Świdowiec 2009

Świdowiec 2009? Zapytacie: "Czy mnie wzrok nie myli?". Nie myli! Tak, jest rok 2013, a ja chciałbym Wam opowiedzieć co się działo 4 lata temu w górach na zachodniej Ukrainie! Ostatecznie na tej nieszczęsnej podstronie Karpaty Wschodnie, gdzie znajdziecie różne praktyczne informacje o dojeździe itp., napisałem, że pełna relacja się ukaże. No to się ukazuje.

A było to dawno, dawno temu...

Pójdziecie chłopcy tu, tu i tu... I tam spotka Was niedźwiedź!

Grupa czterech rumcajsów z miast różnych południowej części Rzeczypospolitej wsiadła w pociągi i autostopy by po czasie jakimś spotkać się (a radość to była wielka) w Przemyślu (zwanym Małym Lwowem) i rozbić tam obóz nocny nad Sanem. Dnia następnego młódź ta udała się z Przemyśla (zwanego Małym Lwowem) do Medyki. Bilet z Przemyśla (zwanego Małym Lwowem) do tejże Medyki kosztuje 2 złote polskie.

Z Szegini, czyli ukraińskiej wersji Medyki, odjeżdża olśniewający żółty autobus do Lwowa (z niezrozumiałych powodów nie zwanego Dużym Przemyślem) i kosztuje ta przyjemność z 6 złotych polskich.

We Lwowie (wtedy jeszcze) młodzież pochłania pączki z parówką i kwas Taras:



















Następnie przebiegłe to plemię radzi sobie świetnie w buszu kolejkowych kas, nabywa odpowiednie bilety za 6 złotych polskich (tu można ulec jakże błędnemu wrażeniu, że wszystko na Ukrainie kosztuje 6 złotych polskich). W pociągu spotykają miłą starszą panią, Polkę, która opowiada o tym, jako to za młodu była pielęgniarką opodal miejsca, w które zmierzają nasi bohaterowie. I o tym jak zszywali leśniczego, bo go, jak mówi miła pani, miś objął. We wsi potem, w Bistricy, też wszyscy tylko o tych niedźwiedziach i niedźwiedziach, jakby to innych zwierząt na świecie nie było. Jakby to już o czym gadać nie było, o dupie Maryni, czymkolwiek, nie, tylko te niedźwiedzie i niedźwiedzie. A widzieli niedźwiedzia? A uważać trzeba, bo niedźwiedzie. No więc uważajcie, bo niedźwiedzie.

Już za jakieś 8 godzin, przebywając niespełna 300km, podróżujący lądują w środku nocy w Kwasach, gdzie przemieszczając się za przypadkowymi Ukraińcami po nasypie kolejowym rozbijają namiot w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach i w żadnej mierze nie znanym nikomu miejscu.

W pociągu bywa gorąco

Ale udało się. Jest radość. Jesteśmy w Kwasach porą letnią, jest gorąco, czym prędzej więc znajdujemy się no właśnie nie na szczycie Bliźnicy, a w przydrożnym barze, gdzie serwuje się zimny kwas z beczki. Pycha!

No dobra, to się chłopaki napili, to teraz można by znaleźć szlak. Szlak jednak szlag trafił, albo raczej: nigdy go tam nie było. Wtoczyliśmy się w końcu na jakiś pagór, spotykając po drodze dobrych ludzi:

Dobrzy ludzie
Dobrzy ludzie, czyli chłop-pasterz i dwie baby. Baby te niegdyś trudniłyby się rękodziełem, lepieniem garnków, robieniem na drutach, czymkolwiek z tych różnych zapomnianych sztuk. A teraz mają satelitę.

Wyszedłszy z domostwa zrobiliśmy też obchód po obejściu i zagrodzie napotykając spokojne zwierzęta, a w dali oglądając Kwasy.

Mu

W dole wieś

Jedzie pociąg jedzie, wiezie ludzi wiezie, puszcza dymu siwe kłęby
No i tak idziemy. Pod Bliźnicą (najwyższy szczyt, 1883m n.p.m.) stanęliśmy obozem, a że wody nie było (bo pod szczytami to raczej nie ma wód) przyszło nam zejść w dolinę świtkiem rankiem na wyprawę wodną.

Stanęli obozem. A w tle to chyba nawet może być Howerla, czyli najwyższy szczyt Ukrainy w paśmie Czarnohory (2058m n.p.m.). A może ściemniam, kto wi. No, kto wi?

Tam na dole jest woda
Dnia następnego rączo ruszyliśmy na wspomniany już pagór zwany Bliźnicą. I wyznaczyliśmy sobie ambitnie cel: przełęcz Okole. Nie będzie chyba żadnym zaskoczeniem jeśli powiem, żeśmy tam rzecz jasna nie dojszli. Zgubiliśmy się po drodzę i dojszliśmy na Okole następnego dnia. Nie mieliśmy dżi pi esa, ale mieliśmy kompas, mapę, trochę żarcia w plecakach i dużo dobrych chęci. Brnęliśmy przez las, spróchniałe pnie i paprocie wielgachne. Daliśmy radę. A po drodze minęliśmy wiele zielonych pagórów. No i to jest tak, że jak sobie coś zaplanowaliśmy, to zawsze wychodziło połowę mniej : ).

Bo Świdowiec to wielkie masywne pagóry. Wielkie masywne piękno. Zielone, trawiaste. Dech zapierające. Potęga i przestrzeń. Przestrzeń i potęga. I dwójka małych pasterzy ze stadem owiec. A w dali: nic. Nie tak, że tam zaraz gdzieś Szczyrk leży albo Zakopane. Nie, nie: zieloność, pagórkowatość po horyzont, jak okiem sięgnąć nic, tylko węglowodany zakute w naturze ożywionej, ale nie biegającej. W sensie, że nie zwierzęta, a rośliny. No wiadomo o co chodzi.

Tam w dole też jest woda. Jakbym ruszył pupę i podkolorował w jakimś fotoszopie na zielono to by nawet ładne zdjęcie było. Ale rzeczywistość nie jest taka kolorowa jak w National Geographic! Tak czy tak: poczucia tej bezkresnej przestrzeni nie odda nawet fotoszop, nawet Martyna Wojciechowska, w końcu: nawet ja! ; )

Klify w Dover

Krętacz

Łowce



Drużyna Pierścienia, na zdjęciu wyżej: Gollum

Jego pagórzastość - Świdowiec

No to tego. Potem jest taki moment, że ta trawa zamienia się w gęstą jak sierść Niedźwiedzia Janusza kosodrzewinę. I to jest właśnie sygnał, że zaczęły się Gorgany. Gorgany są miłe z natury, porośnięte zdeczka, wyposażone w krowy i pastereczki o wdzięcznych, rumianych polikach, zbierające owoc leśny.

To już Gorgany. Zdaje się nawet, że to Bratkowska



Duże zwierzę

Gabinet serowara leśnego, gdzie zakupiliśmy odpowiedni produkt mleczny
Wieś Bistrica nie słynie chyba z niczego, wygląda wręcz na typową. W sklepie oszczędza się światło, domy zbudowane z drewna i eternitu, a lud trudni się zbieractwem, o czym można się przekonać jadąc marszrutką wypchaną w równej mierze pasażerem, co grzybem i jagodą. Lud trudni się więc zbieractwem, ścinką drzew i czym popadnie. We wsi Bistrica, zwanej także Rafajłową, zjawię się jeszcze rok później idąc z drugiej mani, czyli z północy.

Póki co omawiamy jeszcze rok 2009. W roku 2009 we wsi Bistrica czterech polskich rumcajsów zjadło barszcz ukraiński z sowitą, centymetrową warstwą tłuszczu w miejscowym barze, a potem z pomocą miejscowego miejscowego znalazła nocleg u miejscowego rolnika. Rolnik był pijany, jego żona też, a mimo to bardzo trudno było nam się dogadać. Ich dwie atrakcyjne córki były w wieku produkcyjnym i chciały chyba wyjść za nas za mąż, bo gdy spytała jedna z nich czy jesteśmy żonaci - a wiedzieć Ci się należy Czytelniku, że jeden z nas był - dalej rozmawiała już tylko z nieżonatymi. To była ciekawa przygoda.

W ramce na meblościance stało zdjęcie komunijne. Takie typu wiecie, że jest dziura na gębę, a dookoła, na ramce, różne rzeczy. U nas może są to kwiaty, zresztą nie wiem, ale tam to był komputer, rower, telewizor i takie takie. Teraz pewnie ajpod czy co to tam młódź teraz używa do tych swoich grzesznych rozmów.

Dom z drewna i eternitu

Po przeciwnej stronie drogi

Dom z drewna i drewno
 
Mittagessen
Kozak 2009



















 
Po tych przygodach wszyscy wrócili bezpiecznie do domu w zdrowiu i względnym spokoju wewnętrznym. Żyją już długo, co do szczęścia radzę zapytać indywidualnie. Jakby komuś jeszcze mało było zdjęć, to są tutaj.

Komentarze

Popularne posty