Laura, historia z południa

Laura nie planowała zamieszkać w raju. Może dlatego chce opuścić El Chalten, wyśnione miasteczko w argentyńskich Andach. 

Laura w domu

(Laura nie nazywa się Laura, a jej historia nie stanie się częścią filmu dokumentalnego o tożsamości argentyńskiej z uwagi na wyraźne życzenie zachowania anonimowości bohaterki. Zmieniam imię i kilka nieistotnych faktów, które ułatwiałyby jej identyfikację. Zostawiam opowieść, ilustratywne świadectwo realiów i historii południa Argentyny.) 

Dziadek przekroczył góry od strony chilijskiej. Znalazł się w argentyńskim Junin de los Andes i ożenił się z Mapuczką ("upolował sobie Mapuczkę", mówił mężczyzna, bo odnoszenie się do miejscowych z pogardą jest w regionie bardziej zasadą niż wyjątkiem). Kobieta urodziła pierwszego syna, drugiego — ojca Laury — i córkę. Przy trzecim porodzie zmarła. 

--> Artykuł został opublikowany dzięki wsparciu projektu Fizyk w Argentynie na portalu Patronite. Jeśli chcesz, by na stronie pojawiało się więcej tego typu tekstów, wspieraj ich autora! (klik)

Wdowiec nie miał gdzie zostawiać dzieci, gdy na długie tygodnie jeździł na cudze gospodarstwa pilnować cudzego bydła, więc przez pierwsze lata synowie miotali się między domami wujów i cioć. Laura mówi, że to dlatego jej ojciec był człowiekiem zamkniętym, trudnym: nie miał najprostszego dzieciństwa, w młodości nie traktowano go najlepiej. Po pewnym czasie dziadek zawozi dzieciaki do katolickiej szkoły z internatem w żyznej dolinie Rio Negro (bo w patagońskich historiach nieodmiennie przewija się wątek placówek edukacyjnych prowadzonych przez misjonarzy lub zakonnice, jak w przypadku Mercedes Antileo czy jej kuzyna Manuela; niewielu dobrze wspomina szkolne czasy: klęczenie na grochu i inne kary za mówienie we własnym języku). 

--> Zob. także: Prawo do przeszłości

W kuchni

Po skończonej szkole ojciec Laury podejmuje pracę na plantacjach. Tam poznaje matkę dziewczyny i razem wyjeżdżają do Viedmy, miasta portowego na atlantyckim wybrzeżu. W 1986 roku Raúl Alfonsín ogłasza projekt decentralizacji władzy. Viedma ma stać się nową stolicą, a Argentyńczycy ściśnięci na północy — zaludniać pustkowia południowej Patagonii. Nie udaje się ani to pierwsze, ani to drugie. 

W latach dziewięćdziesiątych natomiast na fotelu prezydenckim zasiądzie Carlos Saul Menem pogrążając kraj w dziesięcioletnim kryzysie (to ostatnie udaje się doskonale). Tak jak w przypadku wielu Argentyńczyków, sytuacja finansowa rodziny Laury pogarsza się wyraźnie. Ojciec dowiaduje się, że na dalekim południu, w rejonie Rio Gallegos, poszukiwana jest rodzina, która zajęłaby się pilnowaniem jednego z tych gigantycznych gospodarstw właściwych dla prowincji Santa Cruz, gdzie pastwiska wielkości pięćdziesięciu tysięcy hektarów —albo czterech polskich gmin średniej wielkości— to norma. Dlaczego gospodarstwa nie upilnują sami właściciele? W tym rzecz: właściciel ziemski to osoba zajmująca się posiadaniem ziemi. Pracą na niej trudni się personel. 

-->Zob. także: Zabór argentyński

Rodzina wyjeżdża na południe, a Laura trafia do szkoły w Rio Gallegos. Ale stosunki między matką i ojcem nie układają się najlepiej, i gdy tylko dziewczyna kończy gimnazjum, wraca sama do Viedmy i zajmuje mieszkanie zamknięte na cztery spusty przez rodziców lata wcześniej. 

Starszy brat zostaje i znajduje pracę jako kierowca autobusu. Raz w tygodniu ma kurs do El Chalten: górskiej miejscowości wciśniętej pod chilijską granicę. W lokalnej restauracyjce właścicielka pyta go, czy nie zna kogoś, kto mógłby pracować w kuchni. Chłopak opowiada o tym matce. Kobieta długo się nie zastanawia: mając zatrudnienie, łatwiej jej zostawić męża. Zaledwie kilka miesięcy później Laura zachodzi w ciążę. Dzwoni do matki, może przyjechać?, pewnie, córciu. Tak Laura trafia do El Chalten. 


Pocztówka z El Chalten: widok na Cerro Torre

El Chalten jest kilka lat młodszy niż Laura. Miasteczko założono w 1985 roku, by położyć kres konfliktowi terytorialnemu w regionie. Traktat o granicach między Chile i Argentyną podpisany przeszło sto lat wcześniej, w 1881 roku, nie obejmował południowej Patagonii z bardzo prozaicznego powodu: nikt tam jeszcze nie był. Mam na myśli: nikt z przedstawicieli lub obywateli nowych republik południowoamerykańskich. W 1965 roku dochodzi do niewielkiego starcia między argentyńską żandarmerią i chilijskimi carabineros. Dwadzieścia lat później zapada decyzja, by w rejonie Lago del Desierto zorganizować miejscowość. 

Ale chodzi o decyzję geopolityczną, nie kolonizacyjną. 

W książce "Patagonia trágica" z 1928 roku, jej autor Jose Borrero stawia tezę, że wyludnienie południa Argentyny jest stanem zamierzonym, a nie dziełem przypadku lub skutkiem trudnych warunków klimatycznych. Borrero przytacza wydarzenia historyczne, które doprowadziły do sławnej masakry robotników patagońskich z 1921 roku. W odpowiedzi na protesty, około 1500 pracowników wielkich gospodarstw hodowlanych zostało rozstrzelanych przez argentyńskie służby mundurowe. Ta liczba stanowiła zarazem blisko 10% mieszkańców całej prowincji Santa Cruz: terytorium zbliżone do Wielkiej Brytanii, ale zamieszkane wówczas przez mniej niż 20 tysięcy osób (dziś: niewiele więcej).

--> Zob. także: Patagonia przygnębia

Gdy w wyniku holocaustu miejscowej ludności Argentyna obejmuje panowanie nad regionem pod koniec XIX wieku, ziemie w całości trafiają w ręce latyfundystów, którzy skłaniają się przede wszystkim ku hodowli owiec i eksport wełny. Ich gospodarstwa nie komunikują się z resztą kraju: żywność, ubrania i wszystkie potrzebne narzędzie przywożone są bezpośrednio ze Starego Kontynentu, przede wszystkim z Londynu (to dlatego jednym z postulatów protestujących robotników było by apteczka pierwszej pomocy miała instrukcje po hiszpańsku, a nie tylko po angielsku). 

Także samych robotników przywozi się zza oceanu. Borrero tłumaczy, że właściciele —w dużej mierze również obcokrajowcy— obawiali się zatrudniać Argentyńczyków. Bali się, że ci, jako miejscowi, mogą ubiegać się o przyznanie ziemi i w ten sposób zachwiać monopolem na własność ziemską, który do dziś, do 2021 roku, utrzymuje latyfundium. 

-->Zob. także: Zabrali mi kraj. Rozmowy z Wenezuelczykami na emigracji

Bo to prawda, że na Patagonii jest zimno, ale nie zimniej niż w centrum Europy, gdzie żyje m.in. 38 milionów Polaków i jakoś mróz ich stamtąd nie wygania. To prawda, że w Patagonii jest sucho, ale tylko w regionie stepów. Zachodnia Patagonia to gigantyczne, długie na dziesiątki kilometrów jeziora, i potężne rzeki, których Argentyńczykom pozazdrościliby mieszkańcy Peru czy Ekwadoru, konstruujący w pocie czoła kanały irygacyjne by wykorzystać każdą krople wody skąpo spadającą z andyjskich szczytów.

(Moje osobiste podejrzenie głosi, że zamknięcie ogromnej części jezior w granicach parków narodowych miało na celu nie tyle ochronę środowiska, co utrzymanie stanu wyludnienia regionu. Ostatecznie to wybrzeża wielkich jezior są —jak w Szwajcarii— najlepszym miejscem na rozwój osadnictwa.)

Dlatego podkreślam, że El Chalten jest miejscowością założoną ze względów geopolitycznych, a nie kolonizacyjnych. Kolonie rolne czy pasterskie —czyli miejsca, w które sprowadzano pionierów i nadawano im ziemie pod uprawę lub hodowlę bydła— znam w patagońskim interiorze zaledwie dwie, a mówimy o regionie wielkim jak kilka średniej wielkości państw Europy. Mamy Trevelin na północnym zachodzie i Sarmiento w centrum. Nie znam wybrzeża atlantyckiego. Tam zdaje się jest jeszcze kilka wyjątków takich jak Gaiman czy Pampa Salamanca, ale wszystko to dałoby się policzyć na palcach obu rąk. Reszta, czyli jakieś sto milionów hektarów (!), trafiła w ręce oligarchii ziemskiej (ostatnio także międzynarodowych korporacji wydobywczych). To m.in. te ziemie chciał lepiej wykorzystać Raul Alfonsin w projekcie, który nigdy nie doszedł do skutku.

Tak też kiedy do El Chalten zapraszano osadników z całego kraju, nikomu nie zaoferowano więcej niż skromną działkę budowlaną. Nikt nie dostał pola ani pastwisk. Także w El Chalten latyfundia utrzymały monopol na własność ziemską. Argentyński rząd wysłużył się marzycielami, śniącymi o życiu pod szczytami gór: wy sobie tu drodzy mieszkańcy siedźcie, żeby nam Chilijczycy głowy nie zawracali konfliktem terytorialnym. Z czego będziecie żyć, jeśli nie macie ziemi? A to już wasza sprawa.

Hen, pod lasem, pod lasem

Gdy Laura przeprowadzała się do El Chalten, miasteczko miało zaledwie sześćdziesięciu mieszkańców. Był rok 1999. 

—Zamieszczano ogłoszenia w gazetach w całym kraju —mówi. —Ci, którzy się decydowali, sprzedawali wszystko, co mieli, i przyjeżdżali. Zjawiali się tu z torbami i namiotem. To było wszystko, co mieli.

Ale El Chalten ma dużo szczęścia. Jeszcze zanim zrodziła się idea osadnictwa geopolitycznego w rejonie Lago del Desierto, miejsce zyskało miano mekki wspinaczy. Od lat 50. XX wieku ludzie gór z całego świata zjeżdżają w ten odległy zakątek Argentyny, by drapać się na niemal pionowe, granitowe ściany Cerro Chalten (bardziej znana jako Fitz Roy, 3359 m n.p.m.) i Cerro Torre (3128 m n.p.m.) zdobyta po raz pierwszy dopiero w 1974 roku. El Chalten od samego początku jest więc miejscowością stricte turystyczną, miasteczkiem restauracji i hoteli.

—O kryzysie z 2001 roku dowiedzieliśmy się z telewizji —opowiada Laura. —Tutaj nie było żadnego kryzysu: obcokrajowcy przyjeżdżali jak co roku. Zostawiali dolary jak zawsze.

Patagońskie miasteczka, których los nie obdarzył atrakcją turystyczną o globalnym rozgłosie, wegetują na obrzeżach baz wojskowych, oczekując może okruchów z żołnierskiego stołu (jak Rio Mayo); żyją ze smażenia kotletów dla chilijskich kierowców ciężarówek (jak Bajo Caracoles) lub podpisują szatański pakt z korporacjami wydobywczymi, które zostawiają po sobie opłaty za koncesje z jednej strony i zanieczyszczenie wód gruntowych z drugiej (Perito Moreno).

Cerro Chalten (bardziej znana jako Fitz Roy)

Od kiedy trafiła do El Chalten, Laura pracuje w gastronomii. Nie zawsze w tym samym lokalu, ale nigdy nie ma problemu ze znalezieniem nowej pracy. Jako jedną z pierwszych mieszkanek, pracodawcy znają ją i polecają. Kończy swój dom. W Argentynie prawo budowlane nie jest przesadnie opresyjne i daje obywatelom dużą dowolność. Projekt domu Laury powstawał w miarę, jak wznosiła kolejne ściany i dobudówkę. Za wypełnienie i izolację termiczną posłużyły tak zwane ekocegły: plastikowe butelki i kartony po mleku wypełnione zużytymi woreczkami foliowymi. Ręcznie cięte deski nadają wnętrzu ciepłych kolorów. Jest przyjemnie, chociaż zostało jeszcze kilka detali do doszlifowania.

—A potem w drogę —mówi Laura.

Zaczęła podróżować, gdy rozstała się z partnerem. Gdy mi o tym opowiada, przypomina mi się Maira, właścicielka niewielkiej agencji turystycznej z miasta Resistencia. Wiele z jej klientek to wdowy świeżo po śmierci mężów: mężczyzn, z którymi przez lata trwały w nieudanych związkach. Uwolnione od małżeńskich niesnasków biegły do biura Mairy i zamawiały wycieczkę dokądkolwiek: byle była plaża i dużo słońca.

Ale Laura chce wyjechać na dłużej: na rowerze, może samochodem zaadaptowanym do długich podróży. Sama również wspina się po granitowych ścianach legendarnych gór, ale —tak mówi— zmęczył ją raj wspinaczy. Coś ciągnie ją w świat. Albo: coś wypycha na zewnątrz. Czego nie znalazła w wyśnionej, andyjskiej miejscowości? 

Może zabrakło własnej ziemi: kawałka pola, takiego, jaki dostała rodzina Hectora Szlapelisa z Sarmiento, gdzie 80-letni syn litewskich emigrantów żyje do dziś, zna lokalne zioła, hoduje owce, poluje na pancerniki i piecze mięso z guanaco. Zna okolicę jak własną kieszeń: dokąd miałby wyjeżdżać, pyta.

Hector Szlapelis

Jego faremka

I jego spokój

A może zabrakło wspólnoty. Dziś El Chalten ma już kilka tysięcy mieszkańców, ludzi, którzy sądzili, że sam tylko bajkowy pejzaż da im szczęście. Szczęście osobiste, indywidualne. Ja i góra. Rzeczywiście, Laura skarży się, że po latach większość sąsiadów daje się uwieść magii zagranicznych dolarów i zamyka się w ciasnym światku własnego biznesu. Każdy poszedł w swoją stronę.

--> Zob. także: Argentyńskie migracje a Rodolfo Kusch

Konkluzji brak. Koniec historii dopiero ma się wydarzyć. 


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!


El Chalten, dzielnica zachodnia

Rzeka

Patrzcie, ptak!

Patrzcie, ludzie!

Historia, która dopiero ma się wydarzyć


Komentarze

Popularne posty