Z pamiętnika młodego pisarza (1): najtrudniej jest zacząć


Drogi Pamiętniczku!

Na początku muszę Ci wyznać, że w ostatnim tygodniu nic nie napisałem. Teraz zastanawiam się co zrobić, żeby się usprawiedliwić, ale tak niepostrzeżenie, jakby mimochodem. Bo jeśli zrobię to otwarcie, to wszyscy pomyślą, że mam problemy z pewnością siebie i autoestymą. Spróbujmy tak: droga do Boliwii była wyczerpująca! (nie zauważyłeś, prawda?)

Droga do Boliwii

Alex podwiózł mnie na autobus. Tak pamiętniczku, dosyć z pedałowaniem bez sensu trzeci raz tego samego odcinka (patrz Ekwador): z Santa Rita do Yby Yau wróciłem nie stroniąc od metod motoryzacyjnych. W dalszej drodze — już pedałowanej — zacząłem kaszleć, a jak pisarz kaszle, to… to nie wiem, to kaszle. Trzeba by było wywrócić nieco chronologię, a żeby zrobić jeszcze większy bigos, to przejdziemy na czas teraźniejszy: otóż wracam sobie z wyjazdu studyjnego* w Chaco i Asuncion do Santa Rity. Autobus lat ma ze sto. Trzęsie. Przystaje, wchodzą panie, gorące bułeczki z manioku, wysiadają, jedziemy, godziny mijają. W okolicy Campo 9 wypada szyba. Pasażer odsuwa się, by odsunąć od siebie ewentualne oskarżenia. Wiatr mam we włosach, upalny dzień staje się jakby mniej upalny i jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że te prądy zimnego powietrza otulające moją szyję, moje gardło, przerodzą się w 2 tygodnie grypy. Tak, pamiętniczku, droga do Boliwii była wyczerpująca!

*Wyjazd studyjny — wyjaśnienie. Ostatnio odkrywam — tak jak w poprzednich zwierzeniach, pamiętniczku — moc nazywania. Katherine, znajoma z Caracas, od trzech lat rozkręca biznes hamburgerów wegetariańskich dostarczanych kurierem rowerowym. I jeśli by powiedziała, że to co robi, to obiady na zamówienie, mogłaby się spotkać z określeniem „dziadówa”. Ale jako że swoje stanowisko — tak pisze na facebooku! — nazywa „CEO en FixieVeggies”, no, to już co innego. W związku z tym ja również nie napiszę, że kopnąłem się do Chaco spać w hamaku na tyłach muzeum, żeby oszczędzić na hotelu 200 zł za noc (pewien tygodnik, w którym opublikuje reportaż o Chaco zapłaci mi tyle, że starczyłoby na 3 noce, a trzeba jeszcze coś jeść!) i rozmawiać z mennonitami i sołtysem na osiedlu ludności nivacle. O nie! Ja zrealizowałem wyjazd studyjny by przeprowadzić badania terenowe oraz wywiady z przedstawicielami egzotycznych kultur. Lepiej, nie? Następne dwa tygodnie miałem spędzić w wodzie. Gdy jechałem do Concepcion — padało. Gdy wyszedłem kupić bilet na statek (60zł) — rzucało żabami (a żaby w Paragwaju ważą po kilogramie każda, uwaga). Na statku nie padało. Ja natomiast, porzuciwszy ideały skromnego podróżnika, wynająłem sobie osobistą kajutę (kolejne 60zł), gdzie czułem, że moje bagaże rozrzucone po licznych sakwach oraz torbach były bezpieczniejsze. Wilgotność dobijała jednak do stu procent i wcale nie musiało padać, bym był cały mokry. W jadłodajni na rufie poznałem paragwajskiego pisarza. Wcale mnie to nie zdziwiło: kogoż innego mógł spotkać pisarz na rejsie studyjnym?

Oto Alex


Statek by night

Targ pod pokładem

Dwa dni na statku — tam, gdzie drogi lądowej brak — potem Porto Murtinho. Gdy wyjeżdżam z Porto Murtinho, pada cały dzień (i te pagórki!). Następnego dnia: tylko po południu. Trzeciego: tylko rano. Czwartego i piątego dnia moczę się w wodospadzie (o wodospadzie było), a następnie przez trzy dni jadę przez bagna, gdzie wilgotność jest taka, jak w kuchni, gdy zamkniesz drzwi, okna i zaczniesz gotować bi w stulitrowym garnku.

Także widzisz, pamiętniczku, że droga do Boliwii była męcząca i należał się odpoczynek. I mało tego: gdy już dotarłem do Puerto Suarez taki zziajany, wykaszlany, z nóg padający, J. Się na mnie obraziła, bo przyjechałem późno. Aha. Zastanawiasz się może kim jest J. Otóż J. to ta sama, z którą myliśmy zęby dzieciom w 40 szkołach Paragwaju i krajów ościennych. Zresztą, nie dziwi Cię to chyba, pamiętniczku. Każdy pisarz powinien mieć kobietę, na którą mógłby się skarżyć, która mogłaby go rozpraszać, czy — jak twierdzą niektórzy, ale ja im nie wierzę — która byłaby dla nich inspiracją.

Znajdź tukana

Kiedy jest deszczowe lato

mokną świerszcze

w mokrym sianie

Wodospady (więcej wodospadów)

i te pagórki!

Mokradła oraz bajora

Ptacy


Otóż J. dostała pracę w Puerto Suarez i to właśnie dlatego gotujemy się w najgorętszym miejscu Boliwii, ale — szacunek! — w samym sercu kontynentu. No proszę, dalej, otwórz sobie google maps, wpisz Puerto Suarez, nie mam racji? To znaczy z tym sercem kontynentu to jest tak mniej więcej jak ze środkiem Europy: w Polsce są ze trzy, ze dwa na Litwie, jedno w Czechach, na Słowacji zdaje się nie ma bo Słowacy nigdy nie mieli żadnych pretensji imperialnych (i — tak między nami mówiąc — czy ktoś wie skąd się wzięli Słowacy?). Podobnie w Ameryce: Boliwia i Paragwaj spierają się o miano serca kontynentu i nawet nie wiedzą — urok bariery językowej — że w Brazylii są całkowicie pewni, że to właśnie Brazylia, i statystycznie rzecz ujmując mogą mieć trochę racji, ostatecznie ich kraj zajmuje pół kontynentu.

Puerto Suarez jest oczywiście fascynującym miejscem. Najbardziej fascynuje mnie pytanie: kim jest brodaty mężczyzna, który przychodzi do kościoła franciszkanów z atrakcyjną Boliwijką pod rękę, a sam widocznie nie jest Boliwijczykiem, a z twarzy do złudzenia przypomina Macierewicza. Poważnie! Teraz jest Wielkanoc, do kościoła chodzi się dużo, może będzie okazja żeby się poznać, to Ci, pamiętniczku, opowiem. Poza tym mamy tu dużo mrówek, przez okno widać kiedy do sklepu obok przywożą świeży chleb a w weekendy na molo leżą żołnierze ze służby obowiązkowej i przejadają kieszonkowe w bułkach i arbuzach.

Także nie napisałem nic do książki, ale nie jest tak, że nie napisałem nic w ogóle, pamiętniczku. Ty wiesz, że pisarz musi jeść: może nie dużo, bo wysiłek ręki piszącego to nie to samo, co wprawianie w ruch kilofu górnika, ale mimo wszystko. Natomiast książka, pamiętniczku, za poprzednią zarobiłem tyle, co za jeden artykuł w Pewnym Magazynie. Różnica jest taka, że praca nad artykułem zajmuje jeden dzień, a nad książką około 6 miesięcy. Wobec powyższego owszem, napisałem, ale co innego: dwa teksty, które dadzą mi jeść, smacznego.

I to nie wszystko, bo w rzeczywistości ostatni tydzień obfitował w wydarzenia. Były to wydarzenia bardziej natury stolarskiej, niż literackiej, ale były. Nie zbudowałem biurka z palet, bo skończyły się palety w Puerto Suarez. Poznałem za to paletowego stolarza i stół kosztował mnie 40zł. Pozostało zabejcować i znaleźć taksówkarza transportowego — ile pan zapłacisz?, no, o to chciałem spytać pana!, piętnaście?, jedziemy — żeby taki stół przewieźć. Życie, życie pachnące farbą, skrzynkami z targu — regał wyszedł mi niczego sobie — i chlebem przypominającym pieczone racuchy.
Z tymi meblami trzeba uważać. Alex opowiadał mi, jak poznał pewną Brazylijkę w Encarnacion, w Paragwaju. Podróżowała po kontynencie, przez Kolumbię, Ekwador, Wenezuelę. W Paragwaju poznała mężczyznę. Kupili lodówkę, krzesła, stół i — mówi — szkoda było tak to wszystko zostawić. Ale z nami tak nie będzie, pamiętniczku, jesteśmy przygotowani. Gdy coś kupujemy, pytamy: i z tym co zrobimy? Wyrzucimy. A z tym? Sprzedamy. Póki co testuję stół: farba lepi się jeszcze do łokci, ale co za wygoda zasiąść na krześle po długich dniach przesiedzianych na łóżku i skrzynkach. Nie oznacza to jednak, że zaraz, że w tym momencie zabiorę się do pisania: może najpierw dokończę rewizję materiału filmowego, tak, to jest prostsze. Bo najtrudniej jest zacząć, postawić pierwszy wyraz, wielką literę. A gdy się już zaczęło — bo w Paragwaju napisałem już spory fragment — to zacząć na nowo po dłuższej przerwie jest równie trudno. Ale życz mi, pamiętniczku, powodzenia!


Mebel

Ozdóbki

Praca

Biurko

Nowa zabawka do następnych filmów

Pokoik

Komentarze

Popularne posty