Rok 2021 na 21 fotografiach

Nie wszystkie fotografie są piękne, ale każda coś oznacza. Rok, który właśnie mija, bardzo różnił się od poprzedniego, spędzonego w przeważającej mierze na postoju wymuszonym kwarantanną i nerwowym oczekiwaniu nowego otwarcia

1. W drugim tygodniu grudnia roku 2020 w Argentynie oficjalnie zalegalizowano swobodne poruszanie się po drogach, zawieszone na blisko 9 miesięcy z powodu pandemii. Od marca siedziałem w Junin de los Andes i teraz wreszcie mogłem wyjechać z miasteczka. Ruszyłem na południe i początek roku 2021 zastał mnie w północnej części prowincji Chubut. Na rowerze, na trasie, nareszcie. I to w sposób nieco dla mnie nowy, bo przez niemal cały Chubut przejechaliśmy razem z kolegą Panchem, poznanym dosłownie w przeddzień pandemii i który po otwarciu dróg chciał czym prędzej wrócić na szosę. Spotkaliśmy się w Epuyen, razem powitaliśmy Nowy Rok nad rzeką niedaleko miejscowości Cholila, i dotarliśmy wspólnie w okolicę miejsca znanego jako Tamariscos, gdzie nasze drogi się rozeszły. Ale do dziś jesteśmy w kontakcie i do dziś przesyłamy sobie komentarze do piosenek Atahualpy Yupanquiego.

2. Podczas pandemii zaczytywałem się w teoriach Rodolfo Kuscha: o opozycji obwarowanego miasta i kontaktu ze światem naturalnym, potrzebą jego odczuwania. Wraz z powrotem do podróży, powróciłem także do tego drugiego: odczuwania, i to od samego początku. Pierwsze dni na trasie przywitały mnie obfitym deszczem, a w styczniu, nad brzegami Lago Guacho, na rozbity namiot spadł śnieg. I chociaż w śnieg w styczniu nie brzmi na nic nadzwyczajnego, nie należy zapominać, że na południowej półkuli to pełnia lata, odpowiednik polskiego lipca. Pamiętam tamten śnieg, chłodną wilgoć i urok mało znanego miejsca. Płakał, gdy odjeżdżał. Bardzo dosłownie.

3. Poznałem także tę Patagonię z pocztówek: na pierwszy rzut oka nieco mniej przygnębiającą, niż ta rzeczywista. Patagonia jezior i kempingów ze stanowiskami do grillowania, Patagonia zaludniona stołeczną klasą średnią w kajakach i wymytych terenówkach od stycznia do marca. Ładne miejsce do robienia zdjęć i perła turystyki latynoamerykańskiej. Patagonia domków letniskowych na wynajem, w których noc kosztuje więcej, niż miesięczna pensji pana, który je sprząta (wiem, bo teraz Pancho jest tym panem). 

4. Pustka, dużo, dwa tysiące kilometrów pustki, zabierania do sakw wielkich ilości zapasów żywności, szukanie na mapie możliwości zdobycia wody i osłony od wiatru na spędzenie nocy. Z pustką czasem się kłóciłem, czasem jej nie doceniałem, ale koniec końców przypadła mi do gustu. Wsiąkła we mnie jako kolejny element tego, kim jestem, tak podejrzewam. Zacząłem ją oswajać. Najpierw myślałem: przechytrzać, ale nie, o żadnym przechytrzaniu nie może być mowy. Zacząłem się uczyć: o niej i od niej. I gdy znajdywałem kolejne, nieoznaczone na mapach źródła wody, wybijające gdzieś z pionowej ściany płaskowyżu i zostawiające po sobie zielone plamy świeżej trawy, piłem czysty płyn z satysfakcją ochłody i zadowoleniem, że o, chyba nauczyłem się czegoś ważnego.

5. Nie poszło mi źle. Gdy tylko zachowywałem pokorę wobec pogody -przede wszystkim wiatrów- i położenia cieków wodnych, niemal za każdym razem Patagonia obdarowywała mnie przyjemnym miejscem na nocleg. Nie cierpiałem głodu, ani pragnienia. Zmęczenie tak, zdecydowanie, ale chyba nie ma innego wyjścia. Ale poszukiwanie na mapach i znajdywanie rzek pod wieczór zawsze napawało radością.


6. I paliłem wiele ognisk. Pamiętam, że przed zagłębieniem się w otchłań patagońskiej pustki zaopatrzyłem się w dwie butle gazowe, z tych małych. Nie wykorzystałem nawet pierwszej z nich. Gotowałem na ogniu, na twardych gałęziach calafate, dających długotrwały żar i miłe ciepło w chłodne, stepowe noce.


7. W  Rio Gallegos musiałem stanąć i czekać, tak jak ten pingwin z położonego opodal Cabo Virgenes. Czyżby 8-letnia podróż miała na koniec nie dotrzeć do wyznaczonego celu? Ze względu na ograniczenia pandemiczne jako obcokrajowiec nie mogłem przejechać drogą do Ziemi Ognistej. Jeszcze zanim dotarłem do Gallegos zacząłem starać się o specjalne pozwolenie, a dojechawszy do miasta kilkakrotnie odwiedzałem argentyńskie biuro migracyjne i chilijski konsulat (można dodać, że Chilijczycy nie mieli problemów, bym przejechał przez ich terytorium, problem był z ponownym wjazdem do Argentyny). Koniec końców: nie udało się, ale rozwiązanie spadło z nieba w postaci samolotów argentyńskich linii państwowych, które latają za niewielkie pieniądze do Rio Grande: rzut beretem z Gallegos, ale już w Ziemi Ognistej.

8. To jest mój koniec świata. Jest na nim miejsce dla paleniska osłoniętego od wiatrów kawałkiem pordzewiałej blachy, stara opona i stolik z pali i starych drzwiczek od szafki. W tle szumi kanał Beagla.

9. Natomiast to miejsce nazywa się Las Horquetas i spałem w nim dwa razy: na początku marca, jadąc do Rio Gallegos, i w połowie kwietnia, wracając w kierunku El Chalten. Za pierwszym razem wierzby powitały mnie zielenią. Za drugim zastałem je żółte. Poczułem kłucie w sercu zwane nostalgią. Po raz pierwszy od wielu lat stałem się naocznym świadkiem zmian pór roku.

10. W Patagonii rzadko spotyka się ludzi. Ale się ich czasem spotyka. Gdy wracałem z Ziemi Ognistej na północ, gdy -tak by się wydawało- podróż skończyła się, bo dotarłem do Ushuai, spotkałem Sebastiana, jedynego mieszkańca miejsca znanego jako Rio Bote. Sebastian zaprosił mnie do domu. Opowiedział mi swoją historię. Ja ją nagrałem. Podróż nie dawała za wygraną. Trwała.

--> Zobacz 18-minutowy portret dokumentalny "Río Bote"

11. Ja wróciłem do El Chalten, a czas mijał. Widziałem, jak mija na gałęziach drzew, które przez jakiś czas mieniły się bukietem zieleni, żółci i czerwieni. Wkrótce wszystkie spomarańczowiały i za chwilę miały zostać sprószone bielą śniegu. Bo podróż nie dawała za wygraną i zdarzyło się to bardzo podróżowe tak wyszło. Tak wyszło, że miałem się gdzie zatrzymać, że było mi dobrze i miałem co robić. I tak też czas mijał dalej.

12. Śnieg rzeczywiście spadł. Nie ulepiłem bałwana, ale były takie dwa czy trzy tygodnie, w których śnieżkowe wojny stały się przyjemną codziennością. Temperatura spadła solidnie poniżej zera. Było mi dobrze. Jednocześnie wiedziałem, że są ludzie, że są rodziny, które zamieszkują miejscowość od kilkunastu lat i śpią w zimne, lipcowe noce w przyczepach kempingowych i improwizowanych klitkach z płyt wiórowych bo nie ma miejsca, by wybudowali sobie dom. Znowu natknąłem się na ten sam paradoksalny problem: brak dostępu do ziemi, plaga Patagonii, jednego z najrzadziej zaludnionych regionów na całej planecie. 

13. Jeden z pierwszych wywiadów przeprowadziłem z Marianą, strażniczką Parku Narodowego Los Glaciares, która mieszka razem z córką w przyczepie postawionej na pożyczonym terenie. Ale rzeczywiście pierwsza rozmowa została nagrana kilka miesięcy wcześniej w El Bolson. W El Chalten natomiast zapadła decyzja, by zrealizować obszerniejszy materiał dokumentalny na temat dostępu do ziemi na południu Argentyny.

14. To zdjęcie zrobiłem o świcie przez okno kawiarni szpitala w Calafate. W pewnym momencie uzyskałem status stałego bywalca: tak lokalu gastronomicznego, jak i placówki służby zdrowia. Ostatecznie okazało się, że groźna choroba, którą u mnie podejrzewano, nie istniała. Całe szczęście. Ale strachu najadałem się przez ładnych parę tygodni, a doświadczenie zagrożenia życia gdzieś tam zostało w podświadomości, zaraz obok wdzięczności dla owej służby zdrowia: rzeczywiście publicznej, rzeczywiście dla wszystkich. Dlatego niniejszej fotografii nie mogło zabraknąć w podsumowaniu 2021 roku.

15. W lasach, które otulają El Chalten od zachodu, często trafiałem na dzięcioły. Bardzo lubiłem te spotkania. Dzięcioły dawały się podejść nawet na dwa, trzy metry. Mam cała kolekcję ich zdjęć, nagrań wideo i audio ze śpiewami. Kondory też mnie fascynowały, ale kontakt z nimi nie był aż tak bliski.

16. Prace nad materiałem dotyczącym dostępu do ziemi trwały, a zakres tematyczny rozszerzał się. Ot taki poboczny pomysł dokumentalny okazał się zajęciem na pełny etat: lektury dokumentów, rozmowy, udział w zebraniach sąsiadów, poszukiwanie i przekonywanie bohaterów do opowiadania przed kamerą o problemie co najmniej kontrowersyjnym czasem nie bywało łatwe. Ale do prac zaliczały się również piesze wycieczki, takie jak ta do miejsca zwanego La Florida, 100-hektarowej, przepięknej państwowej działki, której władze z jakiegoś powodu nie chcą udostępnić dla potrzebujących przestrzeni sąsiadów z El Chalten.

--> Dowiedz się więcej o filmie dokumentalnym "Człowiek potrzebuje przestrzeni"

17. Nie ma tu wielkiej historii: wyszedłem z domu już pod wieczór i rozbiłem namiot godzinę drogi dalej. Rano wróciłem szczęśliwszy. Dla takich chwil się żyje?, pytałem sam siebie. Nie wiem, chyba nie. Ale chwile takie, jak ta na zdjęciu, na pewno kierują nas, koją serce, przywracają nasze emocje na spokojne tory. To był miły czas: po dobrych kilku miesiącach pobytu, gdy miałem już swoje ulubione małe miejsca, gdzie przejść się na krótką chwilę.

18. Tu właściwie było podobnie: świat, który zaskakuje zachwytem. Mieliśmy dojść do jeziora. I doszliśmy. Ale próbując wchodzić na kolejne czarne skały, za jedną z nich, o proszę, trafiliśmy na lodowiec. Na zdjęciu może nie widać, ale radość była pełna, kompletna, szczera, całym duchem i całym ciałem. Cieszyć się całym ciałem, tak, to było coś takiego.

19. I trudno było wyjeżdżać. Bardzo trudno. Ile to razy przekładałem wyjazd. Zasadziłem już kartofle, a one wyciągały do mnie swoje szerokie liście, przytulały i prosiły, bym został. To samo rzodkiew i sałata. Zrodziła się również bardzo jasna idea, by zbudować sobie ot taki prosty dom. Zwykły, kwadratowy, z kuchnią i łóżkiem, z drewnianym stołem, metalową miską, czarnym garnkiem i miejscem na ognisko. Po co więcej, prawda? A jednak to aż tyle, to tak wiele, to cały świat, w którym można się skryć i w którym można sobie być.

20. Zawsze mówię, że przepedałować Argentynę wszerz to bardzo pouczające ćwiczenie. Nie inaczej było i tym razem: przejechałem kraj z zachodu na wschód i znów ze wschodu na zachód, za każdym razem przeżywając na co dzień ową prawdę, że problem braku wody, który w regionie podgórskim jest niezwykle istotny, w centralnej części zwężającej się ku południu mapy przybiera rozmiary monstrualne, staje się jeszcze bardziej fundamentalny i decydujący. Potrzebowałem tych podróży w moich przemyśliwaniach o Patagonii. A jeszcze bardziej drogi krajowej numer 23, całego drugoplanowego świata, pięknej krainy zapomnienia zaludnionej przez niepospiesznych przechodniów i leniwe konwersacje na granicy historii i współczesności.



21. To zdjęcie przesłała mi Malena z Bogoty, która kupiła mój reportaż z Paragwaju, gdy ten tylko stał się dostępny. Wreszcie znalazła jakieś zakończenie ta epopeja książkowa i czuję, że wraz z końcem 2021 roku kończy się coś jeszcze, a skoro kończy się, to i zaczyna coś nowego: otwiera się przestrzeń czasowa i myślowa, by zająć się nowymi projektami w nadchodzącym 2022 roku. Jak dobrze. Bardzo dobrze. Polska wersja książki, "Sprzedani. Reportaże z peryferii" również jest już dostępna.



Ot, taki rok. A jak minął Wasz? I jak sądzicie, co przyniesie następny?

1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!




Komentarze

  1. Cześć Wojtku! Dziękuję za wszystkie relacje, gratuluję sukcesów, pięknych zdjęć i obrazków zapamiętanych a także sfinalizowania pracy na trzecią książka.
    (Niech mi nikt nie mówi, że nie napisze książki, bo nie ma warunków, mam tu na myśli warunki
    domowe ).
    To jest fantastyczne, nie mogę się doczekać, że będę mogła ją mieć obok dwóch poprzednich na półce w domu.
    Jak minął 2021? Przyzwyczajam się do wdowieństwa, piąty rok idzie, to chyba pora, żeby zacząć żyć w stanie szczęśliwej samotności.
    W przyszłym roku skończę 70.tkę, już zamówiłam tort urodzinowy, nawet gdybym go miała sama zjeść to zjem, bo dawno nie jadłam tortu, unikam słodyczy i okazji... Ucieszę się, gdy Twoją książkę będę mogła sobie kupić w prezencie urodzinowym. Bardzo serdecznie pozdrawiam, niech szczęśliwa gwiazda towarzyszy Ci na Twojej drodze- tao.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne fotografie z pięknym opisem. Dzięki za podzielenie się tym z nami. W 2022 roku życzę Ci dużo zdrowia, wielu dobrych ludzi spotykanych po drodze i realizacji ciekawych reportaży i projektów. Pozdrowienia z zimowej Polski.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty