Z pamiętnika młodego pisarza (2): tarantule

Drogi Pamiętniczku!

Dziś znów odwiedziła mnie tarantula i znów nie zdobyłem się na zrobienie jej zdjęcia. To coś w rodzaju imperatywu kategorycznego: gdy widzę kosmate nóżki maszerujące w stronę łazienki — bo one, nie wiedzieć czemu, zawsze kierują się prosto do łazienki, co najmniej jakby ktoś tam na nie czekał — no więc jak je widzę, to chwytam za miotłę.

Godne miejsce pracy

Czas leci nieubłaganie. Tyle już o tym napisano, że lepiej nie będę pisał więcej.

Kontynuuję z wywiadami wideo. Zostały mi jeszcze trzy. Kręciłem je do filmu, ale do książki też się przydadzą. Jest coś mistycznego w tych nagraniach. Mam zbiór 32 ludzkich życiorysów. Przewijam je sobie, zatrzymuję, wracam, odsłuchuję ponownie. To bardzo łatwe: klikam, żona mnie zostawiła z dziećmi, poszła z innym. Miałam 5 lat kiedy matka oddała mnie obcej rodzinie: myłam tam naczynia, sprzątałam, do szkoły pozwalali mi iść raz w miesiącu, klik. Wyjechałam studiować teologię, chciałam uciec od ojca. Siało się bawełnę, to były czasy bawełniane, dobrze się zarabiało. Gdyby znowu przyszła bawełna, klik, mielibyśmy dużo pieniędzy! Ale już nie ma, ty nie wiesz dlaczego nie ma już bawełny, dlaczego nie kupują? I patrzy na mnie przygasłymi oczami starej kobiety. Przechodzę do następnego pytania, a ona patrzy. Czeka na wieści o bawełnie, która przestała być rentowna jeszcze w latach osiemdziesiątych, nie wiesz dlaczego nie kupują? Klik.

Teraz kataloguję te informacje. Nagrań jest dużo, więc spieszę się, chcę przeskoczyć do następnego. Gdy się zatrzymuję, wraca to dziwne wrażenie, coś jakbym miał ciała rozmówców na moich rękach. Tak jak można mieć na rękach zmarłego czy chorego w śpiączce: on nie może odpowiedzieć, nie może się obronić, możesz zrobić z nim wszystko, wiesz o tym. I wiesz, że obowiązuje cię maksymalny szacunek, bo to ciało, ten człowiek, to życie jest święte. To cały świat, cały kompletny świat, który słusznie lub nie, ale jakimś cudem znalazł się w twoich grzesznych, pogańskich, niegodnych rękach.

Brama

Chyba uvilla, miechunka peruwiańska znaczy, ale nie dojrzała, nie wiem czemu, bo powinna była

Knieje

W niedzielę wielkanocną pojechałem na obchód. Znaczy objazd. Okolice Puerto Suarez — przy odrobinie dobrej woli i wyobraźni — podobne są okolicom miasteczka mego rodzinnego. Otóż w okolicach Puerto Suarez rozciągają się również nieprzebrane lasy, a w wodach pluska się ryba. Różnica jest taka, że las jest naprawdę nieprzebrany, a nie nasadzony i nie sosnowy, a z wody wyciąga się dwumetrowe surubi. Poza tym można pomylić Puerto Suarez z Jelczem-Laskowicami, nawet nazwę ma dwuczłonową.

Lasy i knieje mam zamiar eksplorować częściej (i póki co rzeczywiście: mam zamiar, i tyle). W sobotę wielkanocną widziałem się znów z Macierewiczem, o czym była mowa ostatnio, ale moje nadzieje na jego prawdziwie polskie pochodzenie rozwiał automatycznie nienaganny argentyński akcent, che.

A skoro o świętach: uważam za kapitalny pomysł, by ksiądz proboszcz mył nogi parafianom w Wielki Czwartek. Tutaj, w Boliwii, też myją. A że ludzi w Wielki Czwartek do kościoła zachodzi mało, to łatwo ich obserwować. Kapłan nachyla się, a ludzie patrzo. Dziecioki stajo na palcach,  myje, czy nie myje?, kobiety przechylają głowę, bo sąsiad z ławki z przodu zasłania, dają nogi gołe, czy w skarpetach?, najbardziej młodzi: całą msze spali, a teraz oczy z orbit wychodzą bo facet rzeczywiście gołą girę w dłoń, wodą chlapie, ręcznikiem wyciera, ale jaja. Czyli się da?

Poza tym w dalszym ciągu rozwijam swoje umiejętności w pracach plastyczno-technicznych. Nie wiem czy istnieje jeszcze taka materia w szkole podstawowej, ale jak tak dalej pójdzie zgłoszę się w UP jako specjalista od PPT. Po bejcowaniu biurka przyszedł czas na ociekacz i wieszak na patelnie, IKEA już wysłała do mnie propozycję pracy w dziale designu.

Kto by pomyślał co można wykręcić z kija od szczotki i kawałka drutu

I belki znalezionej pod płotem

Te zajęcia uważam za bardzo istotne z punktu widzenia psychologicznego, pamiętniczku. Otóż pisarz ma pewien problem, o czym już wspominałem we wstępie: mianowicie tego, co tworzy, nie widać. W związku z powyższym, człowiek, a razem z człowiekiem — całe społeczeństwo nie wierzy, że pisarz tworzy coś rzeczywiście. Ba, sam nawet pisarz nie wierzy! Ostatecznie jesteśmy ubabrani w materialności od urodzenia, trudno od niej uciec. Dziś na przykład posłałem J. po fotele do stolarza recyklingowego (fotele z palet, 25zł za sztukę) twierdząc, że skoro i tak nie ma nic lepszego do roboty, niech tym razem pojedzie ona (ja byłem po biurko), a ja popiszę. I ile napiszesz, pyta. No tak, pamiętniczku, ona myślała, że odpowiem jej coś konkretnego: w godzinę powstanie kilogram książki, litr opowieści, dwa metry historii. Wróciła, a tu nic. Fotele są, książki nie ma. Opowiedziałem jej o moim wspaniałym pomyśle, dziecku godzinnych przemyśleń, jak to za pomocą symbolicznego zastosowania bębna ze skóry psa opowiem o... No, ale nie zrobiło to na niej wrażenia.

Fotele, owszem, bardzo wygodne. Za tydzień podeślę zdjęcia.



Komentarze

Popularne posty