. Aha... Mogłem sie domyślić. W Ekwadorze też sprzedają coś, co nazywają "empanada de viento", pieróg z wiatrem, czyli w praktyce: z niczym.

Dzisiaj przesadził. A sądziłem, że zrobił już swoje. Wczoraj 140 km po pustyni, do Morrope na dzis zostało tylko 40. Zajęło mi to całe przedpołudnie, a potem okazało się, że dalej za Morrope, a nawet za Chiclayo, pustynia wcale sie nie kończy, a wiatr jeszcze przybiera na sile i cały czas wali w twarz. Jest płasko, a jedzie się jak pod górkę. Potem twarz nabiera rumieńców jak po nartach zimą, a tu przecież ani śniegu, ani mrozu, ani w ogóle niczego: sam tylko wiatr. I tak - podobno - aż do Limy, osiemset kilometrów. Aha, dziękuję, dobranoc.

Pielgrzym. Niektórzy mają trzymetrowe krzyże z kółeczkiem u podstawy.
Bistek a lo pobre, czyli befsztyk na biedno
Na południe z Chiclayo
Znów daleko
Element


12/09/2016, Pacasmayo

Kto by się spodziewał, że na plaży, na niewiele, bo jakieś 1500 km od równika, będzie zimno? Gdy dotarłem do Pacasmayo, niemal dygotałem od chłodu wiatru. Siedzę w polarze. Strażacy chodzą w długich spodniach i kurtkach. Mam katar. Tropikalne, ciepłe kraje: nigdy nie przestaną zaskakiwać mnie swoimi skrajnościami. Bo jutro na drodze będę pewnie padał z gorąca.

*Tego dnia powstała miniatura wideo "Dzień podróży w dwie minuty".



13/09/2016, Trujillo

Kto nie spał na lekcjach geografii, ten pewnie wie o prądzie Humboldta, który to prąd niesie zimną wodą - a z nia i wiatry - na peruwiańskie i chilijskie wybrzeże. Jakos nie mogłem w to uwierzyć. Czułem chłód, ale i słońce, do tego przecież, jako się rzekło, znajduję się blisko równika i plaży, więc jak może być tak zimno, jak mam wkładać na siebie kurtke tu, gdzie palmy i banan? Takimi wątpliwościami nabawiłem sie w drodze do Trujillo zupełnie solidnego kaszlu z bólem w gardle do kolekcji. Gorącą kawę piłem potem łapczywie, jak na Turbaczu późną jesienią.


14/09/2016, Trujillo

Jutro jade do Limy, autobusem, by zamówić paszport. Teraz, zamiast delektowac się Trujillo, gnam od banku do zakładu fotograficznego i z powrotem. Mijam kościółki przyczajone na drobnych skwerach, rozczytuję klasyczny układ kolonialnego miasta, wzorcowo zakonserwowany jak w środkowoamerykańskich miastach pokroju Antiguy, Leon czy Granady. Zapraszają mnie drewniane tablice kawiarń w stylu staroelegancko-przykurzonym. Wrócę do nich pojutrze.


15/09/2016, Lima

Nie wiem jak sie autobusowe sprawy mają w Polsce, ale wydaje mi się, że w tej kwestii Peru przeskoczyło nas mniej więcej o dekadę. Trujillo: dworzec z obszernymi, czystymi salami, szybkie wifi, elegancko ubrana obsługa. Bilety do Limy od 30 do 100 soli (1 sol=1.20zł). Podstawa to piętrowy bus z toaletą i internetem. W miarę jak rośnie cena, dochodzi kolacja, śniadanie, kocyki i napoje, słowem: jak w samolocie. Za to sama Lima o dekade wyprzedza nas w kwestii ścieżek rowerowych*. To w "Trzecim Świecie" się da, a u nas nie? Ciekawe.

*Ten zachwyt nieco zmalał, jak miesiąc później dotarłem do Limy na rowerze: ścieżki ścieżkami, ale ruch samochodowy nie do zniesienia. No ale trzeba oddać peruwiańskim inżynierom, bo wiedzą, że zjazd ze ścieżki rowerowej na ulicę trzeba zaopatrzyc nie w półmetrowy krawężnik, a w łagodną równie pochyłą. U nas to jeszcze wiedza nie tak rozpowszechniona.


16/09/2016, Trujillo

W Peru - i w niektórych miejscach w Ekwadorze - kawę serwuje się w postaci gorąca woda + dzbanuszek z esencją. Jest to swego rodzaju kompromis między wygodą (nie trzeba za każdym razem zaparzać) a smakiem (świezoparzona nie jest, ale też nie ma tego charakterystycznego posmaku urządzeń przemysłu chemicznego, jaki oddaje kawa instant). Trujillo ma bogaty wybór kawiarni i serwują w nich pie de limon, ale to nie to samo co Caracas. W Machali poznałem J., który mieszkał w stolicy Wenezueli dłuższy czas. Wspominałem mu kawiarnię zza kościoła na Candelarii i z satysfakcją przywitałem jego uśmiech gdy mówił, że dobrze ją zna.


17/09/2016, Trujillo

Targ mieści się przecznicę od domu rowerzysty. Mam już zaprzyjaźnioną panią od śniadań: gdy podchodzę, już wie, że szklankę wieloowocowego na dzień dobry. To znaczy, że się zasiedziałem. Oswoiłem Trujillo. Dziś był dzień turystyczny. Dawno nie uprawiałem turystyki - pomyślałem - i udałem sie do muzeum. Starszy zwiedzający zachwycał się meblami i pouczał przewodnika jeśli chodzi o style i epoki. Twarz mu jaśniała. Pasjonat, z tych, co nadają koloru tej planecie.

Trujillo - rynek
Trujillo - telefon
Trujillo - baba
Figurki
Chan Chan
Starości


18/09/2016, Chimbote

Niedzielny poranek, wyjazd z Trujillo. Znikają domy, pojawia się - znów - pustynia, a na nich zielone kwadraty plantacji nawadnianych sztucznie ze studni głebinowych. Po prawej: wjazd na obowiązkową kontrolę sanitarną. Duży parking, szereg pustych budynków, kontroler w granatowym mundurze i w ciemnych okularach. "Skąd jest, dokąd jedzie, jak leci?". Mówi, że jest plaga jakichś much i rekwiruja owoce, żeby nie wwożono ich na południe kraju. W siatce przytroczonej do roweru miałem banany. "Banany mogą jechac, ale jakbys kupował jabłka czy pomarańcze, to lepiej dobrze je ukryj!". Lubię te kontrole.


19-21/09/2016, Chimbote

Chimbote nie należy do turystycznych pereł. Ma dostęp do morza, ale zastawiono go fabrykami mączki rybnej, resztki plaży zdobią znaki "nie zdatne do kąpieli" i śmieci. Chimbote słynie bardziej z morderstw. W 1991 roku w okolicach Chimbote doszło do zabójstwa jednego włoskiego i dwóch polskich misjonarzy. Jest pomnik i informacja o niedawnej beatifykacji. Poza tym, dzięki morderstwom i fabrykom, Chimbote spowija warstwa słodkiej normalności. Słodkiej jak wybór ciast w piekarniach, jak kobiety, które siadają na rogach ulic z wielkimi wiklinowymi koszami, by sprzedawac chleb. Mieszkańcy grodza wąski paski ziemi między chodnikiem a ulicą i tworzą na nich miniaturowe ogródki. Tak, to chyba najbardziej mnie urzekło. Chimbote miastem morderstw. Chimbote, miasto - ogród.

Dojeżdżając do Chimbote
A w kuchi u L. ...
... zrobiliśmy chinkali.

--> dla kontynuacji zob. Część II: Góry
--> wszystkie zdjęcia zob. Peru - na północ od Limy

Komentarze

  1. A gdzie zdjęcie ogródków? I propsy za Radiohead :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Robią sobie ze mną zdjęcia iphonem, bo tak sie robi dziś. Ida, bo taki jest człowiek." - może to po zastanowieniu patetyczne czy oczywiste, ale zaskoczyło mnie w twoim tekście po raz pierwszy cos tak bardzo, bardzo pozytywnie. To będzie mój ulubiony wpis, zdecydowanie. Twoja droga pisarska jest znacznie dłuższa niż rowerowa -dla mnie już dojechałes do Patagonii :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty