Dlaczego Argentyńczycy podróżują? Albo: dlaczego podróżuję?

Trasa RN 150 między Baldecitos i Jachal

Gdy byłem dużo młodszy... Oho, właśnie zdałem sobie sprawę, że to już dziesięć lat temu! No to jeszcze raz: dziesięć lat temu wspólnie z Marcinem i Waciokiem pojechaliśmy w Gorgany, fragment Karpatów Wschodnich na zachodniej Ukrainie. Maszerowaliśmy kilka dni przez bezludne góry i pamiętam jak dziś, kiedy stojąc na jednym z licznych szczytów długiego łańcucha usiłowałem ogarnąć wzrokiem bezkresny horyzont. W głowie wybrzmiewał mi stłumiony obecnością kolegów krzyk, nigdy niewypowiedziane na głos proste zdanie, coś w rodzaju: "o tak, to jest moje miejsce na ziemi".

Historyczne tło jest takie, że moja babcia od strony ojca pochodzi z terytoriów znanych dziś jako zachodnia Ukraina: rzecz nierzadka dla mieszkańców Dolnego Śląska. Oczywiście: fakt, że moja babcia stamtąd pochodzi to raczej słaby argument, by twierdzić, że Gorgany to "moje miejsce na ziemi". Natomiast cała sytuacja emocjonalna tamtej chwili okazała się dla mnie wystarczająca, by zdać sobie sprawę, że kwestia pochodzenia i korzeni nie jest mi obojętna, i to na poziomie nieświadomym, nieracjonalnym (a gdy coś jest dla nas ważne na tym nieracjonalnym poziomie to chyba znacznie więcej, niż gdyby to coś było istotne jedynie racjonalnie: nasza racjonalność jest bardzo sprawna i potrafi uczynić istotnym dowolną błahostkę).

Mniej więcej w tamtym czasie —mniej więcej dziesięć lat temu— czytałem książkę Pijani Bogiem Maxa Cegielskiego. Cegielski opisuje rodzinę muzyków z pogranicza Indii i Pakistanu, regionu napięć i konfliktów rasowych, religijnych i międzynarodowych, a w konsekwencji: miejsce częstych migracji. Bracia Sain, bohaterowie książki, są islamskimi bębniarzami rytualnymi i zawsze gdy jest to możliwe, zaznaczają, że rodzina pełni tę funkcję od zawsze, że to tradycja przekazywana z dziada pradziada. A to nieprawda, bo mowa o rodzinie, która sprowadziła się do Lahore i przeszła na islam zaledwie w poprzedniej generacji. Autor kilkukrotnie mówi o niepewności braci Sainów związanej z brakiem zakorzenienia w społeczeństwie, w którym żyli.

Wtedy pojawiło się w mojej głowie pytanie: nie jest tak, że podróżuję (podróżujemy?) uciekając od niepewności niezakorzenienia, by odnaleźć miejsce, "moje (nasze?) miejsce na ziemi", gdzie poczuję (emy?) się pewniej?

—> zajrzyj na Patronite!

Przejechałem stopem Bałkany, cztery razy przeciąłem Turcję w drodze na Zakaukazie czy wracając z Iranu. Po drodze, na skrzyżowaniach, stacjach benzynowych i na wyjazdach z miast, spotykałem wielu rodaków. Nie wiem ile jest w tym miejskiej legendy, a ile prawdy, ale można odnieść wrażenie, że rzeczywiście Polacy włóczą się po Europie statystycznie więcej, niż dwa razy liczniejsi Niemcy, niż Hiszpanie czy —powiedzmy— Węgrzy.

Podobnie w Ameryce Południowej: gdzie byś nie pojechał, spotkasz Argentyńczyka żonglującego na skrzyżowaniu, grającego na ulicy i w autobusach, czy łapiącego stopa.

Muzykowanie w autobusach miejskich: jedna z najpowszechniejszych form zarabiania w podróży

Znów muszę zacząć od "nie wiem": nie wiem na ile jest to powszechne, ale wydaje mi się, że po drugiej wojnie światowej wiele rodzin doświadczyło migracji wewnątrz kraju. Chodzi przede wszystkim o tych, którzy z utraconych "kresów" przeprowadzali się na "odzyskany" Dolny Śląsk czy Pomorze, ale nie tylko. Nie wiem ilu ich było, ale chyba nie pomylę się, że miliony Polaków po wojnie mieszkało gdzie indziej, niż przed wojną (jeśli ktoś może to sprostować lub podać dokładne cyfry, to ja bardzo proszę). W konsekwencji domyślam się, że przypadków takich, jak mój, czyli gdzie dziadkowie i babcie pochodzą z czterech stron kraju (właściwie to z trzech plus z zachodniej Ukrainy), musi być wiele. Setki tysięcy. Może miliony.

Miliony osób cierpiących na brak zakorzenienia w miejscu, w którym się urodzili. Czy to właśnie nie oni podróżują?

Imigracja, jaką przeżyła Argentyna w II połowie XIX i w I połowie XX wieku przekroczyła znacznie liczbę oryginalnych mieszkańców kraju. Podczas kryzysu, jaki przeżywa kraj w ostatnich latach, nie jest rzadkie usłyszeć rozmowę w rodzaju: jaki paszport sobie wyrabiasz? Włoski, jest trochę tańszy niż Hiszpański, a ty? Zwłaszcza w prowincjach takich jak Santa Fe czy Entre Rios można odnieść wrażenie, że wszyscy mają dziadków i babcie z Niemiec, Polski, Włoch czy Hiszpanii. Jednocześnie to także w Argentynie holokaust ludności rdzennej odbył się stosunkowo niedawno. Jasne, ci sami Argentyńczycy bywają również zatwardziałymi "antykolonizatoriami" i kiedy wybierzecie się do Buenos Aires i w okolice z pewnością nie raz rzucą wam w twarz, że jesteście złymi Europejczykami, którzy zniszczyli Amerykę. Prawda jest natomiast taka, że ludność rdzenną Argentyny wymordowali Argentyńczycy. Podczas kampanii zwanej "Podbojem pustyni" zainicjowanej w II połowie XIX wieku przez do niedawna obecnego na banknotach 50 pesos Julio Rokę argentyńskie wojsko systematycznie usuwało kolejne wioski miejscowych. Na północy kraju, w regionie Chaco, otwarta wojna wypowiedziana ludności rdzennej przez państwo argentyńskie zakończyła się dopiero w latach 30. XX wieku (!!!). Miejsce wymordowanych i/lub zmarginalizowanych zajęli m.in. emigranci z Polski i Ukrainy, jak pan Włodzimierz Babiak z Ibarrety.

Kim w takim razie jest Argentyńczyk? Gdzie może szukać swoich korzeni? W Europie, z której pochodzą jego dziadkowie, ale której nigdy nie widział na własne oczy? Z argentyńską ziemią, której dawnych mieszkańców sam wymordował?

Tono Celin, raper z etni qom

Gdy w 2013 roku rozpoczynałem podróż po Ameryce Południowej —z bagażem przemyśleń na temat Gorganów i braci Sainów od Maxa Cegielskiego— zastanawiałem się: jak odczuwają temat tożsamości mieszkańcy Nowego Kontynentu, gdzie w żyłach miesza się krew kolonizatorów, czarnych niewolników i mieszkańców rdzennych tamtej ziemi? Po jakimś czasie to pytanie gdzieś mi się zapodziało, pewnie dlatego, że nie wiedziałem do końca jak się zabrać za próby odpowiedzi.

A potem dojechałem do Argentyny, wróciły Gorgany i Cegielski, wrócili Metysi i kolonizatorzy, no i wróciła podróż. Może właśnie ona doprowadzi mnie do rozwikłania zagadki? Może pytając: ¿por qué el argentino viaja?, dlaczego Argentyńczycy podróżują, dowiem się, kim są? Czy w swoich podróżach szukają "swojego miejsca na ziemi"? Czy zostawiają swoje miasta i prowincje, bo czują, że i tak nic ich z nimi nie łączy? Że skoro ich dziadkowie przyjechali z daleka i zamieszkali tutaj, w Argentynie, tak samo i oni mogą wyruszyć dalej z podniesioną głową, i osiedlić się w dowolnym innym miejscu?

A może chodzi o coś zupełnie innego?

W styczniu 2019 roku ukończyłem pracę nad filmem dokumentalnym Soy paraguayo. W marcu stałem na granicy boliwijsko-argentyńskiej z myślą: to co, drugi film? I rozpoczęła się kolejna seria wywiadów.

Mural z Cordoby o treści: "Wciąż nie wiemy, kim jesteśmy"

Tak rozpoczął się projekt ¿Por qué el argentino viaja? (Dlaczego Argentyńczycy podróżują?, Facebook, Instagram). Będzie to film nie tyle o podróży, co o tożsamości, gdzie podróży używamy jako narzędzia, by się do tej tożsamości dokopać. I chociaż mowa będzie o Argentyńczykach, wierzę, że nie tylko oni —a w szczególności: że także Polacy— będą mogli coś dla siebie znaleźć, znajdą bohaterów, z którymi będą mogli się utożsamić.

Ostatecznie nie ma złudzeń, że korzenie ¿Por qué el argentino viaja? nie leżą w Buenos Aires i w Andach, tylko w Gorganach i w Jelczu-Laskowicach. To proste: jeśli po 6 latach podróży wciąż masz pytania, na które nie potrafisz sobie odpowiedzieć, zapytaj innych!

To chyba dość dobry sposób na zakończenie podróży. 

Komentarze

  1. Świetny tekst, bardzo dojrzały, bardzo ciekawy...W swoim dość długim życiu (69) spotkałam bardzo wiele ciekawych osób. Najbardziej ciekawili mnie ci, którzy musieli pogodzić się z losem - ugodzeni w latach powojennych utratą majątków, miejsc, które tworzyli swoją pracą. Znałam wspaniałego pana Jana z Polesia, Jana z Wilna, Stanisława spod Wilna, Łucję z Wilna, Inkę ze Lwowa wszyscy doświadczeni tragedią...potegowaną przez rozbicie rodziny, rozbicie domu-gniazda rodzinnego, wszystkich poznałam w Bydgoszczy i bardzo się z nimi przyjaźniłam. I bardzo chetnie od nich się uczyłam życia. Dziś nikt z nich już nie żyje...
    To o czym piszesz Wojtku konweniuje w specyficzny sposób z Bohumilem Hrabalem, którego ideą był postęp dla przyszłości, powrót do początku w Jego "Zbyt głośnej samotności" i "Różowym kawalerze". Ja już kilka razy czytałam te Jego książki i będę do nich powracać od początku, bo to jest niesamowite , że za każdym razem odkrywam nowe fakty...które warunkuje mijający czas.
    Może te właśnie 10 lat Twojej podróży było potrzebne abyś dotarł sam do siebie...i na siebie się zgodził.
    Z bardzo wielkimi wyrazami podziwu, szacunku, sympatii Mira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mmm, tak, to bardzo ładne określenie: "Zgodzić się na siebie". Dziękuję.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty