Relacja konkursowa: Afryka nie Kolumbia

Relacja konkursowa nr 1 (zobacz jak zagłosować!) Kasi z Kolumbii. Tzn. Kasia z Polski jest, ale relacja już nie.


AFRYKA NIE KOLUMBIA
Ulewne tropikalne noce i upalne dni. Smród wędzonych ryb na ulicach oraz brudnej rzeki. Wpatrujący się radośni ludzie wyglądają z drewnianych domów.

Przyglądając się dzielnicom Quibdó w departamencie Chocó, można odnieść wrażenie, że jest się
w zupełnie innym miejscu niż w Kolumbii. Proste drewniane domy na podwyższeniach wznoszą się nad śmierdzącymi odcinkami brunatnej rzeki. Przypominają do złudzenia swoje odpowiedniki
w odległej Tajlandii. Kontrastują z tym miejscem czarnoskórzy hiszpańskojęzyczni mieszkańcy
z ciężkim do zrozumienia akcentem.
Znaleźliśmy się w tym tropikalnym miejscu, aby dostać się do brzegu Pacyfiku. My, czyli Daniele -  dwudziestoletni znajomy Kolumbijczyk i ja - Polka. Za cel podróży wybraliśmy jakiekolwiek miasteczko nad oceanem. Z Quibdó mogliśmy wydostać się: płynąc rzeką wąską łódką lancią z Porto Melu, samolotem cargo, autostopem przez Panamericane (La YE) lub pieszo z kolumbijskim przewodnikiem. Trzecia opcja okazała się być nam najbliższa w trakcie, której poznaliśmy wyjątkowych ludzi, małżeństwo inżynierów: dużego, postawnego czarnego mężczyznę Nono w złocie oraz jego żonę Aleksandrę o ciepłej, pogodnej twarzy. Zabrali nas na obiad, opowiedzieli o badaniach, jakie prowadzą na terenie koryta rzeki wpływającej do Pacyfiku oraz o uprawach koki w jej dorzeczu. Mówili też, że z extranjera na pokładzie to jak najszybciej powinniśmy sobie wybić z głowy ten pomysł. Ponadto, nawet dla Daniele kontakt z guerrilla[1], którzy opanowali tereny upraw, może się skończyć bardzo źle. Nasi nowi znajomi zmienili moje przekonanie, że lądem uda się dojechać do celu szczególnie w przypadku gdy jest się europejczykiem i nie zna się realiów życia w Kolumbii. Opowieści, jak niebezpieczne są to tereny oraz jak wysokie jest prawdopodobieństwo powrotu znad Pacyfiku bez głowy, ostatecznie zatrzymały nas w Quibdó. Spowodowały również zaniechanie dalszej podróży. Nono zaproponował, że odwiezie nas do centrum i opłaci nocleg. Byliśmy  jednocześnie zaskoczeni i wdzięczni. 

 


Doświadczyliśmy ulewnego tropikalnego deszczu, ulice zamieniły się w rwące potoki, mijały nas rozjeżdżające wodę tabuny zakapturzonych negros[2] na motocyklach oraz gdzieniegdzie żołnierze przeszywający wzrokiem każdą napotkaną osobę.
Zaskoczyło nas to, co działo się w rzece Atrato: rano matki z dziećmi pluskały się w jego brunatnej wodzie, popołudniu te same kobiety prały, a wieczorami ich mężowie czyścili motocykle, rowery w towarzystwie psów. Ten obraz jest zupełnie jak z Afryki, a nie z Kolumbii.
Mogliśmy również zauważyć, że oprócz czarnoskórych ludzi przemierzają wody Atrato lanczie z rodziną indigena[3] komunikującą się w jednym z 84 rdzennych języków. Głośny
i huczący od wszechobecnych motocykli, upalny i wilgotny dzień w nocy zamienia się
w kołyszący dźwiękami salsy i bachaty chłodny azyl. Taki obraz Quibdó – widokówki z „Afryki” łagodził smak nieosiągniętego Pacyfiku. Przyznaliśmy, że jeszcze tam wrócimy – kolejne wyzwanie czeka!



[1] Lewicowa partyzantka (wymienia się jej główne grupy tj. FARC, ELN i AUC), która czerpie profity z handlu narkotykami, haraczy, porwań i in. na terenie całej Kolumbii. Podaje się, że w 2006 r. połowa światowych dostaw kokainy pochodziła z rąk guerrilla. http://www.unric.org/en/colombia/27013-the-guerrilla-groups-in-colombia
[2] Czarnoskórzy mieszkańcy są tak określani przez Kolumbijczyków metysów.
[3] Autochton, mniejszość etniczna.

Komentarze

Popularne posty