Synowie tej ziemi 1: ślady soli na kolanach

 


Synowie tej ziemi. Rozmowy z ludnością rdzenną Argentyny

Odcinek 1. Ślady soli na kolanach   |   Strona projektu

Od dziś można oglądać pierwszy z czterech odcinków nowej serii dokumentalnej, rozmów z ludnością rdzenną Argentyny. Materiał nagrany jest w języku hiszpańskim, dostępne są napisy w języku polskim i angielski. 

W niniejszym tekście chcę Was wprowadzić w tematy owych rozmów. Spróbuję także wskazać analogie z kwestiami społecznymi i historycznymi w Polsce.

     Aby zostać mecenasem filmów dokumentalnych, kliknij TUTAJ     


1. 

We wstępie cytowana będzie wypowiedź prezydenta Argentyny, Alberto Fernandeza, który na spotkaniu z premierem Hiszpanii stwiedził, że Meksykanie pochodzą od "Indian", Brazylijczycy wyszli z dżungli, natomiast Argentyńczycy zeszli ze statków płynących z Europy.

Nie ma wątpliwości, że powyższe zdanie jest zwyczajną bzdurą, bo ani migracje nie są jedynym źródłem populacji Argentyny, ani statki, które przypływały, nie pochodziły jedynie z Europy (wiele przypływało np. z Bliskiego Wschodu). Mimo to, twierdzenie wygłoszone przez Fernandeza jest przekonaniem sporej większości Argentyńczyków. Nawet tych, których przodkowie wcale nie schodzili z europejskich statków.

Czy do dziwne? Wydaje mi się, że w Polsce mamy do czynienia z podobną narracją dominującą dotyczącą naszego pochodzenia. Mówi się "Polska dla Polaków", tak jakby Rzeczypospolitej nie zamieszkiwali dawniej Wołosi, Łemkowie, Czesi, Ukraińcy, Żydzi, Białorusini, Ormianie czy Niemcy. Niby wiemy, że zamieszkiwali, prawda? A jednak jesteśmy przekonani, że w żyłach współczesnych Polaków płynie 100% polska krew. Co za paradoks, nie? Tych Wołochów i Ormian najwidoczniej trzymano gdzieś za płotem, żeby się przypadkiem nie zmieszali z resztą populacji. W Polsce końca XVIII wieku po polsku mówiło zaledwie 40% mieszkańców.

Argentyna ma swoją narrację, swoją opowieść, czy wręcz bajkę o europejskim pochodzeniu. Tego typu narracje powstają w określonych celach politycznych, które możemy uznać za pozytywne lub nie. Mają jednak pewną wadę: prowadzą do dyskryminacji i do niewiedzy o własnych korzeniach. A niepewność własnej tożsamości miewa także skutki mierzalne gospodarczo, o czym pisałem w tekście "Granice historii. Argentyna od Atlantyku po Andy (3)".

Zobacz także -> Granice historii. Argentyna od Atlantyku po Andy (3)

Fernandez podczas swojego słynnego już dyskursu

Gdy Alberto Fernandez opowiadał premierowi Hiszpanii o pochodzeniu Argentyńczyków, nie tylko mijał się z prawdą historyczną, ale i pomylił autora cytatu, który myślał przytaczać. Słowa, które według Fernandeza wypowiedział Octavio Paz tak naprawdę stanowią refren piosenki autorstwa Litto Nebbii pt. "Llegamos de los barcos" (chodzi o słowa "Brazylijczycy wyszli z dżungli, Meksykanie pochodzą od Indian, ale my, Argentyńczycy, przypłynęliśmy na statkach").

O dziwo, gdy włożyć te dość absurdalne stwierdzenie z powrotem do kontekstu piosenki, cytat nie jest aż tak skandaliczny. A nawet ma sens. Cytuję fragment pierwszej zwrotki:


Chciałem napisać taką zambę

Która byłaby inna niż pozostałe

Bo najpiękniejsze zamby

Już zostały napisane.


Chciałem by była to zamba

Która tłumaczyłaby, skąd pochodzimy

I w ten sposób łatwiej byłoby nam wiedzieć

dokąd zmierzamy.


W porządku, teraz to już nie jest stwierdzenie o zabarwieniu biało-supremacyjnym, tylko refleksja dotycząca tożsamości pewnej części populacji kraju, skupionej w prowincjach takich jak Buenos Aires, Santa Fe czy Santa Cruz. Zwróćcie uwagę, że autor uznaje, że najpiękniejsze zamby zostały już napisane, a zamba do gatunek muzyczny z północnego-zachodu dzisiejszej Argentyny, regionu silnie związanego z kulturami rdzennymi (a o zambie było jakiś czas temu w Podcaście Latynoamerykańskim!).

Tak czy inaczej, Alberto Fernandez stał się najlepszym w historii promotorem twórczości Litto Nebbli. Do tego stopnia, że nawet Wy usłyszycie piosenkę owego niezbyt znanego piosenkarza z lat 80.!

Zobacz także -> Zamba. Nie mylić z tą z Brazylii


2.

Podtytuł serii głosi "Rozmowy z ludnością rdzenną Argentyny". No właśnie, ale dlaczego akurat "rozmowy"? Niektórzy ekstremiści filmu stwierdziliby, że to zamach na kinematografię, że kino trzeba robić za pomocą obrazu, a nie słowa. 

No nie wiem. To chyba zależy, co się chce osiągnąć.

Wśród znanych mi filmów dokumentalnych dotyczących ludności rdzennej, przytłaczająca większość popełnia jeden lub więcej z poniższych "grzechów":

(i) O ludności bez ludności: na temat ludności rdzennej wypowiadają się antropologowie, historycy, aktywiści, działacze, ale nie ludność rdzenna jako taka.

(ii) Egzotyzacja: skupianie się na barwnych obrzędach, kolorowych ubraniach, atrakcyjnych miejscach i innych elementach istotnych z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora.

(iii) Rozczulanie się nad ubóstwem i aktualną sytuacją ludności rdzennej; spoglądanie na ludność rdzenną z sympatią, ale jednocześnie z góry.

Istnieją oczywiście pewne chlubne wyjątki (patrz film "Chaco" w reżyserii Ulisesa de la Ordena). Nie mniej wydaje mi się, że to, co robi się zdecydowanie najrzadziej w materiałach filmowych, to po prostu oddać głos członkom etni rdzennych. Posłuchać, co mają do powiedzenia, jaka jest ich perspektywa, co jest dla nich ważne.

Z analogicznego powodu zdecydowałem się nie wplatać do dokumentu utworów muzycznych. Jeśli dodałbym muzykę, dodałbym ją według mojej osobistej wrażliwości. A może ona zupełnie nie zgadza się z wrażliwością bohaterów filmu? Jasne, że subiektywność i mój osobisty punkt widzenia są w filmie obecne: kadry, cięcia czy prowadzenie wywiadów pozostaje po mojej stronie. Starałem się jednak ograniczyć własną interwencję do minimum. Mam nadzieję, że Lecko Zamora z etni Wichi nie powie potem, że znowu opowiadają głupoty o ludności rdzennej. Dlatego na wszelki wypadek: ja w filmie nic nie mówię!

Lecko Zamora na chwilę przed rozmową


3.

Pierwszy odcinek nosi tytuł "Ślady soli na kolanach" i dotyczy doświadczeń ze szkołą i -szerzej- z rasizmem obecnym tak w szkole jak i poza nią. Innymi słowy: chodzi o pierwsze spotkanie bohaterów z państwem narodowym i jego instytucjami. I to spotkanie bardzo często bywa nieprzyjemne.

Niezależnie od miejsca, w którym toczy się rozmowa -a chodzi o miejsca położone tysiąc i więcej kilometrów jedno od drugiego- szkolne wspomnienia okazują się łudząco podobne. Mapuche, Wichi czy Yaganowie byli i są prześladowani za sam fakt przynależności do etni rdzennej, a scentralizowany system edukacyjny zmusza ich do używania języka hiszpańskiego. Za posługiwanie się językami prekolumbijskimi jeszcze do niedawna stosowano kary cielesne. Nie małą rolę w opisanych działaniach miały kościoły katolicki i anglikański.

Te doświadczenia łatwo przełożyć na dobrze nam znaną historię zaborów, kiedy sąsiednie mocarstwa robiły, co w ich mocy, by Polacy zapomnieli swojego języka. Wydaje mi się, że ta dość nietypowa dla innych krajów sytuacja zaborowa z XIX wieku pozwala Polakom lepiej niż innym narodom zrozumieć cierpienia ludności rdzennej Ameryki i Argentyny w szczególności.

Zobacz także -> książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii"

Mercedes Antileo chwilę po długiej konwersacji


4.

W materiale, który niedługo zobaczycie, dwukrotnie pojawia się słowo "Sarmiento". Za pierwszym razem chodzi o nazwę miejscowości w prowincji Chubut, gdzie rozmawiamy z Manuelem Antileo. W Argentynie władze namiętnie nadawały nowo utworzonym miasteczkom nazwy tożsame z nazwiskiem lub urzędem i nazwiskiem ludzi uważanych w tamtej epoce za bohaterów narodowych. W niektórych przypadkach -patrząc z dzisiejszej perspektywy- byli to ludobójcy (patrz Julio Roca) którym obecnie powoli odbiera się honor patronowania ulicom, placom czy miejscowościom. W każdym razie: nazwy miast i wiosek takie jak "Presidente Roca", "General Villegas" i tym podobne nie powinny Was dziwić.

"Bohater" Domingo Faustin Sarmiento uznawany jest za "ojca edukacji publicznej" i tak też przedstawia się go w szkołach. Jeśli jednak przyjrzymy się z bliska, okaże się, że Sarmiento był czołowym ideologiem sławnej opozycji "cywilizacja kontra barbarzyństwo", gdzie oczywiście barbarzyństwo było złe i należało je wyeksterminować. Można powiedzieć, że ten XIX-wieczny dualizm argentyński w Polsce lat 90. i w pierwszej dekadzie XXI wieku objawił się pod postacią opozycji "europejski kontra nieeuropejski", przez co głosy takich partii jak "Samoobrona" nie były w ogóle dyskutowane w mediach, tylko z góry skreślane jako "buractwo", a ludzie pochodzący ze wsi musieli się tego wstydzić. Na skalę globalną tego typu tendencje myślowe widać w promowaniu nauki jako jedynego i dodatkowo obiektywnego (obiektywizm, wow!) źródła wiedzy, co miałoby usprawiedliwiać narzucanie konkretnych rozwiązań szerokim masom ludzi (rozwiązań takich jak np. ostateczne rozwiązanie kwestii ludności rdzennej poprzez jej fizyczną anihilację, wszystko dla dobra cywilizacji i nauki, o czym pisałem w tekście "Cywilizacja, rozwój i totalitaryzm danych").

Sarmiento w szczególności nie lubił tego, co miejscowe. Ślinił się, zapatrzony na Francję, Anglię i Stany Zjednoczone. Nie mógł znieść, że jego rodacy nie chodzili we frakach. Także dlatego go nie lubimy. Lecko Zamora wyraźnie Wam to zaakcentuje.

Zobacz także -> Cywilizacja, rozwój i totalitaryzm danych

Domingo Faustin Sarmiento

5.

Manuel Antileo, mieszkaniec okolic Sarmiento, zaznacza w pewnym momencie, że w szkolnych podręcznikach do historii o ludności rdzennej pisze się w czasie przeszłym. Tak, jakby ta ludność już nie istniała. Wróćmy na chwilę myślami do fragmentu, gdzie porównywałem sytuację Mapuczów z sytuacją Polaków pod zaborami. Można się domyślać, że gdyby zabory trwały do dziś, w szkolnych podręcznikach nie znaleźlibyśmy wiele o Polakach. No chyba, że w czasie przeszłym.

I ten czas przeszły to nie jest jakiś tam przypadkowy szczegół, tylko część szerszej strategii wymazania z pamięci zbiorowej pewnych grup społecznych. Piszę o tym szerzej w tekście "Pracownicy przemysłu zapomnienia". Ci z Was, którzy ten tekst czytali, pamiętają na pewno postać Estanislao Zeballosa który dbał o to, by po masakrze ludności rdzennej Argentyny, na wyludnionych pampach nie pozostały nawet szczątki po zmarłych. Tym razem mamy szkołę jako instrument do produkcji zapomnienia.

Manuel drwi także z tego, co według podręczników ta ludność rdzenna niby to dawniej robiła. I tu wracamy do motywacji całej serii dokumentalnej: pokazać dzieje ludności rdzennej według niej samej, a nie według urzędników ministerstwa edukacji czy narodowych historyków z Buenos Aires.

Zobacz także -> Pracownicy przemysłu zapomnienia

Manuel Antileo podczas rozmowy

6.

Przyszedł moment na kilka informacji praktyczno-technicznych. Muszę przyznać, że seria "Synowie tej ziemi" powstała w sposób kompletnie nieplanowany. Wywiady z dwunastoma przedstawicielami etni rdzennych Argentyny zostały nagrane w ramach dwóch innych projektów dokumentalnych, które jeszcze czekają na edycję: pierwszy, dotyczący tożsamości, drugi, dostępu do ziemi w Patagonii. To także ze względu na ów brak planowania seria nie ma pretensji bycia kompletnym portretem ludności rdzennej południa kontynentu. Wielu etni po prostu tutaj zabraknie, w tym niektórych szczególnie licznych, takich jak Mbyá Guaraní czy Tehuelcze. Mimo wszystko wydaje mi się, że dokumenty z serii "Synowie tej ziemi" proponują odbiorcy nowe spojrzenie na Argentynę, jej historię, jej ludność i jej nieoczywiste problemy społeczne.

Opowiadać o ludności rdzennej w Argentynie oznacza pakować się na grząski teren konfliktu, miejsce ścierających interesów politycznych i nieruchomościowych, gdzie drżą delikatne struny poczucia tożsamości i cierpienia dyskryminacji. Oto główne pole działania polityki historycznej i edukacyjnej, zazdrośnie okupowane przez ideologów państwa narodowego. Historia, która miesza się ze współczesnością i definiuje przyszłość. Mam na myśli: sprawa znacznie istotniejsza, niż egzotyczne ciekawostki z dalekiej prowincji. Muszę przyznać, że świadomość tego bagażu znaczeń i sporów raz po raz nie dawała mi spać spokojnie. Dlatego cieszę się, że udało mi się zakończyć już edycję pierwszego i drugiego odcinka, bez wątpienia: dwóch najbardziej nasyconych duchem konfliktu. 

Wstęp skorygowała Carla Canistra i przeczytała Lucía Gelves. Realizacja integralna (reżyseria, zdjęcia, edycja, etc.): Wojciech Ganczarek.

Miesca nagrań: Resistencia (prowincja Chaco), Villa de Portezuelo (Catamarca), Bariloche (Río Negro), Junín de los Andes (Neuquén), Atreuco (Neuquén), Sarmiento (Chubut), Ushuaia (Ziemia Ognista)

Udział wzięli: Lecko Zamora, Wichí; Victor Vargas, Yagán/Yámana; Victoria Tupone, Diaguita-Calchaquí; Ezequiel Tripailaf, Mapuche; Martín Pinilla, Mapuche; Rayen Pereira, Mapuche; Silvia Ovando, Coya; Olga Huenaihuen, Mapuche; Tonolec Celín, Qom; Ramón Barrera, Mapuche-Pehuenche; Mercedes Antileo, Mapuche; Manuel Antileo, Mapuche.

Ich historie są szczególne. Inne od tych, które słyszymy na co dzień. Nie chciałem, by zostały zapomniane. Stąd ten film.

Jeśli znacie kogoś, kogo mógłby zainteresować ten materiał, dajcie mu znać! Podobnie jak inne dokumenty mojego autorstwa, "Synów tej ziemi" znajdziecie na YouTube na kanale "Wojciech Ganczarek".


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Komentarze

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty