Zurych

Zapowiedziane w poprzednim poście opowiastki przeróżne o doświadczeniach autostopowych w Szwajcarii czas zacząć. W Zurychu bywałem dość często, i to nie tylko dlatego, że miałem blisko. W każdą niedzielę, jeśli akurat nie pojechałem gdzieś dalej (bo np. dałem się sfrajerować nocną zmianą w sobotę) jeździłem tam do kościoła na mszę po polsku. Dla ewentualnie zainteresowanych: msza odbywa się w każdą niedzielę o godzinie 12:15 w kościele Herz-Jezu (Aemtlerstr./Gertrudstr., dzielnica Wiedikon), informacje o mszach w innych szwajcarskich miastach znajdziecie na stronie Polskiej Misji Katolickiej.

W Szwajcarii miasta są ogólnie małe, Zurych jest największym z nich i nie ma nawet 400 tysięcy mieszkańców. Jest tam oczywiście mnóstwo wspaniałych zabytków, których tu nie opiszę, bo się na tym nie znam specjalnie.

Jak już pisałem bilet tramwajowy kosztuje tam 12zł, więc głównie poruszałem się pieszo. No ale wszędzie jest w miarę blisko, więc nie narzekałem. Właściwie Zurych był dla mnie pierwszym spotkaniem ze Szwajcarią - od razu rzuciło mi się w oczy parę rzeczy. Po pierwsze sklepy, a dokładniej wystawy sklepowe. Przypomnijmy/wyobraźmy sobie jak wyglądają wystawy w centrum największego miasta w Polsce - wielkie szyby, wszystko nowoczesne, oświetlenie, dość estetyczne duże plansze z napisami "promocja" etc. Wystawy sklepowe w centrum Zurychu wyglądają jak z przed 20 lat. Albo 30. Skromne kartki z cenami, elementy wystroju jakieś takie swojskie i wyglądające na własnoręcznie wykonane. Wszystko nienowe i lekko przykurzone.  No wzruszająca sprawa, doprawdy. To największe miasto jednego z najbogatszych krajów na świecie jawiło mi się lekkie, spokojne i beztroskie. Z pewnością wpłynął na to fakt, że był środek wakacji. Ale nawet w środku wakacji człowiek się np. w Warszawie spokojnie nie poczuje.

Teraz w tych nudnawych wspomnieniach przerwa na konkret. Jeśli chodzi o wyjazd z Zurychu na zachód, autostradą na Baden, to jest do tego zupełnie rewelacyjne miejsce, do którego spokojnie można dojść piechotą z centrum. Należy dowlec się do Hardstrasse (jeśli jesteśmy po południowej stronie torów kolejowych), przeleźć przez wiadukt nad torami i zaraz za nim będzie droga w lewo prowadząca ku wylotówce. Jest tam piękne, soczyste pobocze, światła zwalniające nam samochody i nawet drzewo które daje cień  gorące dni. No dosłownie wszystko czego potrzebuje autostopowicz do łapania. Szacowany czas oczekiwania to jakieś 10 minut (zbadane doświadczalnie). Niżej zamieszczam mapkę. Hardstrasse tam po lewej jest.


Wyświetl większą mapę

smażące się szwajcarskie studentki
Istnieje jakieś takie pojęcie o Szwajcarach (szczególnie tych niemieckich, czyli z północy), że to sztywniaki straszne, smutasy zapewne, pracują tylko, nie uśmiechają się i na dokładkę są okropnymi legalistami. Po pierwsze no to się uśmiechają. I chyba nie są tacy sztywni. Rozmawiają ze sobą na ulicach, kładą sobie kocyki na trawnikach, grają w piłkę i robią różne takie rzeczy które robi młodzież z koledżów w amerykańskich filmach. Któregoś razu wracałem z centrum miasta północną jego stroną i spacerowałem wzdłuż czegoś w rodzaju kanału. Nad kanałem zaś siedziała i pławiła się w nim niepojęta ilość młodzieży robiąc przy tym dużo krzyku. Wyobrażałbym sobie, że młodzi Szwajcarzy będą raczej wylegiwać się na idealnie przygotowanej plaży itp. itd. A oni siedzieli sobie na starych betonowych schodach, zupełnie jak jakaś komunistyczna pamiątka. No urocze. Brzmi to wszystko jak opowieść pod tytułem "Wojtek wyzbywa się przesądów"i pewnie coś w tym jest. No ale nie tak wyobrażaliście sobie chyba Zurych, co? Betonowe schody i te sprawy. Jest tam oczywiście mnóstwo cudownie zadbanych uliczek, ale są i takie miejsca i to bardzo fajne jest uważam.

rodowici Szwajcarzy w kąpieli
Co do "jest tam oczywiście mnóstwo". No jest, jak wszędzie. Ale do tego są, i to w samym centrum, ciche zaułki, bezludne placyki, fontanny z kąpiącymi się dziećmi (rodowici Szwajcarzy jak widać), wzgórze w środku miasta z którego widać jak na dłoni całą okolicę i na którym starsi ludzie leniwie grają w petanque (aka bule) i inne takie miejsca których spodziewałbym się raczej po małych włoskich miasteczkach niż po finansowym Zurychu. Nie no już muszę przyznać otwarcie: byłem urzeczony.



Jeździe do Zurychu, jest fajowo. Jest zegar z kwiatów, kościół z witrażami Chagalla, wszędzie stoją superdrogie czerwone samochody, jest jezioro, rzeka, ETH (polibuda w sensie) gdzie wykładał Einstein, kwartał z tanim (w miarę..) południowoamerykańskim żarciem, ZOO, Albańczycy, no wszystko. A propos: no bo jak się wyjeżdża z Zurychu w stronę Baden to droga prowadzi przez ogródki działkowe. Każda altanka w każdym ogródku ma dość wysoki maszt na którym powieszona jest gigantyczna flaga państwowa. Flag szwajcarskich jest w sumie dość sporo, ale ogólnie są tam flagi z całego świata: z Chile, Chorwacji, Ghany, Maroka, Kosowa itp. itd. (polskiej chyba nie widziałem) ale zawsze zdawało mi się, że największe flagi na najwyższych masztach to flagi Albanii.

A jak autostop? O powrocie już napisałem. Czas oczekiwania w miejscowości startu - wioska Turgi - wynosił zazwyczaj 5 minut. Czasem trzeba było wysiąść w Baden i tam jeszcze z 5-10 minut poczekać. Ale ogólnie łatwo i szybko. Polecam. Więcej zdjęć znajdziecie tutaj.

Komentarze

Popularne posty