Co my tu robimy

- Co robimy? Sprawdzamy kto i po co, skąd tu przyszedł. Ty skąd jesteś? W jakim celu przyszedłeś? - patrzy na mnie coraz to przenikliwszym wzrokiem. Pochyla ogoloną głowę, głos stopniowo, słowo za słowem, zmienia ton z radosnego na podejrzliwy i sam nie wiem czy jeszcze żartuje, czy już mówi poważnie, pyta retorycznie, czy raczej powinienem coś odpowiedzieć?

- Sprawdzamy, trzeba sprawdzić, no bo ja też mógłbym powiedzieć, że jestem rowerzystą i o, proszę – mężczyzna w wojskowych portkach i czarnych, ciężkich butach robi niewinną minę i rusza ramionami pedałując w powietrzu – przyjechałem tu ot tak, dla sportu. Jaką ja mam pewność? A może jesteś z ETA albo z FARC? Skąd ja mam wiedzieć komu przekazujesz informacje? Ta rozmowa nie zostanie przecież między nami!

Zestaw do rowerowania po Paragwaju: kubek z terere i termos z lodem

Dochodziła piąta po południu, kiedy wjechałem do Azote'y. Azote'y ma akcent na „y”, na ostatnią samogłoskę, tak jak prawie wszystkie słowa w języku guarani (guarani ma akcent na „i”). Przyzwyczaiłem się, że jeśli ktoś już mówi w języku rdzennym, w którymś z języków Majów (południowy Meksyk, Gwatemala), w keczua czy ajmara (Peru, Boliwia), będzie to osoba niskiego wzrostu, o ostrych rysach, ciemnej karnacji z kępą czarnych, grubych włosów. Będzie mieszkać najprawdopodobniej na wsi, na głębokiej prowincji, a jeśli już w mieście (Boliwia: np. Cochabamba, Potosi czy Oruro) to i tak ubierze wiejski fartuch. W Paragwaju jest inaczej, bo w guarani mówią wszyscy. A jako że Paragwaj jest jednym z najbielszych krajów Ameryki (około 75% genów europejskich i jedynie 1.8% populacji czysto rdzennej, drugi najniższy odsetek zaraz po Urugwaju, 0.4%) to obrazek jest wręcz fantastyczny. W guarani, niepodobnym do żadnego znanego mi języka, o wyrazach kończących się akcentowanymi samogłoskami i o charakterystycznych, egzotycznie brzmiących dźwiękach typu „mby” czy „ndy” mówią do mnie wysocy, postawni mężczyźni i blondwłose kobiety o – od czasu do czasu – niebieskich oczach.

Kiedy zbliżyłem się do komisariatu w Azote'y, policjanci również rozmawiali między sobą w guarani. Obok komisariatu stał kościół, za kościołem: obszerna, zadaszona przestrzeń zapowiadająca się jako świetne miejsce na nocleg. Przy kościele nie było nikogo, w komisariacie kręciło się sporo ludzi, więc podszedłem i zapytałem czy nie będzie problemu jeśli rozbiję namiot po sąsiedztwie, przy Bożym przybytku. Zaproszono mnie do środka. Był to oddział do zadań specjalnych: za betonowym budynkiem stał dodatkowy wojskowy namiot, policjanci chodzili w spodniach moro, szeregowy na warcie siedział z długim karabinem w ręku. Przygotowywano się właśnie do akcji: ostrzono noże, rozgrzewano nad żarem metalowe pręty. Tymi nożami krojono następnie wołowinę w wielkie płaty i układano nad ogniskiem: w telewizji mecz Paragwaj-Ekwador, eliminacje do mistrzostw świata, mecz o ostatnią szansę, no, wie pan, taki mecz to święto! A jak święto to świąteczna kolacja, tradycyjne paragwajskie asado, pieczone mięso.

Skąd jest, skąd jedzie, ile czasu, jak się podoba, dokąd zmierza. Wyciągnąłem mapę, oglądamy, zmierza tu, a może i tam, zobaczymy. Mapa, taka mapa Paragwaju, dzisiejsza, a czy ty wiesz – to znaczy czy ja wiem – czym był Paragwaj kiedyś? To kiedyś, jak wszystkie narodowo-patriotyczne kiedysie, to czasy idealne, czasy legendarnego dobrobytu, gospodarczej stabilizacji, politycznej potęgi. Wiesz? Nie wiedziałem, więc szeregowy z warty przesunął karabin na plecy, a z kieszonki kamizelki, tej, w której kiedyś trzymano może granaty, a może nie wiem co, bo nie byłem w wojsku, ale chodzi w każdym razie o bardzo poważnie wyglądającą kieszonkę na bardzo poważnie wyglądającej kamizelce, no więc wyciągnął stamtąd iphone'a i odnalazł w internecie odpowiednią mapę. Tam to Paragwaj sięgał na północy po Rio de Janeiro, na południ po Buenos Aires, na zachodzie wżerał się na pół Boliwii, tak, a potem nas okradli, zabrali nam, Wojna Trójprzymierza, słyszałeś, słyszałem, 1864-1870.

Góry stołowe departamentu Amambay

Przechodziłeś Odrę?

Odrę przepływałem łódką!

Paragwaj rzeczywiście był bardzo duży, a potem rzeczywiście został bardzo mały. Ale nawet w czasach wielkości pozostawał głęboką prowincją: prowincją bez dostępu do morza, prowincją bez komunikacji, bez bogactw mineralnych, bez złota ni srebra, był prowincją bez sensu po prostu, i chociaż Asuncion to pierwsze ufundowane w regionie miasto (1537), to od XVI wieku, od czasów, gdy Hiszpanie zdali sobie sprawę z bezsensowności Paragwaju, a sensowności boliwijskiego Potosi (srebro), nikt się w ten odległy interior nie zapuszczał. W ten sposób lokalna populacja, z przyczyny braku nowych imigrantów, doszła do homogenicznej mieszanki białych z tubylcami, wypracowując pewną specyficzną paragwajską fizjonomię. Trzej pierwsi przywódcy niepodległego Paragwaju, rządzący wspólnie bez mała blisko sześćdziesiąt lat, mówili językiem guarani. Z jednej strony byli dziećmi swojej ziemi, na której guarani – podobno – już w tamtych czasach rozpowszechnił się bez względu na kolor skóry. Z drugiej strony, do podobnego rozpowszechnienia języka lokalnego może i doszło w jakimś stopni w innych częściach kontynentu, ale tam rządzący od początku byli językowymi (i nie tylko) rasistami, wprowadzając hiszpański jako jedyny sposób komunikacji. I nawet jeśli nie istniały siłowe represje w stosunku do mówiących w ajmara, keczua czy nahuatl, ludność rdzenna sama i z własnej woli zostawiała język ojczysty na rzecz narzuconego, który pozwalał na zajmowanie urzędów w administracji lokalnej, umożliwiał edukację, karierę, etc. Inaczej w Paragwaju: jeśli nawet prezydent mówi w guarani – musieli myśleć sobie miejscowi na początku XIX wieku – to chyba nie ma nic złego w naszym języku. I język został, chociaż populacja rdzennych guarani wymarła niemal całkowicie w wojnie z 1864 roku, zostało ich raptem 40 tysięcy dusz.

- Co więc robimy? Przede wszystkim jeśli coś robisz, jeśli coś osiągasz, to tylko dzięki Bogu – dokładnie tak, zupełnie z zaskoczenia i bez zbędnych wstępów wyjechał mi z tym Bogiem. - Jeśli ty na przykład jeździsz tym rowerem, jeśli udało ci się przyjechać z Meksyku, to dzięki komu? Komu zawdzięczasz ten sukces? No chyba mi nie powiesz, że szatanowi? - znów nagła powaga i badawczy wzrok, i znów nie wiem, czy tylko pytanie retoryczne, czy też mam coś odpowiedzieć, na wszelki wypadek cały czas kiwam głową, że tak, że nie, co należy odkiwać, odkiwuję. - Jasne, że nie! Podobnie nasze działania odbywają się tylko dzięki Bożej pomocy, odbywają się w służbie Jemu i w służbie ludziom.

Dzień wcześniej również zaproszono mnie na noc, tamtym razem nie do komisariatu, a do domu. W Paragwaju właściwie każda miejscowość, każda najmniejsza wioseczka wyposażona jest w kapliczkę. Kapliczka stoi na ogrodzonym, wystrzyżonym trawniku, a obok niej zazwyczaj sterczy obszerny daszek, idealne miejsce kempingowe, do tego bardzo często kran z wodą, po prostu luksus. Wieczorem zatrzymałem się przy jednej z takich kapliczek. Dowiedziałem się, że miano się modlić dwie godziny później i rzeczywiście, zjawił się tuzin wiernych. Modlitwę prowadził świecki ze wspólnoty misyjnej. Świecki był kiedyś zbirem, Serce Jezusa aż do śmierci posłuszne, przemytnikiem narkotyków, módl się za nami, pirackich cd i w ogóle wszystkiego, gorejące ognisko miłości, stróżował w burdelach, módl się za nami, ale siedem lat temu odmienił swoje życie, Serce Jezusa włócznią przebite, i teraz chodzi w koszulce z Chrystusem w koronie cierniowej, módl się za nami, i odprawia litanie po wioskach. Przeczytano Ewangelię o tym, że byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem przybyszem, a przyjęliście mnie, i rzeczywiście, przyjęto mnie także. W domu mieszkało już siedem pociech, ale para świeckich misjonarzy zamierzała dobić do dwunastu, jak dwanaście plemion Izraela, jeśli wierzyć, to na całego.

Cocido, czyli: gotowane, yerba mate z karmelizowanym cukrem i wodą

Paragwaj wygrał z Ekwadorem dwa do jednego. Zjedliśmy mięso i ci co mieli iść do namiotu, poszli do namiotu, a ci co do budynku, do budynku. Do ostatnich kawałków wołowiny dosiadło się dwóch mężczyzn, których do tamtej pory nie widywałem: jeden niski i łysy, drugi wysoki, młodszy i z krótką bródką. Wyglądali na dobrych znajomych. Zachowywali się cicho, siedli naprzeciwko siebie i zaczęli jeść. Gdy mnie zobaczyli, zaczęli się uśmiechać, zerkać. Tak dokładnie to wyglądali na parę kochanków. Kiedy zacząłem z nimi rozmawiać, a oni z taką intensywnością patrzyli mi prosto w oczy, byłem już właściwie pewien. Skąd, jak długo, uśmiechy, długo już w Paragwaju, uśmiechy, dokąd? Na Chaco też? W Chaco jest gorąco! Byłem już w regionach gor... Ale tu jest goręcej! Byli koledzy z Panamy, z Kolumbii byli i nie wytrzymali! Chcesz jechać? Pojadę, co mi tam. No chyba żartujesz, musiałbyś zabrać z pięćset litrów wody ze sobą! Tak, są miejsca gorące, ale tutaj, w paragwajskim Chaco, to jest dopiero! Do Puerto Olimpo chcesz jechać? Nie dojedziesz! Dojedzie, Józek, co ma nie dojechać. A ja ci mówię, że nie dojedzie! Młodszy zaoferował się, że jakbym był w Concepcion, że jeśli on akurat wtedy będzie miał urlop, to zabierze mnie na Chaco samochodem. Zostawił numer telefonu i poszedł zmywać naczynia. Został starszy.

- No to co w końcu robimy? Ha... No tak, robimy... - pokiwał poważnie głową, wsparł dłonie na biodrach, patrzył przez chwilę w ziemię, może zastanawiając się czy przypadkiem nie jestem z ETA, albo z FARC, a może tylko by nadać wypowiedzi odpowiedniej wagi. - Szukamy ich! Idziemy w busz, w las i szukamy. Na przykład wczoraj byliśmy, wróciliśmy tak mniej więcej o tej porze, już się ściemniało. Dzisiaj odpoczywamy, a jutro idziemy znowu. Nie myślałeś chyba, że jesteśmy tu na wakacjach? - kiwam głową w odpowiednią stronę – To nie są żarty! Pytam, czy dochodzi do bezpośrednich starć, on znów pod boki, głowa w dół, kiwa tułowiem. - Jak dochodzi, to dochodzi! - odpowiada tajemniczo, bo jakbym tak jednak był z ETA i przekazał informację, że dochodzi, albo że nie dochodzi, to kto wie, więc przechodzę na plan prywatny: był pan ranny?, on pod boki, głowa w dół, kiwanie. - A co ty myślałeś! Ranny, co bym miał nie być ranny, co robimy, a co oni robią? Biorą zakładników! Wielu? Trzech mają, jeden od nas, już trzy lata, drugi Menonita, trzeci właściciel ziemski, hacendado. Oni się nie lubią z Menonitami i z właścicielami, chcą by ubodzy też dostali ziemię, sprzeciwiają się wycince lasów – tych niewielu lasów, które pozostały – i stosowaniu toksycznych środków ochrony roślin, które zatruwają ziemię i ludzi. Bomby? Podkładają i bomby, zwalają słupy energetyczne, a ostatnio wysadzili transporter z ośmioma naszymi, wszyscy zginęli, tragedia, taka tragedia, zginęli wszyscy, osiem osób, wyobrażasz sobie?, widzisz, no więc my ich szukamy.

Policyjno-wojskowa grupa wspólnego działania została utworzona po 2008 roku, kiedy w Paragwaju pojawiło się EPP, Ejercito de Pueblo Paraguayo, Wojsko Ludu Paragwajskiego, ludowa partyzantka działająca przede wszystkim w północno-wschodniej części kraju, kraju jednych z największych nierówności społecznych na kontynencie. Rano policjanci siadają na drewnianych ławkach, przeglądają facebooka (bo to XXI wiek), siorbią terere (bo to Paragwaj, a yerba mate na zimno to właśnie terere, akcent na ostatnie „e”) i szykują się, by iść w busz i szukać.


(Ja natomiast pojechałem dalej, na południe, a gdy słońce zbliżyło się do pozycji zenitalnej, lód do terere podawała mi własnoręcznie sama miss departamentu San Pedro. Doświadczenia w Paragwaju póki co: jak najbardziej pozytywne.)

Dla estetycznego zakończenia: jeszcze jedna góra stołowa (zamiast miss departamentu San Pedro)

Komentarze

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty