Wejście na Kazbek - poradnik w pełni nieprofesjonalny

Zbliża się lato i niedługo rzesze młodych harpaganów uderzą do Gruzji i być może właśnie poszukują informacji: jak wejść na Kazbek. I chociaż sam na górze tej byłem aż dwa lata temu, to jeszcze nie zdążyłem napisać składnego poradnika. A toż właśnie niniejszym mi się to udało!

Kazbek Dżins Expediszyn 2011
Zaznaczyć należy, że poradnik ten jest całkowicie nieprofesjonalny. Jeśli więc jesteś Czytelniku profesjonalistą, to ja proponuję zamknąć stronę, wyłączyć laptopa i kontynuować atak na Khan Tengri.  Po drugie: poradnik ma charakter typu "nie róbcie tego w domu", tzn. stosowanie się do wszelkich porad - tylko na własną odpowiedzialność (w przypadku osób niepełnoletnich wymagana jest pisemna zgoda rodziców). Ministerstwo Zdrowia wraz z ministrą sportu Anną Mucha ostrzegają: wchodzenie na Kazbek w dziurawych jeansach i skarpetkach na rękach szkodzi, tak ogólnie.

-> Zobacz film instruktażowy o zdobywaniu gór wysokich

Nasz cel: jego piękność Kazbek 5033 m n.p.m.

Wstęp teoretyczny

Po pierwsze należy wiedzieć, że góra Kazbek nie nazywa się Kazbek, tylko Mkinwarcweri (z gruzińska: lodowy szczyt). Przygotowania do wyprawy należy rozpocząć od nauczenia się tej nazwy, zajmuje to około trzech tygodni. Natomiast Kazbek to nazwisko generała carskiej armii, który służył zresztą także w Wojsku Polskim jako oficer kontraktowy. Wysokość rozciąga się od 5033 do 5047 m n.p.m. i zależy od sympatii do Gruzinów oraz od tego, czy już górę zdobyliśmy (jesli tak - wybieramy wyższą wartość).

--> Trwa dynamiczny rozwój projektu Fizyk w Argentynie w ramach którego powstaje film dokumentalny o Argentyńczykach. Dowiedz się więcej i wesprzyj inicjatywę na portalu Patronite!

Dojazd

Znacie mnie i wiecie, że strona, którą czytacie, traktuje raczej o tanim podróżowaniu. Jak więc się pewnie spodziewacie, dojechałem pod Kazbek... taksówką. Jechaliśmy w góry w trzy osoby, a że trzecia osoba miała za kilka dni samolot do Berlina, chcieliśmy dotrzeć do wsi Stepancminda (dawniej: Kazbegi) szybko i sprawnie. Zdecydowałem więc o chwilowym zawieszeniu etosu autostopowicza: wybraliśmy się na dworzec Didube w Tbilisi by wziąć marszrutkę za 10 lari (~18zł). Na Didube oprócz sprzedawców słodziutkich pomidorów i niezliczonej ilości lawaszy jest również cała galeria naganiaczy. Jeden z nich zaprezentował nam kwadratowego żiguli, którym mieliśmy zajechać pod Kazbek za 15 lari za głowę. My: nie, marszturka jest za 10, dzięki. On: 12? My: 10. Ok, 10. Załadowaliśmy się i... teraz czekamy na czwartą osobę! O nie, to my dziękujemy - i zaczynamy zabierać rzeczy. Ustąpił: no niech wam będzi. I ruszylim. I tak oto zajechałem pod Kazbek taksą.

Kompletowanie załogi

Członków do wyprawy najlepiej szukać w Iranie. Jak wiadomo w Iranie, a najpewniej w Esfahanie, można przypadkowo natrafić na długowłosego rudego Islandczyka, który chętnie wejdzie z nami na dowolną górę, jeśli tylko znajdziemy dla niego rękawiczki. Zadowala się grubszymi skarpetkami, które świetnie nadają się przecież do nałożenia na dłonie. Można również znaleźć Islandkę, która towarzyszy nam w połowie trasy. Wot i ekipa!

Kazbek Dżinsy Tim

Sprzęt

Podstawą dla człowieka są jego stopy. Stopy trzeba chronić, więc warto się wybrać w butach. Na buty warto natomiast nałożyć raki, żeby sie nie ślizgać zbytnio. Stają się one istotnie niezbędne właściwie dopiero na sam koniec podejścia, niemniej warto je mieć. Podobnie czekan. Z tym, że w odróżnieniu od raków, nie nakładamy go na stopy.

-> Jako, że niniejszy wpis wywołał pewne kontrowersje, zapraszam na stronę, gdzie znajdziecie opinie dokładnie przeciwne do moich!

Idąc dalej od stóp, tzn. w górę człowieka, natrafiamy na nogi, które też wartałoby odziać. Niezastąpione tu okazują się kalesony bawełniane białe, mimo że Karl (rudowłosy Islandczyk) ceni je nisko i wybiera kalesony wełniane islandzkie. Co kraj, to kalesony - można by rzec. W Islandii jest zimno, więc hodują tam owce, które mają dużo wełny. W Polsce natomiast jest ciepło, rosną banany i bawełna. Ot co.


Nie samymi kalesonami jednak człowiek żyje i na dupę należałoby nasunąć jeszcze spodnie. Kulega Karl wybrał jedyne spodnie, które miał, ja zaś uczyniłem tożsamo. W przypadku Karla były to spodnie zielone z kieszeniami, w które można włożyć np. wczorajszy kawałek chleba, ja zaś posłużyłem się profesjonalnym odzieniem z jeansu - tkanina wynaleziona w Ameryce, więc dobra - ze specjalnymi otworami wentylacyjnymi. Do ich wytworzenia wystarczą dwa lata noszenia spodni bez przerwy, a efekt wzmaga chodzenie w nich przez miesiąc w 50-stopniowym irańskim upale, gdyż wówczas pot wydzielany przez ciało człowiecze istotnie osłabia tkaninę tworząc charakterystyczne dziury służące jako wentylacja. Gdy dziura staje się nieznośnie duża, należy ją załatać. Do załatania można posłużyć się kieszenią tylną lewą, która przez większość użytkowników jeansów na świecie została w głosowaniu tajnym uznana za zbędną. Do zaszycia przydadzą nam się nić, igła oraz umiejętności nabyte podczas zajęć praktyczno-technicznych w Szkole Podstawowej nr 1 w Jelczu-Laskowicach ("SP1 J-L - pewna edukacja i godne wychowanie. Polecam rodzicom i dzieciom, Wojciech Ganczarek").

"Gdy dziura staje się nieznośnie duża, należy ją załatać. Do załatania można posłużyć się kieszenią tylną lewą (...)"


Czapa
Dalej nastepuje tzw. reszta ciała, którą dobrze jest opatulić w jakąś kurtkę. Wychodząc z domu, zwykle po lewej stronie napotykamy wieszak, na którym wiszą kurtki (w Prawdziwym Domu Polskim śmietnik jest pod zlewem, a wieszak po lewej). Przed wyjściem na wyprawę należy jedną z nich pobrać. Ponadto, jak widać na zdjęciu powyżej, istotna jest ochrona oczu poprzez okulary przeciwsłoneczne ze względu na promienie słoneczne odbijane przez śnieg. Należy chronić co najmniej jedno oko. Dobrze jest też nakryć głowę własnoręcznie wykonanym nakryciem głowy. O zabezpieczeniu dłoni już wspominałem.

Sprzęt, który niektórzy radza ze sobą zabrać, to: 2 kawałki liny, repy, uprząż, kask, 5 śrub lodowych, łopata i lodówko-zamrażarka marki Mińsk. Jako swój własny zwolennik i mentor pozwolę sobie wypowiedzieć się na temat owych sprzętów. Lina i uprząż przydają się napewno zimą, wiosna oraz jesienią, kiedy szczeliny w lodowcu są zakryte śniegiem i przez to niewidoczne. Natomiast jak się idzie na Kazbek w sierpniu, to widać je jak na dłoni i wystarczy w nie nie wchodzić. Co do kasku, to służy on m.in. do nie obicia sobie głowy po wpadnięciu do szczeliny a także, tak niektórzy twierdzą, nie dostania w głowę kamieniem, które to kamienie lecą na przechodzących ze ściany skalnej pomiędzy stacją Meteo a plateau. No jak ktoś koniecznie musi iść zaraz pod tą ścianą, to weźcie sobie ten kask, ale można np. nie iść zaraz koło niej, tylko kawałek dalej, i wtedy kask nie jest już tak niezbędny. Łopata przydaje się do okopania namiotu, ale równie dobrze spisuje się menażka aluminiowa ze sklepu dla harcerzy (jednocześnie dementuję pogłoski, jakobym miał jakiekolwiek związki z ZHP, ZHR, OSP czy AWS). W menażce możemy ponadto zagotować herbatę, zupę wschodnią, podsmażyć świnię itp., a na łopacie nie (chociaż...). Lodówko-zamrażarka marki Mińsk może się przydać, ale równie dobrze spisuje się namiot, w którym też jest zimno. Do kompletu z namiotem warto zabrać śpiwór marki śpiwór oraz folię nrc.

Z tej ściany lecą kamienie. Nie podchodź zbyt blisko jeśli nie podobają ci sie psy rasy buldog

Przygotowanie

Wejście na pięciotysięcznik wymaga pewnej tężyzny fizycznej. Nie ma co się tutaj specjalnie rozpisywać - najlepiej wziąć przykład z autochtonów. W okolicy góry nawet trzoda chlewna wie, że sport to podstawa. Do sportu zalicza się również chodzenie po schodach.


Podejście

 

Dzień I
Dojeżdżamy do Stepancmindy koło południa, zjadamy możliwie duże ilości chinkali oraz dokonujemy zakupu żywności. Następnie metodą pieszą dokonujemy transportacji pod kościół Cminda Sameba na wysokości ok 2400 m n.p.m., gdzie rozpalamy ognisko i bratamy się z innymi Słowianami: Ukraińcami, Czechami i Polakami. Tu też spotykam Marcina, który przywiózł mi z Polski cieplejszy śpiwór, raki i czekan. Dzięki niemu nie musiałem tego targać przez cały Iran, więc należą się Marcinowi w tym miejscu publiczne podziękowania!

Resztę dnia spędzamy na spożywaniu produktów odpowiednich do spożycia oraz wyrażaniu wszelkich ochów i achów nad rajskimi wręcz okolicznościami przyrody. Nocą oddajemy się bez oporów w ramiona Morfeusza.

Cminda Sameba, czyli zdjęcie - klasyk
Kto rano wstaje, ten robi zdjęcia
Wojciech przygotowuje strawę


Dzień II
Nie wstajemy zbyt wcześnie, bo mamy w życiu jakieś priorytety, do których należy sowity wypoczynek nocny. Budzi nas szum, który niesie się między namiotami. -Widać go, widać! - to Kazbek wyszedł z pomiędzy chmur. Bo jego nie zawsze widać, o nie. Nie marnując zbyt wiele czasu zbieramy sie w górę. Przejście od Cmindy Sameby do byłej stacji meteorologicznej zajmuje większość dnia. Ciągle towarzyszy nam mgła, zwana również chmurą. Za przełęczą na ok. 3000 metrów idziemy przez teren dość kamienisty, tu i tam spływa brudna woda spod lodowca, dlatego trzeba uważnie wypatrywać gdzie płyną czyste strumienie, coby się napić. Ostatni etap to przejście na skos przez lodowiec. Początkowo nie widzieliśmy kompletnie nic ze względu na mgłę, kierowaliśmy sie więc kompasem i czymś, co przypominało ślady butów. Poza tym trasę znaczą kopczyki kamieni układane przez innych górołazów. Element moralizatorsko-dydaktyczny: dołóż swój kamień do kopczyka - będzie bardziej widoczny!

Pod stacją meteo stoi sporo namiotów. Pada deszcz, a do środka zrujnowanego budynku wpuszczają tylko za opłatą. Na intruzów patrzą wilkiem, więc się nie wpraszamy. Nie nazwałbym tego gruzińską gościnnością, no ale cóż. Mniej lub bardziej samozwańczy gospodarze stacji meteo roszczą sobie również prawo do przylegającego teranu i wyrażają wolę kasowania ludzi za rozbijanie tam namniotów. Opłata ta jest dość wydumana, toteż się od niej uchylamy i idziemy spać. Na 3600 m n.p.m. Morfeusz nawiedza nas bez większych problemów.

Panowie, fajrant! Asta, Karl i Marcin. Asta i Marcin idą z nami do stacji meteo

Przejście przez lodowiec


Na dwóch ostatnich zdjęciach szczelina - tu nie wchodź. Mniejsze można przekroczyć, większe trzeba omijać, czasem nadrabiając sporo drogi.

Dzień III
Dnia trzeciego należałoby dokonać dziennej lub lepiej - kilkudniowej - aklimatyzacji, tzn. pozostania mniej więcej na dotychczasowej wysokości dla przyzwyczajenia organizmu do coraz mniejszej ilości tlenu w powietrzu. Można tu dydaktycznie zaznaczyć, że potrzeby aklimatyzacyjne organizmu są bardzo różne dla różnych ludzi. Jedno potrzebują dnia, inni tygodnia. I nie chodzi tu wcale o to, że jedni są bardziej a inni mniej doświadczeni, sprawni etc., tylko po prostu jednym są pisane góry wysokie, innym surfing.

Nas natomiast rozpiera energia (i - jak pewnie ktoś doświadczony doda - głupota), pogoda jest doskonała, świeci słońce i jest cieplutko, więc decydujemy się iść dalej i rozbić sie na kolejną noc na tzw. plateau (ok. 4400 m n.p.m.). Oprócz tego, że opuściliśmy aklimatyzację, zdecydowaliśmy się na konkretną taktykę wchodzenia na Kazbek. Tzn. taką, że śpimy na plateau, wstajemy o rozsądnej porze porannej, idziemy na szczyt (2-3 godziny) i schodzimy.

Alternatywna taktyka przewiduje wyjście ze stacji meteo o absurdalnie wczesnej porze typu 2 rano, by być na plateau wtedy, kiedy my przygotowujemy śniadanko, zaatakować Kazbek będąc już wyczerpanym po nocnym marszu i mając wszystkiego dość i potem zejść.

Pozornie taktyka pierwsza jest doskonała, a druga absurdalna. Nie do końca tak jest: problem w tym, że na plateau się specjalnie nie wyśpimy - wieje, zimno i wysoko, tam Morfeusz już nie dociera. A pod meteo możemy spokojnie spać. Ot i różnica.

Okop namiot menażką!
My wybraliśmy opcję pierwszą, weszliśmy na plateau i spotkaliśmy grupkę Polaków (którzy nie omieszkali pouczyć mnie bym zdjął wreszcie te dżinsy i założył coś odpowiedniego "bo już wysoko jesteśmy!"), którzy też się tam rozbijali. Po drodze przekonaliśmy się co to jest "mało tlenu": mimo, że końcówka podejścia pod plateau jest prawie płaska, to co jakieś 50 kroków trzeba było robić przerwę i dysząc jak po maratonie nałapać powietrza. Na samym plateau, gdy rozbijaliśmy namiot, ja czułem się jakby mi słoń na głowę usiadł i ogólnie nie tryskałem radością, a jedzenie wmuszałem w siebie na siłę. Karl natomiast czuł się jak skowroneczek. Podobnie w sąsiedniej grupie Polaków (którzy robili wcześniej dzienną aklimatyzację): trójka czuła się względnie, natomiast jeden wyglądał podobnie do mnie. No cóż, tak bywa. Ale jaka piękna okolica!

Obóz pod meteo

Niedaleko plateau

Obóz na 4400 m n.p.m. I na granicy rosyjskiej równocześnie.

Dzień IV
Noc była raczej męcząca (moża dlatego, że nasze śpiwory były przystosowane na temperatury około zerowe, a tam było nieco zimniej? hmm...). Koło 7-8 rano minęło nas kilka większych grup, które w środku nocy startowały z meteo. My zebraliśmy się do wyjścia po ósmej i szybko wyprzedziliśmy grupy, które nas minęły. Ludzie szli w sporych brygadach (typu 6 osób), pospinani linami, zmęczeni nocnym marszem... No generalnie nie wyglądali na zadowolonych z życia. Nas natomiast - mimo kiepskiej nocy - rozpierała radość i energia. Serio!

Nie wiem jak to się dzieje, ale jak tylko zaczęliśmy atak na szczyt, ból głowy i inne dolegliwości minęły jak ręką odjął. Co ciekawe, wszystko wróciło po zdobyciu góry, jak doszliśmy bezpiecznie z powrotem do namiotów. Wydaje się, że nasz organizm jest jakoś tak cudownie zorganizowany, że jeśli ma jakieś zadanie do wykonania, to daje sobie siana z jakimiś bolączkami itp. i skupia się na celu. A gdy cel jest osiągnięty, bóle wracają. To się chyba nazywa adrenalina...? Może się jakiś psycholog wypowie.

No więc poszliśmy. Jesteśmy między 4 a 5 tysiącami metrów, więc chłodno w rączęta nieco, toteż Karl posiadający jedynie rękawiczki bez palców a'la żul, pobrał ode mnie skarpety na dłonie. Pogoda dalej była cudowna, słoneczna i bezchmurna. Ostatnie podejście - jedyna stroma i nieco trudniejsza część wchodzenia na Kazbek - okazało się nieco oblodzone. Brnęliśmy tam więc powoli i bardzo uważnie, upewniając się za każdym wbiciem czekana i raków, że żelastwo dobrze siedzi w lodzie. Polska grupa zgodnie nazwała nas kamikadze, ze względu na brak liny zdaje się. Bynajmniej nie byliśmy jedynymi bezlinowcami. Wejść się udało, a radość była ogromna. Pierwsza taka wielka góra : ).


Łi ar de czempions!
Hoho, radość radość radość!

Radość kompletna nastąpiła jednak dopiero, gdy zeszliśmy z tej podszczytowej stromizny i poczuliśmy się zupełnie bezpiecznie, bo dalsza droga w dół trudnością dorównuje Wołowcowi w grudniu. Zwinęliśmy namiot i pędziliśmy w dół w dół w dół więcej tlenu w dół w dół w dół tlenu tlenu tlenu, bo dolegliwości wysokogórskie wróciły. W stacji meteo zjedliśmy konserwę i wypiliśmy herbatę którą poczęstował nas Marcin (dzięki!) i polecieliśmy dalej. Zeszliśmy w okolicę 3000 m n.p.m. i wyspaliśmy się za dwa dni na jakiejś zielonej polanie obok strumienia. 12 godzin snu, należało się.

Widoki ze szczytu

Schodząca polska grupa

Namiociki hen hen
Dzień V
Piąty dzień spędziliśmy znów pod Cmidą Samebą. Rozbiliśmy namiot, zeszliśmy na dół po tyle-żarcia-ile-dało-się-unieść, siedzieliśmy sobie na trawce wcinając lawasz, delektując się sukcesem i pięknem Kaukazu. Hej.

Ot i historia. A więcej zdjęć znajdziecie tutaj.

1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!




WAŻNE! Okazuje sie, że wszyscy, którzy odwiedzają Stepancmindę robią zdjęcie temu domowi. Zapamiętaj go i wykonaj dokładnie identyczną fotografię, bo inaczej nikt ci nie uwierzy, że tam byłeś. Ten dom dla Stepancmindy jest niczym Sagrada Familia dla Barcelony, Wieże Eiffela dla Paryża, czy jak biurowiec Jelcza dla Jelcza-Laskowic (z tą różnicą, że ten ostatni niedawno zdetonowano).

Komentarze

  1. Odkąd chodzi mi po głowie wdrapanie się na Kazbek liczyłam na Twoją relację. Bo gdzieś się tam szczątkowe informacje przetaczały po blogu, a pełny wpis dopiero teraz. Długo przyszło czekać:)
    Ale warto było, bo wybieram się na Kazbek, to będzie moja pierwsza tak wysoka góra i każda informacja jest cenna. A u Ciebie jest ich całkiem sporo. Taki właśnie sposób chciałabym obrać. Bez patosu, hipersprzętu i wycudowanych gadżetów i stosów certyfikatów z szkoleń alpinistycznych typu 'jak otwierać butelkę w górach', czy 'jak jakiego koloru kupić kask'.
    Kazbek to w końcu nie K2, chociaż to oczywiście nie jest argument, bo nawet z Kopca Wandy można spaść i skręcić kark (wniosek: na Kopiec Wandy tylko w uprzęży i z rakami:)).
    Pewnie im bliżej mojego wyjazdu, tym więcej będę miała pytań, więc pewnie jeszcze pojawię się w komentarzach:) Na tę chwilę ogólnie mam niemal wszystko poza kluczowym elementem: ekipą.
    No nic, tymczasowo wybiorę się może jutro na ten Kopiec Wandy:)
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Może nie o górach a o Gruzji, może zainspiruje do odwiedzin :)
    http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/5,114871,14041371,Najmniejsza_szkola_swiata__Tylko_jeden_uczen__Niezwykle.html?i=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem Ci, że wejście na ostatnią lodową ściankę z liną to moim zdaniem głupota i wasza sytuacja była lepsza niż tych "Polaków". W tym miejscu szczeliny już nie straszne, a każdy powinien liczyć na swoje umiejętności manewrowania sprzętem. w wypadku liny "samobójki" jeden nieumiejętny zabierze w dół nie tylko swoich kamratów, ale może ściąć także inne "pionki". My przed ścianką rozwiązaliśmy się. Zespół rosyjski, który szedł za nami również. A wyglądali na ludzi nie w ciemię bitych.
    Jak to słusznie znajomy określił "po co swoimi błędami innym krzywdę robić".
    Pozdrawiam

    http://tomek17071990.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Można i tak i tak, jak wchodziliśmy to część grup na linach tez się rozwiązywała. Polacy, o których mówię, szli dość ostrożnie w czwórkę i faktycznie chyba ze dwa razy jedna osoba im się obsuwała i ja przytrzymywali liną. Ale tak sobie myśle, że to obsunięcie wynikało z tego, że idąc na linie mniej sie przejmujesz...

    OdpowiedzUsuń
  5. nosze sie z zamiarem wypadu do gruzji w wakacje szukajac informacji odnosnie wejscia na kazbek znalazlem ten blog podales kilka cennych informacji ale mam kilka pytan
    1. jakiego obuwia uzywales?
    2. jaki miales spiwor podczas tej wyprawy?

    OdpowiedzUsuń
  6. 1. buty zwykłe. tzn. jakieś takie w miarę tanie buty trekkingowe, tj. tańsze niż 300zł, zakupione kilka lat wcześniej i tak już schodzone, że przeciekały przy porannej rosie.

    2. Taki z komfortem na 5 stopni. FN Kjolen (przy okazji: widzę, że nieźle podrożał na przestrzeni kilkui lat: kupowałem go za 169, teraz na stronie mają cenę 239 oO ). Tak, było zimno (przy noclegu na 4500).


    Wiesz, wszystko zależy od tego ile chcesz wydać kasy i jak masz twarde pośladki. Ja mam jak żelki z biedronki, czyli dość tak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w takim razie buty mam jako takie dobre ale spiwor quechua ultralight s15 zdecydowanie za slaby dzieki za odpowiedz pozdrawiam i wszystkiego dobrego zycze

      Usuń
  7. a i jeszcze jakiej kurtki uzywales?

    OdpowiedzUsuń
  8. O, kurtka byla rownie zwyczajna, za 200zl z promocji w cerro torre ; )
    taka co ma kurtke i polar

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja mam pytanie - w jakim dokładnie miesiącu atakowałeś górę? Myślę o pojechaniu tam w październiku, ale zastanawiam się, czy jest sens i czy nie lepiej jednak w wakacje (a u mnie w wakacje o czas bardzo trudno...).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było jakoś koniec sierpnia-początek września o ile dobrze pamiętam.

      Usuń
  10. Wczoraj kupiłam bilety do Gruzji na koniec sierpnia/początek września i właśnie zaczynam robić research apropos wejścia na Kazbek. Jak widzisz, Twój wpis żyje długo i jest bardzo pomocny dla innych szykujących się do wyjazdu. Ale mam jeszcze kilka pytań, więc jeśli pozwolisz...
    1) Nie wiesz, czy jest szansa - w przypadku gdy będzie się tylko w duecie - dołączyć się podczas zdobywania góry do jakiejś większej grupy? Ani ja ani mój partner nie mamy doświadczenia w zdobywaniu takich szczytów, ale strasznie chcemy spróbować i zastanawiamy się, jak zrobić, żeby było bezpieczniej. Może zamiast dołączenia do grupy można po prostu pójść ze schroniska z opłaconym przewodnikiem, który zna szlak, ma sprzęt itd.? Kojarzysz, aby była w stacji meteo taka opcja dla mniej zaawansowanych, ale równie zwariowanych?
    2) Widzę na zdjęciach, że większość ludzi nie ma plecaków. Czy to oznacza, że zostawiają je...w namiotach albo w bazie i że owe plecaki są tam bezpieczne? Może to głupie pytanie, jeśli tak, to wybacz.
    3) Czy zejście z tego stromego fragmentu góry jest baardzo trudne czy jeśli ma się raki,czekany i idzie się powoli nie jest to takie straszne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Służę pomocą na ile mogę.
      1) Z każdym rokiem do Gruzji jeździ więcej i więcej ludzi. Ja tam byłem jeszcze przed wielkim boomem gruzińskim, a i tak sporo wiary właziło na górę. Na sto procent spotkasz dużo grup, które będą wchodziły. Kwestia zapoznania się z kimś. Co do przewodnika: nie wiem jak w Meteo, ale na pewno w wiosce widziałem biura oferujące tego typu usługi, łącznie z wypożyczeniem sprzętu.
      2) Chodzi ci o zdjęcia na szczycie? Tak, zostawiamy je w namiotach i liczymy, że nikt ich nie gwizdnie. To się raczej nie zdarza w wysokich górach, chociaż jeśli teraz zrobił się tam tłum turystów - tak jak słyszałem - to kto wie. Jak stawialiśmy namiot na plateau była tam oprócz nas tylko jedna grupa, rozmawiasz z ludźmi i widzisz co to za jedni. Zawsze trzeba operować gdzieś tam tym szóstym zmysłem ; )
      3) Trudne nie jest zejście, bardziej wejście ; ). Nie pamiętam, czy to napisałem w tekście, ale ja się bałem. Inna sprawa, że tego dnia szczyt był bardzo oblodzony a ja miałem nieostrzone raki po szurani po głazach w tatrach. Znajoma, która wchodziła innego dnia, kiedy nie było tyle lodu, mówi że to było dla niech jak wchodzenie na pagórek na osiedlu. Ale to na pewno: raki i czekan przy ostatnim podejściu absolutnie niezbędne!

      Usuń
    2. ja wczoraj stamtąd wróciłem, było super
      wacek

      Usuń
    3. To napisz kilka zdań nt aktualnej sytuacji: jak z mapami w Stepancminda? Jaka sytuacja na plateau na granicy (oczywiście w kwestii biwakowania)? Czy Twoim zdaniem lepiej biwakować przede wejściem na szczyt przy "meteo", czy raczej podejść na plateau i ruszać stamtąd? Czy czekan jest niezbędny? Czy może wystarczą kijki trekkingowe (jak na Elbrusie)?
      Piotrek

      Usuń
    4. (1) dziękuję za pytanie
      (2) nie mam pojęcia o obecnej sytuacji, bo od wejście na Kazbek w 2011 mnie tam nie było
      (3) nie wiem nic o mapach, ale jeśli chodzi o samo podejście na ten konkretny szczyt, to raczej nie będą potrzebne: szlak jest wyraźny, ludzi wtedy było dużo, więc teraz podejrzewam, że jest mnóstwo
      (4) wydaje mi się, że biwakowanie przy meteo jest rozsądne, zresztą sam tak zrobiłem, a kolejny biwak zrobiło się na plateau dzięki czemu rano było blisko na szczyt i przyjemnie było wchodzić
      (5) czekan uważam swoim skromnym zdaniem za niezbędny
      (6) szedłem bez kijków, miałem czekan. wydaje mi się, że to ostatnie podejście będzie jednak wymagało tego drugiego. można wypożyczyć na dole.

      Usuń
    5. Powiele pytanie od "Novidebby" - w jakim dokładnie miesiącu zdobywałeś szczyt?

      Usuń
    6. Zdaje się, że pod koniec sierpnia czy na początku września, coś takiego.

      Usuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. No ja tez planuje sie wybrac w 2016

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetnie napisane. Gratuluję wejścia. Mnie w tym roku to czeka. Pozdrawiam serdecznie i dzięki za wpis. Oprócz inf przydatnych fajnie sie to czyta :).

    OdpowiedzUsuń
  14. dzięki! kolega widzę podobnie podróżuje i po polsku normalnie mówi. pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. czy w tej stacji "meteo" w środku, można się przespać , czy nie ma innej możliwości noclegu - jak własny namiot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jest taka możliwość, ale szczerze mówiąc nie mam pewności, nie sprawdzałem.

      Usuń
  16. Też byłem na Kazbek. To była piękna przygoda. Gratuluję wejścia na szczyt.

    OdpowiedzUsuń
  17. Też byłem na Kazbek. To była piękna przygoda. Gratuluję wejścia na szczyt.

    OdpowiedzUsuń
  18. Cześc
    Planuje za dwa tygodnie wchodzić na Kazbek. Kiedy nocowaliście na plateau mieliście długie śledzie, czy wystarczyły zwykłe? Ewentualnie drewniane dadzą radę czy muszą być metalowe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwykłe śledzie mieliśmy, takie aluminiowe. Masz drewnine śledzie? Ale czad, nigdy nie widzialem :D. Pewnie dadzą radę, wszystko da radę, zresztą nie wiem, przecież na wstępie powiedziałem, że ja się nie znam ; ).

      Usuń
    2. Na ten wpis trafiłem dzięki innemu blogowi http://www.lukaszsupergan.com/samobojcy-ida-kazbek/
      Napisz proszę, jak się żyje mając świadomość, że osobiście, pośrednio przyczyniłeś się do śmierci kilku innych osób wzorujących się na Twoim wpisie i podobnych.

      Usuń
  19. Spytaj o to samo wynalazcę noża kuchennego (przedmiotu, którym można równie dobrze kroć marchewkę, co mordować).

    Jedną rzeczą jest narzędzie. Drugą - jego użycie. Nie można winić wynalazcy noża kuchennego za śmierć żony zamordowanej przez męża po dowiedzeniu się o zdradzie.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też trafiłam tu po przeczytaniu wpisu Supergana.
      Porównanie z wynalazcą noża byłoby nawet trafne, gdyby tenże wynalazca zachęcał użytkowników do samobójstwa. Bo nawet jeżeli w twojej relacji można wyczuć sporą dawkę ironii, de facto bagatelizujesz potencjalne niebezpieczeństwa i zachęcasz ludzi do wyjścia w góry bez przygotowania.
      "Polska grupa zgodnie nazwała nas kamikadze, ze względu na brak liny zdaje się. Bynajmniej nie byliśmy jedynymi bezlinowcami. Wejść się udało, a radość była ogromna. Pierwsza taka wielka góra : )." - jeżeli masz ochotę ryzykować własne życie, proszę bardzo, droga wolna. Ale nie zachęcaj do tego innych.

      Usuń
    2. Ale czekaj czekaj, nie rozumiem, gdzie widzisz problem w cytowanym zdaniu? Opisuję obserwację: w dniu w którym wchodziliśmy, wchodziło kilka różnych grup i tylko jedna na ostatnim podejściu była spięta linami. Tak właśnie było. Jeśli w opisywaniu faktów widzisz problem, no to się nie porozumiemy.

      Usuń
  20. Fizyk myślący4 grudnia 2017 23:19

    Można przeczytać ten wpis dla beki, ale nie pytajcie się go o jakieś porady! Bo wam powie, że w można mieć skarpetki zamiast rękawiczek. No przeżył przecież. A że nie skorzystacie z czekana, to co? Przecież i tak was to nie zahamuje.

    OdpowiedzUsuń
  21. Panie Wojtku, świetnie napisane. Spróbuję powtórzyć pański wyczyn. Z góry zwalniam Pana z odpowiedzialności za dokądkolwiek się sturlam. Wrzucę info po powrocie. BTW skarpetki na dłonie to całkiem fajny pomysł. Trochę spada chwytność, ale większość ssaków i tak obywa się bez przeciwstawnego kciuka, a te mieszkające w górach to już w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo szkodliwy wpis. Ty żyjesz jeszcze, nie zabiłeś się w jakichś innych górach? Odpisz.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty