Najlepszy kraj: Urugwaj

Okolice Punta del Diablo wiosną



Wiesz, czemu nie palę marihuany? —podnosi gwałtownie głowę i patrzy na mnie swoimi okrągłymi oczami bez szczególnego wyrazu: bólu, wyrzutu, złości, czegokolwiek. Bo po marihuanie —odpowiada sam sobie— jesteś jeszcze bardziej głodny.



1.

To Młodszy. Młodszy wypowiada się konkretnie i krótko, jeśli w ogóle coś mówi. Starszy —trzydzieści kilka lat, na oko— jest weselszy, mówi więcej, i tym lepiej widać, że brakuje mu dobrych kilku zębów. Młodszy —24 lata, dowiem się później— zęby ma porządne.

Starszy: —Już widzę, jak będziemy balować w piątkową noc!

Młodszy: —No chyba, że w czwartkową wylądujemy w areszcie.

Młodszy już siedział za kradzież: próbowali we trójkę wynieść silnik z jednej z motorówek yachtclubu. Po tej wpadce przestał brać zlecenia. Zwykle jest tak, że pomysł ma kto inny, oni tylko wykonują czarną robotę. Młody mówi, że od kilku tygodni piątkowe noce przesypia —oczy bez wyrazu, usta w naturalnej pozycji horyzontalnej, głos bez cienia emocji— a też chciałby zażyć i zabalować.


Spotkałem ich na gminnym kempingu w Paysandu: perfekcyjnie wystrzyżony trawnik, prysznice z ciepłą wodą i łagodne zejście do rzeki Urugwaj. Był początek września, daleko przed sezonem, więc nie było nikogo kto miałby zbierać opłatę 200 urugwajskich pesos (ok. 20 zł) za nocleg. Trzeci, o ciemniejszej skórze i widocznie niższy od dwóch poprzednich, wyjaśnił mi, że w nocy z czwartku na piątek jest "do zrobienia" willa: właścicieli nie ma od tygodni, a w środku kto wie co można znaleźć. Na pewno telewizor, może laptopy.

Ich historie mają to do siebie, że sprawiają wrażenie nieliniowych: trudno prześledzić krok po kroku skąd przyszli, przez co przeszli i jak tu trafili. Fragmenty opowieści nagle gubią się, znów odnajdują, zapętlają.

Nie są tutejsi, ale chwilowo mieszkają w Paysandu. Gdzie dokładnie? W namiocie, w ubikacji, w opuszczonym budynku obok kempingu (opuszczonym, ale czystym — zaznacza Młodszy). Jak długo? Latami. W zimie też? Nie no, w zimie nie. W zimie bywa, że pracują w Montevideo —w magazynie, na budowie— tak przynajmniej twierdzi Starszy i ten trzeci, nazwijmy go: Trzeci. No i czasem odwiedzają rodziny. Gdzie? To tu, to tam. Trzeci ma nowe buty. Z mieszanką dumy i wzruszenia na twarzy chwali się, że matka wysłała mu je kilka dni temu. Ach, tak? Tak.

Starszy przyznaje, że przez kokainę wielu straciło wszystko: pieniądze, dom, rodzinę, przyjaciół. Młodszy, że od kiedy marihuana jest legalna, coraz więcej młodych, takich jak on, bierze się za twardsze narkotyki.

—Spotykasz ich potem, otumanionych, na placach, w parkach —twierdzi.

—Tracą wszystko, wszystko —powtarza Starszy.

Pytam, czy i on stracił. Jeszcze nie, odpowiada. Jeszcze na Boże Narodzenie jeździ odwiedzać matkę w Bella Union. Jeszcze.

Rośliny



2.

Jest niedzielny, ciepły wieczór. Dwudziesty siódmy października 2019 roku: kończą się urugwajskie wybory prezydenckie i parlamentarne. Pierwsza tura. Na rynek w Lascano —8-tysięcznego miasteczka na głębokiej prowincji— zajeżdża rząd piętrowych autobusów. Pojazdy szybko zapełniają się pasażerami i odjeżdżają w kierunku stolicy. Na puste ulice Lascano powraca cisza.

Urugwajska wieś żyje przede wszystkim z hodowli bydła, a ta, skoncentrowaną na przepastnych latyfundiach, nie potrzebuje wielu rąk do pracy. Podobnie jest w przypadku rozrastających się w ostatnich latach zmechanizowanymi uprawami soi. Interior, i tak już bezludny, wyludnia się coraz bardziej, a aglomeracja Montevideo koncentruje około 60% populacji kraju. Wydaje się, że tylko stolica daje szansę na jakąkolwiek pracę.

Alejandro, czterdziestolatek z Lascano, w młodości pracował sezonowo w młynie ryżowym.

—Mieliśmy po 15 lat, w czasie żniw brali nas do przerzucania worków —wspomina. Zawsze na nocnej zmianie: pamiętam jak potem budziłem się z krzykiem, bo śniło mi się, że 30-kilogramowy worek ryżu leci mi na głowę.

Miejscowości takie jak Lascano czy Pueblo Greco przypominają więzienia: garstka niewielkich domów wtłoczonych w niewielkie działeczki ogrodzone dookoła szczelnie drutem kolczastym. Dookoła: bezkres pustkowia, niekończące się pastwiska w rękach garści właścicieli. Marazm czuć w powietrzu.
Nie tak dawno w Urugwaju pojawił się nowy biznes: papiernictwo. Finlandzka korporacja UPM ustawiła swoje fabryki na brzegach urugwajskich rzek. Wody zapełniły się chemikaliami, po obu stronach rzeki Urugwaj —czyli w Urugwaju i w Argentynie— wybuchły masowe protesty, a monotonny krajobraz urugwajskiego interioru wzbogacił się o plantacje eukaliptusów. Do ich ścinania zabrał się Alejandro.

—Dobrze się jadło, mięso dawali —wspomina. Tylko potem siedź w lesie pod namiotem całymi tygodniami.

W końcu wyjechał z Lascano. Pracował na budowach w Maldonado i Punta del Este, nadmorskim kurorcie znanym ze swoich luksusowych hoteli i apartamentowców, w które inwestuje się nie zawsze legalnie zdobywane pieniądze milionerów z całego świata, przede wszystkim z sąsiedniej Argentyny. Gdy brakowało zleceń, Alejandro zbierał monety żonglując na skrzyżowaniach. Dało się z tego żyć, póki miejskie władze nie wprowadziły ograniczeń na sztukę uliczną. Wyjechał żonglować w Brazylii, w Argentynie, potem wrócił do Urugwaju i zajął nielegalnie działkę na obrzeżach Montevideo. Dziś mieszka w krzywo stojącej, drewnianej chacie, z anteną satelitarną sterczącą na dachu. Zajmuje się sprzedażą chrustu.

Alejandro

Dzika, południowoamerykańska puszcza

Źródło surowca do fabryki papieru

Krowy

Punta del Este w oddali




3.

Gdy trafiłem na kemping, Starszy z Młodszym siedzieli w cieniu niskich drzew rozpościerających swoje skromne cienie w okolicy umywalni: zadaszonego szeregu kranów z zimną wodą i metalowych zlewów. Starszy wypytał mnie o pochodzenie, podróż, źródło utrzymania; pewny siebie wydał kilka jedynie słusznych sądów o świecie w ogóle i o mnie w szczególności (był to sąd raczej negatywny, bo najwyraźniej miałem przy sobie jakieś pieniądze, a według Starszego to podejrzane) i ruszył na miasto. Nie pamiętam, czy żonglował na skrzyżowaniach, czy coś sprzedawał. Ciemną czuprynę uformował wodą, może nawet żelem, zarzucił na ramię niewielki plecak i zniknął za bramą kempingu. Młodszy nie mówił wiele. Prawie nic.

Nie pamiętam również, czy to ja go zaprosiłem, czy Młodszy sam zakręcił się przy stole, w każdym razie gulasz z soczewicy zjedliśmy razem. Dopiero wówczas dowiedziałem się, że Młodszy ma na imię Lucas. Jego historia utkana jest z dwuznacznych zdań, które Lucas stara się mimo wszystko wyjaśniać na swój krótki i konkretny sposób. Jego matka pracowała w "quilombo", czyli w burdelu ("quilombo, na pewno wiesz, co znaczy quilombo?", pyta) i ma nie-wiadomo-ile dzieci ("to takie miejsce gdzie idziesz, płacisz i ruchasz", wyjaśnia). Lucas dopiero niedawno zaczął dowiadywać się o swoich braciach i siostrach. Szuka ich na facebooku. W Urugwaju prostytucja —podobnie jak marihuana— jest legalna, ale jako że posiadanie wielu dzieci nie pomaga w wykonywaniu zawodu, matka oddaje 12-letniego Lucasa do domu dziecka. Albo zabierają go pracownicy społeczni, nie zrozumiałem.

—A potem cię wyrzucają, tak po prostu —mówi— jesteś pełnoletni, to się zorganizuj.

Gdy skończył 18 lat, trafił na ulicę. Od sześciu lat błąka się po kraju.

— Czasem spotkam po drodze jakichś autostopowiczów —opowiada. Mówią mi: pojedźmy tu, pojedźmy tam, no to jadę z nimi.

Często wraca do Paysandu. Lubi to miasto. Zna tu rzeźnika i panie z warzywniaka, które wieczorami dają mu nadpsute owoce i warzywa. W miejscowości funkcjonuje również gminna stołówka, gdzie w południe można coś zjeść nie płacąc.

Nie wiem, co podają, ani jak, ale według słów Lucasa mój gulasz z soczewicy bardzo mu posmakował.

—Chciałbym jeść twoje jedzenie —właśnie jakoś tak prosto się wyraził. Ugotujesz nam kolację? —popatrzył na mnie przez sekundę i nie czekając na odpowiedź, kontynuował. Ja załatwiam składniki: czego potrzebujesz?



Interior



4.

Javier mieszka na wybrzeżu.

—Cały rok czekasz na sezon. Ile? Dwa miesiące, góra trzy, od końca grudnia do lutego, w marcu już wszyscy jadą do domu. Tak na dobrą sprawę to przede wszystkim w styczniu da się coś zarobić. A przez resztę czasu, co? Nie ruszasz się, nie widzisz nikogo na ulicy, nie uprawiasz seksu, nie rozmawiasz z nikim, tylko tyjesz i czekasz na kolejny sezon.

W sezonie Javier wynajmuje swój dom turystom, sam śpi w namiocie na kempingu.

—A że kempingi nie zawsze ma lodówkę czy kuchenkę, to jedzenie musisz kupować codziennie. Wychodzi strasznie drogo, bo w tym kraju wszystko jest drogie, wszystko z importu. Potem jeszcze turyści ci się wykłócają bo nie chcą płacić rachunków za wodę, za prąd, albo spłacają ci wynajem na raty do czerwca, do lipca: pieniędzy na tym nie zrobisz. Jak dobrze pójdzie, wychodzisz na zero.

Wyjechał do Chile, ale mu nie poszło. Spał na ulicy, potem wynajął ciasną klitkę na obrzeżach Santiago.

—To było jak kurnik: cały rząd pokoików oddzielonych kartonem, wszystko się słyszało. Wychodziłeś rano do pracy, a tam w sąsiednim pokoju, przy otwartych drzwiach, leży murzynka bez majtek, patrzy na ciebie. Nocami tam się zbierali wszyscy handlarze narkotyków z okolicy, reggaeton na full, zaczynali po północy i tak do południa. Jak wracałeś w nocy to twarz trzeba było kryć w kapturze, bo biali w tamtych okolicach nie są mile widziani.

Wrócił do Urugwaju, ale —tak mi się zdaje— po drodze zwariował. Chce prowadzić japońską terapię reiki, ale dla krów. Jak na kraj żyjący z sera i wołowiny może to nie najgorszy pomysł.

Wybrzeże



5.

Nie wiem jak dokładnie opisać jego stan ducha, ale to coś w rodzaju ogólnego braku nadziei —przygaszone oczy, brak emocji w głosie, brak ekspresji na twarzy— z którego jednak potrafi wykrzesać raz na jakiś czas chwilowy zryw motywacji.

Powiedziałem, że zgoda, że ugotuję, i za chwilę Lucas zniknął za bramą kempingu.
Wrócił z twardym, kościstym kawałkiem wołowiny i garścią warzyw o różnym stopniu zepsucia. Z plecaka wyjął jeszcze worek wyschłych już kanapeczek bankietowych, które musiał dostać w którejś z restauracji. Starszy czekał razem ze mną. Z Trzecim zjawili się jeszcze Czwarty i Piąty. Ci ostatni zabrali się za kanapeczki, a Starszy poszedł szukać drewna. Pokroiłem warzywa, niemal porozrywałem twarde mięso na kawałki i ustawiliśmy wielki, usmolony garnek na grillu: to owszem, tak w Argentynie jak i w Urugwaju, kempingi są obowiązkowo wyposażone w murowane stanowiska do grillowania. Do wody wrzuciłem resztkę ryżu, który został mi w sakwach.

Całą piątką —ja, Starszy, Trzeci i dwójka nowych— wyczekiwaliśmy głodni, w ciszy, by zupa chociaż zawrzała. Zimny wiatr z południa nie ułatwiał zadania. Młodszy położył się na trawie, zakrył niebieską folią. Co chwila odkrywał się, coś nagle krzyczał—nagle, bo to przecież Lucas, Lucas zawsze taki małomówny, spokojny— i śmiał się na głos. W ręce miał ćwiartkę czystego alkoholu.

Zupa potrzebowała jeszcze dłuższej chwili: może zbyt długiej. Młodszy oświadczył nagle, że idzie spać. Zebrał niebieską folię i zamknął się w damskiej toalecie. Gdy zupa będzie gotowa, obudźcie, rzucił. Budziłem, szturchałem, nic. Zupę zjedliśmy bez niego.

Wstałem wcześnie, ale Lucas musiał wstać jeszcze wcześniej. Damska łazienka była pusta. W dole w krzakach, gdzie chował swój niewielki dobytek, gdy szedł do miasta, nie znalazłem niczego. Bankietowe kanapeczki wyjadły ptaki (a może Lucas?), sprzątaczka wyrzuciła pusty worek, ale rzeczy chłopaków —garnek, czyjeś klapki, kubek— położyła w rządku na jednej z ławek. Gdy zwinąłem namiot, zaproponowała, że popilnuje mi roweru, gdy będę brał prysznic. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o własnych obawach. I nie, w nocy żaden z włamywaczy nie wziął mnie na cel.




* Tytuł "Najlepszy kraj: Urugwaj" odnosi się do piosenki o tej samej nazwie —"Uruguay es el mejor país"— lansowanej przez skrzypkaAlekseya Igudesmana i pianistę Hyung-ki Joo (nie-Urugwajczyków)


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!


Komentarze

Popularne posty