Raport z przypadkowych wakacji / Zakarpacie i Maramuresz (2)

-Na Wołowiec to którędy?
-To... Zaraz będzie elektryczka na Użgorod, przez Wołowiec, chodź pan.
-Ale nie, ja pieszo, jak pieszo na Wołowiec?
-Aaa... No to cały czas prosto, wzdłuż torów, potem będzie taki most, to przed mostem w lewo no i tam to już pytaj dalej.

odcinek | pierwszy | drugi | trzeci | czwarty |

Bo rano wymyśliłem sobie, że muszę się znajdować blisko miejscowości Wołowiec, więc w ramach poznawania ukraińskiej wsi, przejdę się do Wołowca. Budzę się więc w tym namiocie, widze jak jeden staruszek prowadzi dwie krowy. Potem młodszy gość, też dwie, ale uciekają. Goni, wraca. A ja pytam co gdzie i ładuję przez Ławoczne i Oporec do Wołowca niby. I uwierzyć nie mogę, bo u nas takich długich wsi na takich zadupiach to chyba nie ma. Bo ciągną się te drewniane domy w dolinie bez końca. I każdy piękniejszy od drugiego. Droga jest szutrowa, więc trochę jednak dziadostwo, ale domy, w obejściu czysto, pomalowane, i to drewno, wszędzie drewno domu, wszędzie snopy siana.

Idę i delektuję się przejmującą mieszanką zapachu piłowanego drewna, ziół i krowiego gówna.





Czyli przez Ławoczne, Oporec i Beskid. Właściwie jedna wielka wieś, ciąg chałup i ludzi koszących trawę. Potem jest ten most, kolejowy, i tunel. Mówią, że w lewo. To idę w lewo, przez góry, do wsi Studene, która też ciągnie się z grubsza przez 10 km.

Idzie się ścieżką, którą ludzie ze Studene chodzą do Beskidu na pociąg. Na trasie: maliny, jagody, wrzos i śmieci. Głównie puste paczki fajek.

Chodzenie po nieznanych, nieoznakowanych górach (patrz też Ałtaj) bez mapy zaczyna mi sie podobać. Szczególnie tu, bo zawsze możesz zejść do jednej z niekończących się wsi drewnianych domów (które swoją naturalnością nie zaburzają odbioru gór - widziałem tam tylko jeden siding!), ktoś ci powie gdzie iść żeby mniej więcej gdzieś trafić. Czasem ktoś głupoty gada, więc trzeba dopytywać i patrzeć na Słońce, czy aby kierunek świata na oko się zgadza (bo kompas roztrzaskany w zeszłym roku w samolocie do Biszkeku). Możesz też czas jakiś iść wioską, to przyjemne, i wody od gospodarzy dostać możesz, potem wyjść na grzbiet, zobaczyć co cię otacza (bo z osadzonej głęboko w dolinie wioski zwykle wiele nie widać) i wybrać sobie ulubiony grzbiet do rozbicia namiotu, co też uczyniełem.

Turystów brak, można za to spotkać pasterzy, którzy np. wiedzą gdzie jest źródełko (dżerelo, nie koniecznie czodotworne). I tu banalnie - no więc wtedy myśli sobie człowiek o co chodzi z tym życiem, na co my je tak komplikujemy, kiedy można zabrać psa, bandę krów i przejść się z nimi na spacer, by wystrzygły okoliczne góry.



Ten pagór po lewej mi się spodobał - tam śpię
Tak drobne wystrzyżone grzbiety - i te wysokie, ale dalej trawiaste - pozwalają na przyjrzenie się każdej górskiej fałdki, jak napiętych mięśni kulturysty. Patrzysz na górę 30 km dalej i wiesz gdzie wżyna się strumień, i jak jego kolejne dopływy zmieniają gładki niegdyś stok, w całą sieć zmarszczek.

Malownicze, plastyczne. Jak... Lubicie gotować? Ja lubię. No więc jak wyciągnięte z worka surowe ciasto kruche, takie lśniące, powierzchnia napięta, gładziutka, chociaż każde zagięcie worka rzeźbiło w nim ranę.

Masywne, potężne, majestatyczne. Wśród tego wszystkiego pasterskie źródełko, wody nabrać, umyć się, dzwonki krów i owiec, kiełbasa czeka, drewno na ognisko już zebrałem, gwiazdy, spokój.


A rano znowu te zapachy. Na muzykę, na obrazy - to wiadomo, ale całkiem nieoczekiwane, że na zapachy można reagować emocjonalnie. Czasem jest tak, że każdy zapach coś przypomina. Woń trawy - chyba Mazury. Woń dymu ogniska z ubrań - każdy z tysiąca poranków tysiącia innych ognisko. A przecież ognisko to jedna wielka emocja. Jakie były wasze ogniska? Ogniska ogniskują uczucia. Mrok i chłód spowija świat, a tu ten krąg  światła i ciepła, który z łatwością łączy, otwiera i ogniskuje. Skupia muzykę i muzyków, przygarnia opowiadaczy. Żar roztapia dumę, dumy nie ma przy ognisku, a cała reszta miesza się w jedno.

Zapach poranka jakoś szczególnie wzruszający z tym widokiem masywnych gór na południu i połaci traw - tu bliżej. Nie wiem dokładnie co to, ale strasznie ściska za serce.

A przy okazji, leżąc sobie rano przed namiotem, wypatrzyłem (nie musiałem szczególnie zresztą wypatrywać) łańcuch górski taki w sam raz, żeby się nim przejść. Długi, połoninkowany, w sam raz. Także tego, jak następnym razem w góry, to już wiem gdzie co i jak.

Ten tam na horyzoncie, fajny, nie? Nic, tylko łazić.
To samo, tylko wersja poranna - bo teraz widać, że to bydle na horyzoncie jest tyle cudowne, że trawiaste.

Więcej zdjęć -> tutaj.

Komentarze

Popularne posty