Relacja konkursowa - Autostopem do Turcji, czyli ferie w Stambule

Relacja konkursowa nr 16 (zobacz jak zagłosować!), od Emilii, co pisze na www.podrozezajedenusmiech.blox.pl
 

Autostopem do Turcji, czyli ferie w Stambule
Pierwszy dzień podróży a ja już wiem, od czego zacznę tę relację. Stoję w przemokniętych kozakach w deszczu i śniegu zastanawiam się, czy w ogóle dojedziemy dalej, niż do jakiegoś odludzia w słowackich górach. Zimą to się siedzi w domu! Mimo wszystko za największą porażkę uważam poddanie się na starcie, więc zaciskając dłonie na szelkach plecaka ważącego więcej niż ja, dzielnie maszeruję łapać pierwszego stopa.


Turcja zachwyciła mnie kolorami, smakami, inną kulturą i stylem życia. Może nie powinnam wypowiadać się na temat tego kraju, bo w sumie widziałam tylko jedno miasto - ale jakie! Piąte pod względem wielkości w rankingu światowych metropolii ma tylu mieszkańców, co połowa Polski.


---
5 lutego 2013 – start!
Po kilkudniowym pobycie u znajomych w Krakowie, wyruszam wraz z kolegą Michałem. Dojeżdżamy 'na raz' do granicy i wtedy przychodzi moment otrzeźwienia. Uświadamiam sobie, droga jest prawie pusta, a przed nami zaczyna się inny kraj - kraj, gdzie niekoniecznie damy radę się dogadać, gdzie jest inna waluta, jeszcze gorsza pogoda, jeszcze mniej aut. Oczywiście nigdy nie miałam takich rozterek, ale kiedy na pytanie 'Michał, jak my rozbijemy namiot w takim śniegu?' Michał odpowiada 'jaki namiot?', zaczynam się odrobinę martwić o brak noclegów i powoli pogarszające się zdrowie.
Po kilku minutach zatrzymuje się kierowca tira, który... jest Turkiem i może zawieźć nas prosto do Stambułu. A nawet na samo południe Iraku!
Po 3 dniach podróży z Burhanem docieramy do jego ojczyzny. Ze względu na liczne kontrole i brak jakichś ważnych dla naszego kierowcy dokumentów, postanawiamy się pożegnać i łapać stopa dalej. Cały dzień jedziemy do Stambułu, do którego zostało nam przecież tak niewiele! W tym czasie jesteśmy pojeni herbatą i karmieni kebabami, do tej pory nie wydaliśmy ani złotówki – wszyscy są tak zachwyceni naszą odwagą i przygodami, że fundują nam obiad za obiadem (ach ten urok autostopowiczów!).


Po długim gubieniu się w jednym z największych miast świata, dzięki uprzejmości jego mieszkańców, w końcu udaje nam się dojechać do centrum, gdzie umówiliśmy się z Canem - kolegą Michała, który tu mieszka i studiuje. Właściwie to właśnie trochę Was okłamałam, bo wcale nie udaje nam się dojechać do celu – kilka dni po zamachu w Ankarze, Stambuł wita nas alarmem bombowym i całe miasto jest sparaliżowane. Na szczęście odnajdujemy naszych gospodarzy i spędzamy miły wieczór przy wiśniówce.


Tygodniowy pobyt w Turcji sprawia, że zakochuję się w tym kraju i na pewno do niego wrócę. Tutejsze zwyczaje, inna kultura, ludzie i nieodłączny dźwięk śpiewu z meczetów niewątpliwie mają swój urok. Z Galata Tower oglądamy panoramę miasta, łapiemy łódkostopa przez Bosfor do azjatyckiej części, jemy dziesiątki nieznanych nam potraw i uczymy Turków, jak robić pierogi. Jednocześnie podkradamy kilka ciekawszych przepisów i kupujemy przyprawy – do dziś zachwycam się nimi w mojej kuchni.


A co najważniejsze – jest cieplutko. Jak dobrze poczuć wiosnę w lutym!
Nie mogłoby się też obejść bez wizyty w Błękitnym Meczecie, który razem z Hagią Sophią – uważaną za najwspanialszy obiekt architektury pierwszego tysiąclecia naszej ery – wygląda imponująco. Przed wejściem owijam się w chusty jak prawdziwa muzułmanka, a po wizycie w świątyni przysłuchujemy się śpiewom muezina.


Ósmego dnia pobytu w Turcji decydujemy się wrócić – ferie zimowe się kończą i wzywa nas drugi semestr studiów. Mimo zaplanowanej drogi powrotnej udaje nam się nieźle zgubić i przez cały dzień próbujemy wydostać się ze Stambułu. Raz nawet wsiadamy do kierowcy tira, który po prawie godzinie wspólnej drogi oznajmia nam, że właśnie jedziemy do Iranu... W końcu zostajemy przygarnięci przez tureckiego biznesmena, który chce nam kupić bilety na samolot do Polski. Jesteśmy w szoku! Odmawiamy, więc ostatecznie zabiera nas na kolację, zaprasza na wakacje do swojego domu i daje nam 100 tureckich lirów (180zł) na drogę powrotną...


W końcu trafiamy na dobrą drogę. Zmęczeni całodniową włóczęgą z ciężkimi plecakami, jedziemy teraz w stronę granicy. Kierowca pozwala nam przenocować w kabinie, dzięki czemu nie zamarzniemy i w końcu się wyśpimy.


Następnego dnia przekraczamy granicę turecko-bułgarską, przemycając chałwę, przyprawy, herbatę i inne smakołyki. Ustawiamy się i łapiemy stopa – bez wielkiej nadziei, bo ruch jest naprawdę mały.
I wtedy nadjeżdża nasz wybawca. Tomek – polski kierowca tira – zgadza się zawieźć nas prawie do domu. Nie mogę uwierzyć, że mamy takie szczęście! W Rumunii pozwala nawet poprowadzić mi ciężarówkę – już kiedyś mi się to zdarzyło.


Po trzech dniach jesteśmy z powrotem we Wrocławiu – z wielkim uśmiechem, masą wspomnień, zdjęć, pamiątek i ważnym postanowieniem:


musimy tam wrócić.




Więcej na: www.podrozezajedenusmiech.blox.pl

Komentarze

Popularne posty