Patagonia sprzedana (komentarz do książki Gonzalo Sancheza)

Czytam książkę "Patagonia sprzedana" (hiszp. "Patagonia vendida", Gonzalo Sanchez) i czuję, że trudno pozostawić ją bez komentarza.

Patagonię wykupuje właściciel PepsiCo i chipsów Lay's, rodzina Lay. Oprócz posiadłości na wiele tysięcy hektarów z przeznaczeniem na wędkarstwo sportowe, Amerykanie zainteresowali się również inwestycją w winnice. Twórca CNN Ted Turner odwiedzał swój prywatny patagoński raj wspólnie z Jane Fondą. Potem się rozstali i Ted jeździ w okolice Villa Traful z innymi kobietami. Turner kupił nie byle jaką ziemię: w samym środku Parku Narodowego i z rąk... dyrektora argentyńskich parków narodowych, który -jak twierdzi- nie był w stanie utrzymać gospodarstwa na cztery tysiące hektarów. Benetton -ten od swetrów- ma w Patagonii 900 tysięcy hektarów, 9 tysięcy kilometrów kwadratowych: dysponuje ziemiami wielkości województwa opolskiego i jest największym właścicielem ziemskim w Argentynie. Joe Lewis posiada tyle przedsiębiorstw, że trudno by je teraz wszystkie wymienić, w każdym razie nabył także 15 tysięcy hektarów na południu Argentyny, łącznie z jeziorem Escondido, i z rezydencji do wjazdu na posesję lata helikopterem. W Patagonii nie zabrakło Swarovskiego (tego od kryształów), Sucharda (tego od Nestle) i grupki mniejszych i większych argentyńskich milionerów (jak Cristobal Lopez czy Paolo Rocca) oraz gwiazd sportu i plotkarskich programów telewizyjnych (Ginobili, Tinelli). Na zakupy wybrał się nawet stary Henry Kissinger, chociaż w tym wypadku nie do końca wiadomo, czy doszło do jakiejś transakcji. 

La Florida, państwowy teren na 10 km od El Chalten

Oprócz znanych nazwisk, na Patagonii nie brakuje i anonimowych kupców. Wykupują działki na grodzonych osiedlach, których ogrodzenia przecinają jeziora i wspinają się na andyjskie szczyty. Jak przyznaje były burmistrz Villa La Angostura, sprzedażą argentyńskiej ziemi zajmują się często byli funkcjonariusze państwowi. Zapoznawszy się z planami zagospodarowania, kruczkami prawnymi i zapomnianymi skrawkami publicznych terenów, zakładają biura nieruchomości ze stronami internetowymi po angielsku. Podejrzewa się, że to dlatego prowincja Santa Cruz wzbrania się przed zaludnieniem miejsca zwanego La Florida. Chodzi o 100 hektarów państwowej ziemi na 10 km od El Chalten, i potencjalnie najlepsze rozwiązanie problemów mieszkaniowych miejscowości. Kto wie, być może na Floridę czekają już zagraniczni kupcy. Władze milczą na ten temat. W Argentynie władza lubi milczeć.

Jak nie trudno zgadnąć, w centrum zainteresowania tak zwanych "inwestorów" (czy spekulantów nieruchomościowych) znajdują się przede wszystkim tereny położone nad brzegami bajkowych patagońskich jezior. Te miejsca, które mogłoby służyć rozwojowi upraw, miast i miasteczek, rozwojowi Argentyny w ogóle, zajmują dziś luksusowe kompleksy bungalowów, gdzie cena za nocleg idzie od 200 dolarów za dzień w górę. 

W okolicach El Chaltén -ten przykład znam z doświadczenia- firma Cielos Patagonicos wykupiła gospodarstwa na kilkadziesiąt tysięcy hektarów nad brzegami jeziora San Martín. Za uiszczeniem odpowiedniej opłaty, pracownicy ze Cielos zapewnią ci przejażdżkę konną i upieką na ogniu prawdziwego patagońskiego barana (tym razem nie mówię o gubernatorach ani burmistrzach, tylko o czworonożnym zwierzęciu). Były pracownik firmy opowiada mi, że klienci Cielos to przede wszystkim Francuzi. Tymczasem w El Chaltén mieszkańcy cisną się w kartonowych chatkach i spędzają zimy w starych przyczepach kempingowych ustawionych jedna obok drugiej. Na domy podobno nie ma miejsca. W Patagonii nie ma miejsca dla zwykłych ludzi.

Zobacz także --> Realizujemy film "Człowiek potrzebuje przestrzeni"

Nie brakuje milionerów o szlachetnych zamiarach. Jak zmarły w 2015 roku Douglas Tompkins, właściciel marki North Face, który tak w Argentynie, jak i w Chile skupywał ziemie, które zamieniał w prywatne rezerwaty przyrody, by następnie przekazywać je państwu z przeznaczeniem na parki narodowe

Autor książki "Patagonia sprzedana", Gonzalo Sanchez, w wypadku Tompkinsa miał problem z krytyką amerykańskiego milionera i przedstawił go raczej w pozytywnym świetle. Co prawda od czasu do czasu przyszło Tompkinsowi siłą wyrzucać lokalną ludność z zakupionych terenów, a opornych przekonywać groźbami, ale koniec końców urodzony w zamożnej rodzinie Douglas zwykł działać legalnie. Siedząc w wygodnej kalifornijskiej rezydencji legalnie przyszedł mu do głowy pomysł (kaprys?) ochrony przyrody, legalnie wsiadł w samolot, legalnie zakupił w Argentynie kilkaset tysięcy hektarów, legalnie je ogrodził i ogłosił rezerwatem. A potem jeszcze oddał państwu. Przykładny facet.

Huber Gosse z belgijskiej Grupy Burco, która zajmuje się organizacją luksusowych prywatnych dzielnic w Patagonii, jasno wyraża się o własnej wizji rozwoju regionu, i którą to wizję zdają się podzielać lokalni politycy. Według Gossego, należałoby wstrzymać zaludnianie Patagonii, a już na pewno jej industrializację. W ten sposób przetrwa w regionie ta coraz rzadsza na kuli ziemskiej okazja, by pooddychać świeżym powietrzem, a ceny nieruchomości w andyjskim raju wzrosną do wartości astronomicznych. Posiadłości nad krystalicznymi lustrami jezior trafią w ręce milionerów, którzy -zaręcza Gosse- z chęcią finansują działalność filantropijną fundacji Grupy Burco, wspierającą lokalnych ubogich.

Wielokrotnie owi ubodzy to te same osoby, które od pokoleń żyły nad brzegami jezior, na państwowej ziemi bez tytułów własności, i których następnie wyrzucono siłą, by zainstalować kolejną dzielnicę top lub wyciągi narciarskie. 

Zob. także --> Patagonia przygnębia

Być może Patagonia idzie w awangardzie nowego światowego porządku. W dobie pracy zdalnej, także w innych regionach świata zaczynamy oglądać podobną dynamikę. Tym razem nie chodzi już o multimilionerów kupujących tysiące hektarów, by w spokoju łowić pstrągi, a o klasę średnią cyfrowego świata, które zajmuje miejsce rybaków i ich rodzin na tropikalnych plażach południa globu. 

Idziemy w tym kierunku? Góry i oceany dla najbogatszych, żyzne ziemie dla korporacji sektora agro, stepy i pustynie dla biedoty. Od czasu do czasu zjawi się jakiś Tompkins, by zainaugurować nowy park narodowy, wskazując kierunek dalszej ekspansji inwestycji nieruchomościowych. Tak się dzieje w okolicach El Chalten. W bezpośrednim sąsiedztwie Parku Narodowego Los Glaciales wspomniana już firma Cielos Patagonicos wykupiła kilka tysięcy hektarów. Chodzi o prywatny rezerwat Los Huemules, który zajmuje się ochroną huemula, niewielkiego andyjskiego jelenia, i sprzedażą działek budowlanych na terenie tegoż rezerwatu. Takie prywatne ZOO na świeżym powietrzu i dla wybranych.

Przedstawiciele Cielos Patagonicos w wywiadzie udzielonym branżowej prasie zapewniają potencjalnych inwestorów, że na świecie wkrótce zabraknie dzikiej przyrody i ceny działek w Los Huemules są wręcz skazane bicie kolejnych rekordów.

Osobiście, to co najbardziej zwraca moją uwagę -i nie podoba mi się- w postępowaniu takich ludzi jak Tompkins, to arogancja. Mam pieniądze, powiedziałby Douglas, gdyby żył, więc decyduję. Kupiłem, więc robię, co chcę. Wydaje mi się, że jestem świadomym obywatelem świata, więc wiem lepiej. Bo miejscowa ludność nie ma pojęcia? Miejscowa ludność nie ma głosu? Miejscowa ludność, zamieszkująca region od dziesiątek, od setek lat, się nie liczy? Są brudni, rozrzucają papierki na wiejskim placyku, więc co oni tam wiedzą?

(Dygresja I. Założę się, że Czytelnikowi/Czytelniczce już zdarzyło się ciężko westchnąć i pomyśleć -kontemplując działalność tej czy innej partii politycznej- że partyjna demokracja przedstawicielska stała się parodią samej siebie. Że nie działa. Że w ogóle nie jest demokracją.

Dygresja II. Żeby było jasne: ja i ogromna większość ewentualnych czytelników tego artykułu, należymy do kategorii "miejscowi ludzie, brudni, biedni i bez pojęcia", przynajmniej w porównaniu do kategorii "milionerzy-filantropi-wiedzący-lepiej".)

Nie zamierzam wyciągać żadnych wniosków. To raczej otwarta dyskusja: do kogo należy ziemia? Do kogo należą plaże, góry, jeziora i morza? Do kogo należy powietrze i woda? Czy wszystko, co legalne, jest również etyczne? A może to, co etyczne, bywa nielegalne? 

Chciałoby się powtórzyć słowa Mariano Moreno na dzień przed śmiercią w 1811 roku: "Jeśli spotkasz przyszłość, powiedz jej, by nie przychodziła". Ale pojawiają się światełka nadziei.

Chilijska konstytucja utrzymywała, że wodę, że rzekę można kupić. I rzeczywiście: nie brakuje firm -na przykład eksporterów awokado; bardzo często są to obcokrajowcy- którzy kupują cieki wodne, pozbawiając dostępu do wody własnych sąsiadów. W 2019 roku mieszkańcy podpalili metro, podpalili stolicę i po kilkumiesięcznych protestach i pandemicznej pauzie, doprowadzili do podjęcia prac nad nową konstytucją.

A my, mieszkańcy innych części świata, w jakim świecie chcemy żyć? Czy o losach państw i regionów powinni decydować mieszkańcy czy monarchie grup finansowych? Sąsiedzi czy dyktatura "inwestorów"? Co jest źródłem władzy: Bóg, lud czy kapitał? Chyba nad tą kwestią stoimy, patrząc w niedaleką przyszłość.


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Komentarze

Popularne posty