Iglo

Zwykle piszę o tym, że mi się coś udało. Np. że wszedłem na Kazbek albo że wytrzymałem z Tomkiem 10 dni na jednym jachcie i do tego opłynęliśmy Mazury wzdłuż i wszerz. W każdym razie dzisiaj będzie o tym co mi się nie udało. Właściwie to można ten post zaliczyć też w poczet opowieści o tym czego nie należy robić zimą w górach. Tak się składa, że w Szwajcarii zdarza mi się spać w różnych ciekawych miejscach. Np. przy torach albo pod mostem. A jakby tak zastała nas noc zimą w górach? Trochę też się waham czy pisać czy nie - wszak to trochę niewychowawcze, przecież mogą to czytać dzieci i młodzież w wieku szkolnym, podatni na złowrogi wpływ internetu. I jak się ich matki o tym dowiedzą no to wiecie. Ale spróbujmy. Będzie też o tym jak wyjechać stopem z Lozanny, ważna praktyczna informacja. No ale już do rzeczy.

Wyjazd z Lozanny autostopem
Paradoksalnie bardzo mnie ten znak ucieszył: no bo
wiadomo że tak i tak na autostradzie w Ojropie stopować
nie wolno, ale miło, że Szwajcarzy w całym swoim ułożeniu
i umiłowaniu prawa i porządku zauważyli takie zjawisko
jak autostop i poświęcili mu znak w czterech językach
(zwykle znaki są w trzech, de-fr-it, w angielskim nie)
Wyjazd z Lozanny z autostopem: mamy tu dwie opcje. Tania i droga. Tania to wyjście z miasta na dowolnie wybraną odległość (widziałem ostatnio autostopowicza łapiącego koło EPFLu - czyli jeszcze w mieście - i założę się, że mu się udało). Jednak jeśli ktoś ma wolne 3 franciszki i chce skorzystać z mojej złotej rady to niech czyta dalej. Otóż w Lozannie kursuje autostopowiczobus. No dobra, nie nazywa się tak, ale ma numer 47 i podwozi pod samą stację benzynową na autostradzie (przedostatni przystanek: Pra Forni). Autobus rusza z Pully-Port (czyli dość daleko od centrum), najlepiej (jeśli jesteśmy w centrum) wziąć 7mkę w okolicach St.Francois, wysiąść na Val-Vert i tam wziąć 47. Bilet najtańszy (3 franie) jest biletem godzinnym, więc można się bez bólu przesiadać. A na Pra Forni czeka już na nas stacja po obu stronach drogi z kładką z jednej do drugiej: można jechać na Martigny, na Genewę, na Berno - gdzie dusza zapragnie!

Przygoda
Ja, jak już odkryłem autobus 47, to radośnie z niego skorzystałem. Dość późno jednak się zebrałem i na drugiej stacji jakoś utknąłem na dłużej, przez co moje wyjście w góry było bardzo mocno opóźnione. Może powinienem dodać, że pojechałem do Orsieres, jakieś 20km za Martigny, aby iść do Cabane d'Orny (w sensie, że schronisko takie - tu należy dodać, że schroniska w Alpach są zazwyczaj zamknięte w zimie, tzn. o tyle zamknięte, że nie można zamówić schabowego, ale można wejść i się kimnąć gdzieś kątem - zazwyczaj są więc w tym sensie otwarte, a już na pewno te stowarzyszone w CAS - Club Alpine Suisse). Tak. W każdym razie na początku marca w górach leży trop beaucoup śniegu, znaczy się dużo. Za dużo. I to taki najgorszej kategorii: nie dość, że mokry, miękki, strasznie go dużo, to jeszcze ma taką zmrożoną pokrywę. Efekt jest taki, że każdy krok to powtarzająca się sekwencja: stoimy przez chwilę - pokrywa się załamuje - wpadamy na głębokość od kostki do pasa. Trasa do Cabane d'Orny jest pewnie względnie łatwa i być może nawet każda kobieta w ciąży da jej rade latem (mimo że to 2800 metrów), ale przy obecnych warunkach śnieżnych spacer tamtejszą trasą bez nart skiturowych lub rakiet to zadanie dla prawdziwych twardzieli/masochistów/idiotów (wybierz swoją ulubioną opcję pamiętając, że ja się do niej zaliczam). W każdym razie rozumiecie sami, że taka droga przebiega bardzo wolno, jest okropnie morka i męcząca, a w dodatku zaczynając marsz około 14stej to nawet jak się wychodzi z Champex Lac (czyli takiej osady położonej dużo wyżej niż samo Orsieres dzięki czemu podejście jest początkowo mniej strome)  nie można dojść przed zmrokiem zbyt daleko, a już na pewno nie do Cabane d'Orny. Dodam, że ja już byłem w tych okolicach 3 tygodnie wcześniej i doszedłem do tabliczki z której było 3,5h do schroniska i zawróciłem, bo byłem tam jeszcze później, szybciej się robiło ciemno oraz padałem z nóg. Tym razem jednak byłem pełen sił, trafiłem tam odrobinę wcześniej i zdecydowałem iść dalej (to była właśnie część niewychowawcza). 3 tygodnie temu sądziłem, że dalej od owej tabliczki będzie łatwiej, że będzie mniej kopnego śniegu bo powinien (wg mapy) być jakiś taki jakby grzbiecik czy coś... Grzbiecik chyba sobie wymyśliłem sam, w każdym razie brnąłem dalej w śniegu i zabrnąłem tak na pewnie coś ponad 2000 metrów, spojrzałem na zegarek, była 18sta a ja byłem zmęczony (dość tak). Miałem przed sobą nieco ponad godzinę przed zmrokiem i pewność, że w tym czasie raczej do Cabane nie dojdę - no nie udało się. Pojawiły się dwie opcje:

1. Wracać do wsi - znam drogę, jest jeszcze jasno, mam latarkę, na dole czeka na mnie ogrzewany cieplutki, czysty wysprzątany i przytulny dworzec kolejowy
2. Jestem zmęczony i zostaję tu (jest to oczywiście opcja dla prawdziwych twardzieli/masochistów/idiotów - proszę wybrać swoją ulubioną opcję, można zmienić zdanie w stosunku do poprzedniego wyboru)

Hołm słit hołm. 
Zbudowaliście kiedyś iglo jak byliście mali? Takie prawdziwe, że można wejść tam a nie takie małe dla lalek barbi. No w każdym razie ja nigdy nie zrealizowałem tego marzenia, więc postanowiłem je zrealizować tego wieczoru. Hoho! No niby tam niebezpiecznie w alpach w iglo spać, ale ile radości :D. Dzięki lodowej powłoczce na powierzchni śniegu dało się z niego wycinać płyty budowlane, więc od kiedy to zauważyłem budowa poszła mi zupełnie gładko. Nawet przed wejściem do środka pozostawiłem sobie ostatnią taką płytę, żebym po wejściu mógł się elegancko zamknąć. Tak też zrobiłem i mogłem się czuć całkowicie bezpiecznie, chroniony przed wiatrem, mrozem i dziką zwierzyną w postaci wilków, niedźwiedzi czy dzikich zajęcy-ludożerców. No dobra, dodam dla uzupełnienia z tym iglo że jego budowa nie była taka trudna, gdyż południową jego ścianę stanowił ośnieżony głaz. O. Oczywiście byłem przygotowany do noclegu: miałem ze sobą karimatę, śpiwór i koc termiczny. Miałem i kuchenkę turystyczną na której ugotowałem sobie herbatę z resztek wody, a rano roztopiłem trochę śniegu na płatki owsiane. Tak. Było przednio : D. Rano zlazłem sobie do wsi, delektując się tym jak z wolna rozmarzają mi palce u nóg włożone do butów, które ze skorup stopniowo wracały do swej miękkiej postaci (tak, profesjonalnych butów-skorup nie trzeba kupować za 1000zł, wystarczy nasze własne zwykłe buciki zamoczyć i zostawić na mrozi ; )  nie, nie miałem ochoty spać z nimi w śpiworze tej nocy, chociaż tak właśnie powinienem był zrobić). A więc rano zlazłem do wsi, bo chciałem zdążyć na 17stą do kościoła w Lozannie. Po raz drugi jadąc z Orsieres do Lozanny łapanie stopa zajęło mi 0 minut - zatrzymał się pierwszy samochód i zawiózł mnie pod dom (i byli to Francuzi! - trzeba tu dodać, że Francuzi zasadniczo nie biorą na stopa). A właśnie, jakby kogoś interesowało to msza po polsku w Lozannie odbywa się w niedzielę o 17.00 w kościele Saint Etienne (czyli że św.Szczepana), Route d'Oron 10 (inne miasta). A potem? A potem idziemy (czyli że molodioż: ja i paru doktorantów z EPFL) z wesołym księdzem Karolem z Podkarpacia do brasserie. Nie znacie tego? No to specjalnie dla Was piosenka w której Kukiz Wam wszystko wyjaśni (a raczej ze specjalną dedykacją dla Tomasza! )




Wiosna
Śnieg czy nie śnieg - w kantonach Valais i Vaud wiosna nadchodzi, tu nie ma dwóch zdań. Ciepły wiatr, obory dymiące zwierzęcymi oparami w różnej postaci, śpiewające ptaki. Coś nowego, bo nigdy nie byłem w Szwajcarii gdy rodzi się wiosna. Wiosna to zresztą bardzo piękny czas, wszyscy o tym wiemy. Czas pełen radości po tym, że ta cholerna psia jej mać zima, z tymi swoimi mrozami, wiatrami, czerwieniejąca nam policzki, goniąca nas do aptek i nieporadnych ale pełnych chęci lekarzy świeżo po studiach, w każdym razie że ona wreszcie ustępuje. Wszyscy się zakochują, dookoła latają biedronki i takie tam.
Wiosna panie sierżancie!
W każdym razie nadchodzi nowe. Jak nadchodzi nowe, to człowiek - szukający spokoju serca - chce jakoś podświadomie wszystko sobie posegregować i poukładać. Zaszufladkować. Więc i wszystko co nowe przypomina mu wszystko stare, co już zna. I tak pies szczekający w Orsieres przypomina mu do złudzenia psa szczekającego we wsi N., gorące od słońca ale i świeże górskie powietrze Alp Walijskich przywołuje zaraz wycieczki w górach koło B., woń obór w Prassurny niczym zdaje się nie różnić od zapachów we wsi P. Wszystkie, dosłownie wszystkie te i inne nowości wiosenne przywołują miejsca, ludzi i sytuacje z przeszłości. I zamiast wiosennej radości jest raczej jesienna zaduma. I musi minąć trochę czasu (przynajmniej 2 godziny leżenia na drewnianej ławce) aby odesłać psa ze wsi N. z powrotem do wsi N., powietrze z gór koło B. w góry koło B. a woń obór ze wsi G. wygonić tamże, aby móc zacząć cieszyć się wiosną tutaj. Tu i teraz. I to nie jest wcale łatwe!

Bo choć szwajcarskie Alpy piękne, choć w tych Alpach wioski Szwajcarzy mają słodziuchne i wszelkiego dobra pełne, miasta bogate i wyposażone a i opłotki uładzone, i wszystko wszystko cały czas czegoś pełne i w coś opływające, to czyż nie jest tak, że nie ma nic piękniejszego nad prostą polską drogę? Taką w polu. Może być z lipą od Kochanowskiego. Tęskności tęskności.





Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina,
Która jako wieśniaczka, kiedy płacze syna,
Lub wdowa męża, ręce załamie, roztoczy
Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy!
Niema z żalu, postawą jak wymownie szlocha!
(...)
(Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba,
Że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba).

P.T.  A.M. oczywiście,
Księga  III: Umizgi

Komentarze

  1. no no, nie ładnie. Iglo iglem, a czemu twierdzisz że Francuzi nie biorą? Hiszpanie nie biorą..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A brał Cię kiedyś jaki Francuz : p?

      Z tego co wiem to nie biorą... Mnie, jak byłem we FR, wiozło paru Holendrów, Belgów i jeden Amerykanin, ale Francuz się nie zdarzył ;). Zresztą Belżka (tak to się mówi?) tłumaczyła mi, że Francuzi raczej nie teges bo się boją. Od innych stopaczy (jak to mówią Słowacy) też słyszałem raczej kiepskie opinie o stopie we FR. A skoro masz inną no to nowość dla mnie. Że hej.

      Usuń
    2. no ja podróżując po Francji jeździłem, co nie powinno dziwić, z Francuzami. I nie nastręczało to najmniejszych problemów. Ci sami Francuzi ostrzegali, że w Hiszpanii to się już nie da na stopa, im bliżej granicy,tym bardziej ostrzegali. No i w Hiszpanii faktycznie, po wielu trudach,klaksonach itp, pojawili się życzliwi Marokańczycy :) Podobnie ciężko jest z Portugalii, znaczy nie jest ciężko, tylko trudno trafić na miejscowych.

      Usuń
    3. Mnie w Hiszpanii podwoził Francuz :P A w samej Francji było zdecydowanie lepiej niż w Hiszpanii - podwozili nas miejscowi, z którymi ciężko było się dogadać :P

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty