Masuleh, okolice Ardabil raz jeszcze oraz ostatnie chwile w Iranie


Masuleh jest wioską w górach, położoną niedaleko większego miasta jakim jest Rasht. Z racji, że położona jest wysoko, cieszy się nieco niższą temperaturą i hordami krajowych turystów. A znana jest z tego, że dzięki położeniu na stromym zboczu dachy niżej położonych domów stanowią chodniki dla sąsiadów z góry. I wszystko to na raz jest żółte. Tak tak. A jadąc tam od wschodu jedzie się przez Lasht, gdzie robią czadowe ciastka, których moi autostopowiczopodwoziciele nie omieszkali zakupić!

Poka poka!
Dom, na domu dom, a na nim dom, a tam znów on. Dom.
Jest tam całkiem sympatycznie i można zrobić fantastyczne zdjęcia widoczkowe panoramiczne, jeśli akurat gęsta mgła nie wisi nad wsią. A wisiała i padał deszcz, więc mam zdjęcia tylko z bliska. Był to chyba drugi raz podczas miesięcznego pobytu w Iranie kiedy zaznałem deszczu. Obleciałem wioskę dookoła, zjadłem jakiś chleb z serem oraz pomidorem i zdecydowałem się wracać. Północny Iran przerabiałem dość pobieżnie, Zakaukazie już na mnie czekało, machało łapką i ponaglało, bym wreszcie przyjechał. Ale do Masuleh wpaść warto.

Taczkopodjazd
Wracając jechałem radosnym samochodem z teherańską młodzieżą (no, młodymi małżeństwami) jadącą na wakacje do Astary. Wzdłuż drogi ciągnęły się pola ryżu, dalej zaś morze (po prawej) i góry (po lewej). Jazda była dość radosna: nie umieli mówić po angielsku za bardzo, ale jakoś wytłumaczyli mi, że za miesiąc przeprowadzają się do Szwecji. Znacie szwedzki? Nie. Angielskiego też nie. Ale mamy wizę^^. Po drodze zjedliśmy obiad w lesie (mięso z ryżem oczywiście), potem złapała nas policja i nawet po tym wydarzeniu w samochodzie dalej panowała radość i wesele (my, Polacy, byśmy pewnie kurwowali przez najbliższy tydzień, nie :D?).


Ryż nie taki nawet bardzo nawodniony
Pola ryżu polami ryżu, jazda wesoła ale wolna, w związku z czym gdy zostałem wysadzony w Astarze - zmierzchało. Obiecałem Alemu z Ardabilu, do którego zostało mi z 50km, że tego wieczoru do niego zawitam. Pewnie jakby nie Ali to spałbym gdzieś w tym ryżu, a tak to po jakimś czasie łapania stopa w ciemności w końcu skusiłem się na autobus. Tak, drugi autobus w ciągu tej podróży. Ale wstyd. Ale, jak się okazało, autobus darmowy, bo Ali czekał na przystanku i nie pozwolił mi zapłacić za siebie. Tak jak za te wszystkie kebaby ze świeżą cebulą, świeża cebula do kebaba jest taka dobra!



Tam te pola są
Ali oczywiście miał już przygotowany dla mnie plan - zatrudnił swoich synów do zawiezienia mnie nad jezioro. Nie wiem jak się nazywało, ale było bardzo ładne, położone w środku niczego. Dojeżdżało się tam przez spore wzniesienie, z którego roztaczał się dość osobliwy jak na pustynny Iran widok: szachownica pól uprawnych. W planie Ali miał jeszcze parę atrakcji, ale jakoś udało mi się wyrwać z jego gościnnych rąk, jako że czas naglił. Tym razem już nie próbował zawieźć mnie na siłę na dworzec autobusowy: odstawił na wylotówkę i pojechałem w stronę Tabrizu.

Barany
Cuda, panie, po wodzie chodzo
W Tabrizie odwiedziłem raz jeszcze biuro nieocenionego Nassera który pomógł mi szybko i sprawnie znaleźć na bazarze suweniry dla tych i owych oraz wyekspediował mnie odpowiednim autobusem na rubieże miasta. Przespałem się w namiocie na gęstym i miękkim trawniku między estakadami krzyżujących się obwodnic i wylotówek by rano łapać stopa w kierunku Jolfy.

Muszę przyznać, że opuszczałem Iran z łezką w oku. Spędziłem tam miesiąc swojego życia: patrząc globalnie może to nie tak wiele czasu, ale czasu przebogatego we wrażenia, ludzi, przygody, widoki i zachwyt nad tym wszystkim. Ale już nawet miesiąc w jednym kraju, kiedy żyje się autostopowo: bardzo blisko zwykłych obywateli, pozwala na pewną aklimatyzacje, przyzwyczajenie do klimatu, dostrojenie do tempa i stylu tamtejszego życia. Tak, że zaczyna się traktować ten kraj odrobinę jak swój własny. Bardzo piękny był to miesiąc. I ciężko przekraczało się granicę w Norduz.


Komentarze

Popularne posty