Niepodległość oglądana z Boliwii

W rzeczywistości, nie oglądałem dużo: kilka zdjęć, pół tuzina nagłówków, ćwierć artykułu.

Zaczęło się w sobotę o dwudziestej trzydzieści tutaj, tutaj był jeszcze dziesiąty, ale w Polsce już jedenasty, więc na slajdowisku w Santa Cruz, zamiast plaży w Cancun, pokazałem fotografię z kolumną Zygmunta i spokojnym tłumem jednej z kwietniowych niedzieli. Nie zjawiło się wiele osób, ale bili brawo, gratulacje, mówili, niech żyje Polska i słali Wam pozdrowienia.

To było nocą, potem był dzień: duszny i wietrzny zarazem, wilgotny jak zwykle, gorący. I trochę nijaki, nasączony zmęczeniem tygodnia i poczuciem, że —bo ja wiem— może ja coś powinienem: może zobaczyć w telewizji. Zrobić coś dla. Porozmawiać z. Zgłosić się na. Bo ja wiem.

Wieczorem, to znaczy przed chwilą, usiadłem z instrumentem i zupełnie nieoczekiwanie i samo z siebie —bo ja nigdy tej piosenki nie grałem; nie pamiętałem, że istnieje (ale kiedyś miałem kasetę z błękitną okładką, oryginał)— wybrzmiało Jestem zespołu Perfect.


Gdy mówię jestem, jest takie miejsce, które boli.
Nie wiem sam czy ja zechcę to opisać. 


Nie wiem sam czy ja zechcę. Chcieć to może i bym chciał —o, właśnie widać przecież: chcę— ale nie wiem, czy potrafię. Chyba nie. Pewne jest natomiast, że włączyłem głośnik i załączyłem listę piosenek Perfectu. O, teraz na przykład: Niepokonani.

Fascynujące, prawda?

Jedyne co być może warto jeszcze przekazać w sposób możliwie jasny, to że jakoś mnie to sto lat niepodległości dotknęło i jest takie miejsce, które boli, że właśnie tego dnia nie jestem w Polsce, czy choćby w ambasadzie, czy, no właśnie, czy nie robię jakiegoś "czegoś odpowiedniego dla" w tym szczególnym dniu. Ja, taki kosmopolityczny że hoho.

Aha, byłem w kościele. Trochę mi ulżyło.

Co się tyczy zdjęć, to uczucia są dwojakie. Z jednej strony, można by rzec, to dość wstrętne, że w taki dzień jak stulecie niepodległości naród się kłóci, dzieli i wyzywa. Może powinno się być tam. Może wywiady nie z Paragwajczykami z różnych frontów konfliktów społecznych, a z Polakami. Może film o Polakach. Nonsens, tyle w Polsce reżyserów, filmowców, na pewno ktoś taki film robi albo już zrobił i psu to na budę. Czy ja wiem. A z drugiej strony, może fakt, że się kłócą i dają sobie po mordach właśnie 11 listopada świadczy o tym, że to prawdziwe —realne— święto, a nie tylko niezrozumiała tradycja; że ta niepodległość i wieloznaczny termin "ojczyzna" są wciąż bardzo żywe, nie przechodzi się nad nimi do porządku dziennego. Bo jakby się przechodziło, to nikt by się nie kłócił, prawda, bo po co.

Może w ogóle nie powinienem się na ten temat wypowiadać. K. mówi, że gadam jak chicagowska Polonia, która nigdy w Polsce nie była. Może.

W każdym razie: gdy mówię jestem 11 listopada 2018 roku w Boliwii jest takie miejsce, które boli.

Na koniec, z tego oto skromnego skrawka rzeczywistości wirtualnej wysyłam Wam (Nam?) wszystkim gorące życzenia miłości międzyobywatelskiej <3!


Tu było slajdowisko

I było to nocą

Idzie lato, będzie mango

Idą mrówki, będzie bolało

Serdeczności


Komentarze

Popularne posty