Cudowny Kashan


Kashan. Pewnie wypadałoby zacząć jakimś przaśnym żartem, że niby Kashan, a wcale nie kaszana czy coś (hohoho). Faktem jest, że zanim wjechałem do Kashanu miałem zrobionych podczas całej do tej pory opisanej podróży jakieś 300 zdjęć, a wyjeżdżając po dwóch dniach z tego urzekającego miasta miałem ich ponad dwa razy więcej.
Kashan to mała (ledwie ponad 300 tysięcy mieszkańców, jak na Iran to pipidówa)  pustynna osada w centralnym Iranie. Piaskowe chałupki, piaskowe lodówki (tak), kopuły meczetów (piaskowe), piaskowy bazar, piaskowe wszystko.  Piaskowo-błotne mury wycinające w zabudowanej przestrzeni wąskie i kręte jak labirynt uliczki. A za murami - aaa, wcale nie kopalnia piasku, piasek podsypkowy, żwir płukany, pospółka, kruszywa, tłuczeń, żwir, wcale nie! Otóż są tam pałace o jakich Wam się nie śniło! I mi też. U nas w Ojropie to zdaje się zazwyczaj w miasteczku to będzie jeden jakiś pałac, dwa góra. A tam pałac na pałacu, takie chaty że się w przysłowiowej głowie przysłowiowo nie mieści. Jakie zdobienia, jakie płaskorzeźby, no cuda na kiju. Ale po kolei.
Mur - przekrój skośno-wypukły

Do Kashanu zawiózł mnie miły studiujący w Kanadzie teherańczyk, który w Kashanie miał jakąś fabrykę. Porozmawialim, przestrzegł mnie jako kolejny przestrzegacz abym się nie zapuszczał w rejony Bandar Abbas bo padne z wycieńczenia, zaprosił mnie do swojej posiadłości niedaleko Rashtu, a gdy wysadził mnie pod ogrodem Fin (taki ogród z irygacją i pałacem w środku, jak wiele innych pałaców w Kashanie pochodzi z XIX wieku i jest ładny) zakupił mi cztery Rani.




Uwaga, przerwa na reklamę
Jeśli kiedykolwiek będziesz w Iranie (albo okolicy) i będzie akurat 48 stopni (bardzo prawdopodobne) to koniecznie zakup sobie RANI! Rani to owoc geniuszu inżynierów żywności z Arabii Saudyjskiej, a mówiąc w skrócie to napój czy tam sok z kawałkami owoców. Nic lepiej nie gasi pragnienia (no, może kefir z Krasnegostawu albo ukraiński kwas chlebowy z beczki albo serbska breskwa a właściwie to dough też nie jest najgorszy, ale nie jest też specjalnie smaczny, a Rani jest) niż Rani! Jest czadowy. Najlepszy jest pomarańczowy i brzoskwiniowy ^^.  



Koniec reklamy. Zwiedziłem więc Fin Garden. To chyba przydałyby się jakieś zdjęcia, co? No dobra:
Fin Garden, człowiek z wypasioną turbomiotłą 
Fin Garden, woda

Następnie udałem się autobusem miejskim do centrum (płacąc za to jakieś 20 groszy albo znowu nic nie płacąc bo ktoś koniecznie chciał zapłacić za mnie). Tam też spotkała mnie nadzwyczaj ujmująca i bolesna zarazem scena. Rozmawiałem z dwoma adeptami języka angielskiego w wieku około lat 14stu. Jeden z chłopców po jakimś czasie wyciągnął zeszyt i przyciskając do siebie zaczął coś pisać. Rozejrzał się, popatrzył na mnie z mieszakną dumy i strachu na twarzy i pokazał na chwilę napis: "I love Amerika. I will leave Iran", po czym szybko schował kartkę. To chyba dużo mówi. Przejazd autobusem, Iran w 5 minut: serdeczność i otwartość dla podróżnych, strach przed szpiegami i chęć ucieczki.
W centrum wszedłem na bazar. Wstąpiłem do tradycyjnej czajowni urządzonej w byłej łaźni gdzie oprócz herbatki posiliłem się kebabem (czyli szaszłykiem, kebab to szaszłyk, a wy co myśleliście, że buła z mrożonym kotletem? albo gyros? a nie, właśnie że szaszłyk). Ale najlepsze, że udało mi się znaleźć potajemne wejście na dach bazaru. Nie chodziłem po nim za wiele, bo ten błotny dach zawalony tu i tam nie wzbudzał we mnie zaufania zbyt wielkiego, ale i tak było przednio.

Moja herbatka ze świeżymi daktylami, cynamonem, biszkoptem, cukrem i tym takim cukrem szafranowym czy co to tam

Dach bazaru: kopuły, dziury i mój niezmordowany plecak-obieżyświat

Jeśli ktoś w Iranie ma rower to jest to taki, dokładnie taki rower. Ma dwie ramy, więc w zamyśle chyba jest cargo
Bazarowy na motorze
Meczet bazarowy



















Po bazarze ruszyłem na podbój kashańskiej starówki. Pałace zawróciły mi w głowie i chociaż chciałem początkowo jechać jeszcze tego samego dnia wieczorem, to przespałem się w namiocie pod murami miasta, gdzie zagadywał mnie miły jego obywatel częstując czymś tam skolei, następnego dnia znowu naoglądałem się pałaców. Co tu o nich mówić, zobaczcie lepiej zdjęcia.  Każdy ma zazwyczaj 3 dziedzińce z oczkami wodnymi, jest pięknie ozdobiony i wyposażony w klimatyzację pustynną (w postaci wieży: powietrze wpada na górze i kieruje się kanałem w dół - bo nie ma innego wyjścia - a w wieży powietrze cyrkuluje, gorące idzie do góry, chłodniejsze na dół i tak dzięki zmyślnemu perskiemu rozumowi uzyskujemy w miarę przyjemną temperaturę w domu). Dodam jeszcze, że w Kashanie, za namową irańskiego turysty z którym wyjeżdżałem z miasta, jechałem taksówką (co jest oczywiście wbrew sercu memy i wszystkiemu). Jakbyście byli w Kashanie to nie dajcie się okantować: taksa za odległość od krzyżówki do krzyżówki stoi 1000IRL. Czyli jakieś 30 groszy.

A teraz zdjęcia. Dużo zdjęć.
Klimatyzacja
Dziedziniec meczetu


Drzwi, wyposażone w dwa pukadła do pukania. Jedno jest dla mężczyzn, drugie dla pań. Różnica w wysokości dźwięku pozwala odróżnić kto puka, a więc kto ma otworzyć (panu - pan, pani - pani). Zmyślne, nie :D?

Miasto z góry 




Nie cudowne?



Dach nad łazienką
Łazienka. Wyobraźcie sobie, że macie taką łazienkę, czad.
W sensie, nie że macie czad w łazience
z zapchanego piecyka tylko no wiecie 
Jeden z niewielu meczetów, którego kopuła
nie jest wykafelkowana na niebiesko
Do stożkowate na środku to lodówka. Serio
Meczet w wersji użytkowanej: jest odkurzacz typu przedszkole wczesnych lat 90', są poduchy, są dywany - swojsko
Chłopaky
Uliczky





Komentarze

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty