Krótki kurs zanieczyszczania środowiska: fracking w Argentynie

Patagonia to nie tylko widoczki z górskimi jeziorami i ośnieżonym szczytem w tle. Patagonia to także wydobywanie ropy naftowej metodą szczelinowania hydraulicznego, więc dzisiaj pojedziemy na wycieczkę, żeby zobaczyć jak się zanieczyszcza skromne zasoby wody pitnej w Argentynie.

Ta zabawka włoskiej produkcji służy do robienia bardzo głębokich dziur w ziemi

Historia zaczyna się tak, jak każda anegdota podróżnicza, czyli od sytuacji, która nie zapowiadała nic dobrego, tymczasem niespełniony plan przerodził się w... lepszy plan.

Z General Roca wyjeżdżam wcześnie rano. 

(Tu mała dygresja: generał Julio Argentino Roca to jeden z najsłynniejszych ludobójców Argentyny, pisaliśmy już o tym panu. Jego imię w dalszym ciągu służy jako nazwa dla miast, wiosek i głównych alei wielu miast, bo —jak zauważają autorzy trzygodzinnego dokumentu "Martinez de Hoz", ma napisy po angielsku— Argentyna nie przeszła jeszcze przez proces społecznej refleksji, który można by porównać z defaszyzacją Niemiec. Dlatego główna aleja Berlina nie nosi imienia Hitlera, a główna aleja Junin de los Andes, skąd do Was piszę, owszem, nosi imię Julio Roki. Na horyzoncie widać jednak zorzę zmian: w licznych małych i średnich miastach, jak Villa Maria czy Rojas, aleja General Roca została w ostatnich latach przemianowana na Pueblos Originarios, czyli na aleję Ludności Rdzennej, tej samej, którą prześladował Roca 150 lat wcześniej i która wchodzi w skład dzisiejszego społeczeństwa argentyńskiego. W innych miastach w dalszym ciągu zdarza się, że przedstawiciele etni Mapuche czy Wichí mieszkają przy alei General Roca, czyli tak, jakby Żydom wynająć mieszkanie na ulicy Hitlera. Natomiast w mieście General Roca, z którego usiłuję wyjechać, ale przydługi nawias mi na to nie pozwala, coraz więcej mieszkańców woli stosować nazwę osady Mapuchów, które istniała na tych ziemiach przed kampanią anihilacji pod przewodnictwem Roki: Fiske Menuco. I uważaj, bo cię będą poprawiać, więc ja się poprawiam od razu.)
To jeszcze raz: z Fiske Menuco wyjeżdżam wcześnie rano. Mamy początek marca i jeden z ostatnich upalnych dni tegorocznego lata 2020. Żeby nie ładować się w czterdzieści stopni w cieniu koło południa, warto wyjechać przed ósmą.

Do Neuquen jadę przez drugorzędną drogę przez plantacje jabłek i winogron, uciekając w ten sposób od drogi krajowej numer 22.


(Wideo ma polskie napisy).

Komuś wypadł gwóźdź ze skrzynki z jabłkami i ten sam gwóźdź znalazłem potem w mojej oponie. Pracownicy przetwórni owocowej, wracający do domów na obiad, patrzyli na mnie z umiarkowanym zainteresowaniem, gdy zdejmowałem z roweru sakwy, karimatę i cuatro venezolano by oddać się naprawie. Spadł deszcz, minęła godzina, pojechałem dalej.

Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej zdarzyło mi się przebić dwa razy w ciągu jednego dnia. Zasadniczo, od kiedy używam taśmy ochronnej między dętką i oponą, nieczęsto miewam problemy z przebiciami. A tym razem, proszę: z rana z tyłu, po południu — z przodu. Możecie sobie wyobrazić, że byłem, no, przeszczęśliwy po prostu.

To nie będzie tylko moja opinia, wiele osób Wam to powie: miasto Neuquen jest zaskakująco brzydkie. Rosnący na multimilionowych zyskach z ropy naftowej Neuquen charakteryzują wysokie ceny wynajmów i, cóż, urbanistyczna brzydota. Może nie trzeba się temu dziwić: brzydota zwykła towarzyszyć bogactwu, jak to opisywałem w przypadku miasteczka kopaczy złota Las Claritas w Wenezueli. Nie miałem zamiaru zatrzymywać w Neuquenie. Nie ze względów estetycznych: miasto leży po prostu bardzo blisko Fiske Menuco i w planie miałem przejechać naftową metropolię i zakończyć dzień pedałowania w jakiejś wioseczce dalej na zachód.

Dwie przebite dętki spowolniły mnie znacznie. Nagle, znikąd, pojawił się kolega Matias, który gdzieś się o mnie dowiedział, napisał, żebym wpadł, no i wpadłem na nocleg z zamiarem kontynuowania drogi następnego dnia. Wieczorem wpadł natomiast ojciec Matiasa, Carlos, i tak, gaworząc przy słodkawym syrah/cabernet 2019 z późnego żniwa z sanjuańskiej winnicy Callia (polecamy), okazało się, że Carlos pracuje we włoskim koncernie zajmującym się odwiertami do frackingu w regionie Vaca Muerta.

I tu zaczyna się nasza wycieczka.

Zapnijcie pasy, jedziemy na pole. Naftowe!

Pompujemy ropę w oddali

Pompujemy ropę z bliska


A tu mamy taki zawór: gdy go przekręcimy, na pewno wszystko szlag trafi!

Miasto Neuquen leży w wąskiej dolinie, kanionie wyżłobionym przez rzeki Negro i Limay, i dokładnie w ich zejściu. W poszukiwaniu ropy wydostaniemy się najpierw na pustynną powierzchnię, która rozciąga się kilkadziesiąt metrów nad miastem: tak na północ, jak i na południe.

Po drodze mijamy inwazję. Inwazja polega na tym, że grupa ludzi zajmuje nieswój teren i buduje tam domy. Nie wiem jak to do końca jest z inwazją w Neuquen (ale wiem jak to było na urugwajskim wybrzeżu i w paragwajskim Marina Cue, gdzie policja zamordowała 11 rolników), ale Carlosowi takie praktyki nie podobają się. "Potem będą prosić, żeby rząd im tę ziemię darował" —mówi— "a człowiek pracuje w pocie czoła, żeby legalnie kupić własną działkę".

Brzmi to logicznie.

Logiczne byłoby również dodać, że zwłaszcza w przypadku szybko rozrastających się miast strategia bywa taka, że przychodzi kolega przedsiębiorca typu Janusz biznesu do prezydenta miasta, przekazuje mu pod stołem pewną sumę, na stole przekazuje sumę nieco mniejszą, za którą zakupuje przepastne tereny podmiejskie. Następnie dzieli je na działki, stawia jakiś wymyślny napis w rodzaju "Osiedle Rajskie Wzgórza" i sprzedaje miniaturowe tereny za bajońskie sumy, bo to proszę pana Neuquen, ropa naftowa, miasto przyszłości. Ja jednak myślę, że zajmowanie kwadracika ziemi pod własny domek jest mniejszą zbrodnią.

A jak jeszcze zapytamy ile żyć ludzkich kosztowało zajęcie tych terenów przez państwo argentyńskie niewiele więcej niż sto lat temu, wątpliwości jeszcze nam się namnożą. Tak jak w XVI wieku działo się w Boliwii z terenami wokół złóż srebra, tak dzieje się dziś z terenami wokół złóż ropy: świeżo zrabowane, wystarczy zdobyć na nie papier i sprzedawać. Różnica jest może taka, że lokalna ludność nie pracuje przy wydobyciu ropy w roli niewolników, tylko pracowników najemnych. Ale normy bezpieczeństwa higieny pracy w dalszym ciągu pozostawiają wiele do życzenia: ofiary śmiertelne przy wydobyciu nafty i gazu nie należą do rzadkości.

Wzdłuż zaimprowizowanego osiedla, które nazwiemy "Osiedlem Rajskie Wzgórza", a jakże, wartują dzień i noc patrole policyjne, by nikt okupantom nie dostarczał materiałów budowlanych.

Osiedle

Rajskie

Wzgórza

Matka Carlosa należała do etni Mapuchów. Gdy była młoda, przywieziono ją do miasta ze wsi porzuconej na suchych stepach prowincji Chubut. Tych niewielu Mapuchów, którzy przeżyli holocaust z drugiej połowy XIX wieku przesiedlono z żyznych, obfitujących w wodę dolin andyjskiego przedgórza na pustynne skrawki bezużytecznej ziemi, tak bezużytecznej, że nie interesował się nią żaden z latyfundystów, którzy kupowali patagońskie ziemie hurtem w porcjach po 100, 300, 700 tysięcy hektarów. Rekordzista, Jose Martinez de Hoz, nabył 2.500.000 hektarów, nieco więcej niż powierzchnia państwa Salwador, zamieszkiwanego przez 6.5 miliona ludzi. (A że mówimy o rodzinie z tradycjami, jeden z późniejszych prawnucząt tego pana, Jose Alfredo Martinez de Hoz, był ministrem gospodarki w czasach prawicowej dyktatury wojskowej lat 70. XX wieku, mającej na sumieniu śmierć lub "zniknięcie" 30.000 wrogów politycznych. Pan minister, w ramach procesu desindustrializacji kraju, namawiała Argentyńczyków by ci NIE kupowali argentyńskich produktów. Po co desindustrializować kraj? To proste: jeśli jesteś prawicową dyktaturą wyrażającą interesy latyfundystów i spekulantów finansowych, a protesty robotników przyprawiają cię o ból głowy, zamknij fabryki: nie będziesz miał ani robotników, ani protestów.)


Dynamika zabierania ziemi ludności rdzennej i spychania jej na tereny marginalne funkcjonowała i funkcjonuje w dalszym ciągu na całym kontynencie: w XVI wieku w Boliwii czy w Gwatemali, w XX wieku w argentyńskiej Patagonii, w XXI wieku, dokładnie dziś, wczoraj, jutro, w paragwajskim Chaco. To dlatego nieliczne grupy ludności rdzennej, które spotykamy współcześnie, żyją albo w wysokich górach, albo na terenach przygranicznych, na pustyniach lub na ubogich przedmieściach wielkich aglomeracji. I to m.in. dlatego żyją w nędzy: bo w takich miejscach, na takim wygnaniu bez powrotu, trudno o coś więcej, niż nędzę właśnie.

Tak więc: matka Carlosa trafiła z pustynnych stepów na przedmieścia Neuquenu. Szybko zorientowała się, że mówienie w rodzimym języku, mapudungun, nie jest dobrze widziane i nauczyła swoje dzieci mówić tylko po hiszpańsku: żeby nie miały problemów w szkole i w znalezieniu pracy. Jeśli komuś przychodzi na myśl skojarzenie z zawiłymi drogami języka polskiego podczas zaborów, to jest to skojarzenie jak najbardziej poprawne. Dziś Carlos w fotelu kierowcy firmowej toyoty hilux uczy mnie tych niewielu słówek, jakie zostały mu z dzieciństwa: mari mari — cześć, ñuque — matka.

Kilka razy odwiedzał rodzinę w prowincji Chubut. Opowiada, że bardzo niewiele mówią. Odwiedza starą ciotkę w jej chatynce, ze stadkiem owiec dookoła.
—Może siedzieć godzinami w ciszy, patrzy w dal, poważna. Ja z miasta, nie przyzwyczajony, pytam: ciociu, wszystko w porządku, jesteś smutna? Nie, odpowiada, dlaczego? Wszystko w porządku.

Mimo więzów krwi Carlos jest dla nich obcym, huinca, czyli człowiekiem z miasta. W mieście pracuje jako zaopatrzeniowiec Petrovenu, włoskiej spółki zajmującej się odwiertami, która uformowała się w Wenezueli, ale —razem z falą emigracji— dawno Wenezuelę opuściła. Carlos utrzymuje stałą komunikację z obozami stacjonującymi w terenie. Pracownicy mieszkają w domach-kontenerach przez dwa tygodnie i dopiero wówczas wracają na jakiś czas do swoich rodzin. Carlos zajmuje się tym, by w obozach nie zabrakło niczego: od yerba mate, po kosztowne części zamienne do maszyn wiertniczych.
—A kobiety?
—Też, to się nazywa "wizyty higieniczne".

Proszę państwa, oto miś

Spalanie nadmiaru gazu ziemnego

Widok ze skraju kanionu na miasto Neuquen w oddali

Metoda szczelinowania hydraulicznego, z angielskiego: fracking, polega w skrócie na wlewaniu do ziemi wody z piaskiem i chemikaliami, by w zamian wyciągnąć ropę i gaz. W skład tak zwanego błota wchodzi m.in. izopropanol, chlorobenzen, hemiceluloza, kwas solny i inne takie ciekawe substancje, których pewnie nie chcielibyście popijać do obiadu. Błoto wstrzykiwane pod ciśnieniem do odwiertów ma za zadanie rozszczelnienie zbitej skały i uwolnienie z niej paliw kopalnych. Piasek ma zapewnić "zgąbczenie" podłoża tak, by po ustaniu ciśnienia, skała nie zamknęła się z powrotem. Podobnie jak przedsiębiorstwa tytoniowe w swoim czasie opłacały badania "udowadniające", że papierosy są przyjazne dla zdrowia, tak koncerny naftowe zapewniają, że wstrzykiwanie pod ziemię festiwalu środków chemicznych w żadnym stopniu nie wpływa na czystość wód w regionie.

Ale wszystko wskazuje na to, że jednak wpływa.

Abyśmy mogli w danym miejscu wypompowywać z ziemi ropę, potrzebny jest dookoła cały łańcuszek odwiertów frackingowych, służących jedynie do wstrzykiwania błota. Ile?

—Dziesięć, dwanaście, dwadzieścia, zależy —mówi Carlos.

Czytelnik wybaczy niedokładność, ale to tylko relacja z mało zorganizowanej wycieczki.

No więc: dziesięć czy dwadzieścia do jednego stanowiska wydobywczego. Na dłuższą metę ziemia zaczyna przypominać durszlak.

Zdjęcie satelitarne durszlaka w okolicach Challaco

Jak pisałem już w przypadku sprawy kopalni złota w okolicach Jachal, problem jest m.in. w tym, że w Argentynie, a zwłaszcza na południu, wody jest bardzo mało, więc mieszanie jej z chemikaliami i wstrzykiwanie do ziemi, gdzie może zanieczyścić większe ilości wody, nie jest, jakby to powiedzieć, najbardziej odpowiedzialną aktywnością ekonomiczną, jaką możemy sobie wyobrazić. Zresztą: czytałem, że w Polsce z wodą też ostatnio nie jest wesoło. W kwestii wody pitnej Argentyna polega w znacznej mierze na wodzie spod andyjskich lodowców: w prowincjach południa kraju, takich jak wspomniany Chubut, średnia opadów nie przekracza 150 mm na rok (w Polsce mamy ok. 550 mm). A że klimat nam się ociepla i lodowce nie odnawiają się w cyklu rocznym, zmniejszając się z roku na rok, przyszłość wody, to jest: przyszłość życia w regionie może być uważana za zagrożoną.

Cofanie się jednego z lodowców prowincji Santa Cruz

Ale że wydobycie ropy to świetny biznes, argentyńscy rządzący, niezależnie od barw politycznych, popierają wydobycie (ale chyba nie za bardzo popierają rozwój infrastruktury, bo przetwarzana w rafinerii w Plaza Huincul benzyna dalej jeździ ciężarówkami i dale po drodze wąskiej jak palec; to też niezależnie od politycznych barw). Złoże Vaca Muerta, czyli —nomen omen— Martwa Krowa, uznaje się za drugie największe złoże gazu łupkowego na świecie, i czwarte w przypadku łupkowej ropy. Wspólnie z państwowym przedsiębiorstwem YPF pracują tam m.in. Chevron (37-ma najbogatsza spółka świata) i Exxon Mobile (27-ma). I możecie sobie wyobrazić, że rząd, no zupełnie bezczelnie, ściąga od nich podatki? Ja nie wiem, jak śmie!

—12% idzie do kasy państwa —mówi Carlos. —Ale zobacz: wyobraź sobie, że przychodzi firma "Wojtek" i chce wydobywać ropę w Argentynie. Najpierw trzeba zrobić badania terenu, kto za nie zapłaci, państwo? Nie, Wojtek! Potem odwierty, kto płaci za odwierty, państwo? Nie, znowu Wojtek! Trzeba inwestować w narzędzia, maszyny, opłacić pracowników, to wszystko są koszty!

No tak, logiczne.

Logiczne byłoby również dodać, że jak pani z sąsiedztwa chce założyć warzywniak, musi najpierw sprawdzić gdzie najlepiej będzie jej się sprzedawać i skąd się kupuje warzywa. I kto za to płaci, państwo? Nie, pani z warzywniaka. Potem trzeba zapłacić za wynajem lokalu, i kto za to płaci, państwo? Nie, pani z warzywniaka. Potem trzeba taki warzywniak wyposażyć: kupić półki, skrzynki, kasę fiskalną, to wszystko są koszty!

Także wydaje mi się, że jeśli pani z warzywniaka płaci podatki, to Chevron, Exxon Mobile i Petroven też mogą zapłacić. Zwłaszcza, że nie sprzedają szpinaku, tylko kluczowy surowiec napędzający światową gospodarkę, na który zawsze jest popyt.

A teraz przejdziemy się po firmie: w firmie mamy dużo zabawek

Te wszystkie zabawki są na kółkach: żeby zainstalować jedno stanowisko wiertnicze na wycieczkę wybiera się około 50 ciężarówek (i to wszystko są koszta, wiadomo, nie mówię, że nie)

Maszyny się pocą

Taki widok ma pan, który robi dziury w ziemi, bo nie chciał zakładać warzywniaka

To siedzi autor tekstu: w miejscu, w który zazwyczaj siedzi pan, który robi dziury w ziemi

Syn Carlosa, Matias, też pracował w firmie związanej z sektorem naftowym. Zresztą: kto w Neuquen nie pracował w firmie związanej z sektorem naftowym? Kosmiczne zarobki, nowe samochody, bary i restauracje. Narkotyki, alkohol, prostytucja. Domy. Carlos ma już trzy domy, a przecież tylko dowozi yerba mate do obozów wiertniczych. Ile domów mają inżynierowie?

Matias jest młody, pełen ideałów, więc rzucił ropę naftową i zajął się sprzedażą filtrów do wody. Podobno w Neuquen schodzą jak świeże bułeczki.

Tata Carlos dalej wozi yerba mate. Gdy go zapytać czy, podobnie jak syn, nie ma wyrzutów sumienia z powodu zanieczyszczania środowiska, odpowiada: to jest biznes. Jeśli jest popyt, będzie podaż. Można protestować, można się obrażać, można się oburzać, ale póki ludzie będę chcieli jeździć codziennie samochodami, my będziemy wydobywać ropę.

Ja przyjechałem na rowerze, więc przynajmniej mogłem się uśmiechnąć.

--> Ten tekst został opublikowany dzięki wsparciu projektu Fizyk w Argentynie na portalu Patronite. Jeśli chcesz, by na stronie pojawiało się więcej tego typu tekstów, wspieraj ich autora! (klik)


Jeszcze trochę zabawek. Pan stróż robi miniaturowe modele tych wszystkich maszyn, serio! Jedni sklejają modele samolotów, inni kleją maszyny do wiercenia w ziemi. Szkoda, że nie zrobiłem im zdjęcia

O, proszę, jaki rumiany chłopiec

Jeszcze jedna maszyna na kółkach

Komentarze

Popularne posty