Z pamiętnika młodego pisarza (3): pisarnia

Drogi Pamiętniczku!

W ostatnim tygodniu, muszę Ci wyznać, prace literackie posunęły się wyraźnym skokiem na przód. Skok nastąpił dokładnie w dniach 12 i 13 kwietnia w związku z nagłym wyjazdem J. Czy ja chcę tu kogoś o coś oskarżać? Czy coś insynuuję? O nie, to po prostu prawda stara jak świat, że praca w domu nie daje rady (zwłaszcza gdy "dom" to jeden pokój, a w tym pokoju osoby są dwie). Oczywiście, zawsze jest jakiś zlew do przepchania, pranie do zrobienia, obiad do ugotowania, sjesta do przespania czy wąż to zabicia.

Poraneczek

Poprzednio były tarantule, ale wychodzi na to samo: człowiek mimowolnie opuszcza godziny pracy. Ja mówię, że biedna zwierzyna, przecież nikomu krzywdy zrobić nie chciała, pod łóżkiem schować się nic więcej, a tak to dostało w łeb kijem od szczotki i za pół godziny pożerały ją mrówki. Do poranka nie zostawiły ani kosteczki. No i to dziecko jeszcze, sznuróweczka taka.

Ale nie miało być o wężu, tylko o pisaniu. W dzisiejszych czasach dwudziestopierwszowiecznych dużo się mówi o wydajności, efektywności, produkcja szczęściem jest i basta. No dobrze, no ale żeby taki pisarz pisał wydajnie, musi mieć odpowiednie miejsce pracy, a dom — jako się rzekło — takich warunków nie dostarcza. Uważam przeto, że każdy naród szanujący siebie i swoją kulturę, powinien w każdym mieście powiatowym uruchomić specjalne pisarnie, gdzie pisarze znaleźliby kojącą ciszę i relaksujący spokój. Rozważyłbym również uruchomienie oddziałów zamorskich przy konsulatach i ambasadach (to zaraz po wprowadzeniu proponowanego już drogą audiowizualną projektu "kryty basen w każdej wsi").

I mało tego, że pranie i że wąż: oprócz tych codziennych niedogodności wydarzyły się w ostatnim tygodniu rzeczy Doniosłe oraz Tajne — ale równie szkodliwe dla wydajności, co wąż — o których poinformuję niezwłocznie w tygodniu przyszłym.

W zeszły łikend natomiast przejechaliśmy z J. pętelkę leśną 20-kilometrową i było w czapeczkę, i były kwiateczki i takie takie, ale też okazało się, że to chyba jedyna taka leśna pętelka w okolicy. Poza tym jesteśmy uwięzieni wśród kniei i jedyną rozrywką jest wyjść na molo: najlepiej rankiem lub nocą gdy słońce nie ... jakby to powiedzieć żeby nie być wulgarnym ... gdy słońce nie jest tak niemiłe.

Uczestnicy wycieczki zawsze raźni...

... oraz zadowoleni!

Była łąka, kwiaty pachli

W Puerto Suarez w ogóle nie mówi się, że wyszło słońce, tylko że wyszły chmury: chmury, o, to jest powód do zadowolenia. Jak rankiem jest pochmurnie, mówi się: oho, będzie ładny dzień! Może nawet popada! Ale zwykle nie pada. Przypomina mi to jednak jak to w Iranie wszyscy jeżdżą na wakacje w góry, na północ, bo tam jest ładna pogoda, tzn. pochmurno i pada (to chyba było gdzieś tutaj).

Pociągnę może jeszcze ten temat węża: może jest tu między nami jakiś ofiolog (nie mów mi, pamiętniczku, że nie wiedziałeś kto to jest ofiolog). Wczoraj miało padać i zwierzęta o tym wiedziały. Tak jak nigdy nikt nas nie odwiedza, tak wczoraj przed domem — a dokładnie: przy oświetleniu — spotkaliśmy miliony stworzeń. W większości były to, prawda, owady, no ale w jakiej liczbie, takich kilkadziesiąt skarabeuszów pięciocentymetrowych to się już robi sporo, to jest masa (to można by zjeść!). Oprócz nich przybył rzeczony wąż oraz dwie ropuchy wielkości szczeniąt. Dziś rano natomiast miasto było pełne tych skarabeuszów: przy grillowym barze na rogu rynku — czyli tam, gdzie samochody często bywają i często przystają — było ich może tysiące, w większości porozjeżdżane na cacy, chociaż niektóre jeszcze pełzały ostatkami sił, zwłaszcza te największe, wielkości dłoni. Ptaki mdlały z przejedzenia.

Bo to jest, cholera jasna, Ameryka Łacińska, tu jest obfitość! Tu jest wszystko! Czasem nie ma pieniędzy, to prawda, ale żarcia jest dostatek, dla każdego, leży na ulicy, rośnie na drzewie, a jak nie ma drzewa, to rzuć pestkę, wyrośnie za dwa tygodnie!

Sceny domowe: obiad

Sceny domowe: patio (gdzieś tam na pewno kryje się wąż!)

Co jeszcze... Z intrygujących faktów to dostałem propozycję pracy od firmy HAYS. Yyy, tak. Jakbym potrzebował hajsu to już wiem gdzie szukać.

Chciałem Ci, pamiętniczku, na koniec jeszcze opowiedzieć o fizyce. W sensie, że ta fizyka i podróże to jest to samo, bo chodzi o to, żeby poznać jaki jest i jak działa świat. I to porównanie nie jest tak tanie jak by się wydawało, o nie! Bo tak jak fizyka dzieli się na teoretyczną i eksperymentalną, tak i podróż jest eksperymentem, a pisanie — teorią. I tak jak w fizyce: teoria czasem męczy, ale bez niej eksperyment byłby psu na budę.

Tak mnie ostatnio olśniło z tym eksperymentem i teorią, bo rzeczywiście będąc parę tygodni temu z drugą wizytą w Chaco, po spotkaniu z mennonitami miałem dokładne takie uczucie, jakie się ma po serii pomiarowej: a gdyby tak zmierzyć jeszcze przy takich warunkach...?!, czyli w przypadku mennonitów: a jakby jeszcze ich spytać o taką czy inną rzecz. Tak, no więc fizyka i podróż to to samo. I to nie koniec, bo tak jak w fizyce robi się ciekawie gdy pojawiają się interakcje i systemy wielociałowe, tak i w podróży, w życiu codziennym w ogóle, interakcje dają koloru. To samo dotyczy literatury jako takiej: myślicie że Szkice piórkiem Bobkowskiego bez postaci Tadzia? Ba, nigdy w życiu, nuda by była i tyle.

I trochę mi już zaczyna brakować tej podróży doświadczalnej i tych interakcji, bo w Puerto Suarez to z tym trochę lipton, jak to mówi młodzież, ale może trzeba się bardziej postarać. Miasto niewielkie, upał taki, że chowaj się w domu kto może, a praca pisarza, no niestety, wielu interakcji nie dostarcza. Ha, a jakby Puerto Suarez miało swoją własną pisarnię … !

(A dziś, a dziś wreszcie wyszły chmury: jest na tyle chłodno, że wieczorem można pić mate i słuchać hitów Joaquina Sabiny, dlaczego nie.)

Molo wczesnym rankiem

Te pagóry to już Brazylia

Molo nieco późniejszym rankiem


Komentarze

Popularne posty