Rap prekolumbijski

Wśród szerokich warstw klasy średniej i wyższej Ameryki Łacińskiej powszechne wyobrażenie o ludności rdzennej dryfuje w okolicach bezradnej, źle ubranej osoby. Taka osoba mieszka na obrzeżach wielkich miast lub w zapyziałych wioskach przygranicznych. Nie ma stałej pracy, źle się odżywia i czeka na pomoc z zewnątrz.

Raper Tono Celin zdaje się przeczyć wszystkim tym stereotypom. Jednocześnie: jego historia, bez wątpienia: nietypowa, w dużej mierze wyjaśnia pochodzenie stereotypowych przekonań.

Tono Celin
We wrześniu, podczas festiwalu filmowego w Asuncion, poznałem Diego z argentyńskiego duetu Tonolec. Grupa zjawiła się w Paragwaju w ramach promocji filmu "El canto del tiempo". Kilka miesięcy wcześniej, w dzielnicy Yungay w Santiago de Chile, gdzie od października 2019 do dziś (styczeń 2020) trwają masowe protesty, organizowaliśmy projekcję mojego "Soy paraguayo" w dopiero tworzącym się, społecznym centrum kultury przy ulicy Bulnes.

Lubię tę anegdotę. Pokazuje jak utrzymywanie się aktywnym otwiera drogę nowym możliwościom.

Tonolec są znani z łączenia muzyki elektronicznej z melodiami ludności rdzennych Argentyny: przede wszystkim z prowincji Chaco i Misiones (jak w tym przypadku, klik, albo tutaj, klik). Podczas pracy w chórem toba Cheleelapi z Resistencii Diego poznał rapera Tono Celina, znanego też jako SubTono Ce.

Mówi się, że "toba" oznacza tyle, co wysokie czoła. Takie imię nadały ludności wschodniego Chaco grupy Ava Guarani żyjące jeszcze dalej na wschód. Sami Toba wolą mówić o sobie Qom. Qom w języku qom oznacza: człowiek. Ava w języku Ava Guarani oznacza: człowiek.

A Tono Celin aka SubTono Ce jest raperem qom.

(Tak naprawdę Tono jest skróconą wersją Tonolec, ale ze względów czysto marketingowych SubTono Ce nie może używać tego imienia, bo mylono by go z duetem Tonolec. Oczywiście rodzice Tonoleca Celina nie wiedzieli, że w przyszłości grupa młodych ludzi z Resistencii będzie chciało nazwać swoją grupę muzyczną imieniem syna, a jednocześnie: nazwą ptaka o hipnotyzującym śpiewie, strojnego w pióra o —jak zapewnia Tono— magicznych właściwościach.)

Na początku stycznia dzwoni do mnie Catalina, ta sama, która prowadzi sąsiedzkie centrum kulturalne na ulicy Bulnes. Cata, w przeciwieństwie do mnie, studiowała coś audiowizualnopodobnego i skupia swoje aktywności na przecięciu tematów takich jak Mapuche, ochrona środowiska i film. No więc dzwoni i mówi, żebym coś przygotował na festiwal filmowy dotyczący ludności rdzennej, który odbędzie się w połowie roku w Chile, że oni organizują, i że ona widziała mój wpis na temat Tono Celina i że w Chile nikt nie wie kim są qom.

Termin? Do 31 stycznia. No, no... Wywiadu z Celinem nie robiłem myśląc o osobnym krótkim metrażu, a jako jeden z wielu wywiadów do Por que el argentino viaja, ale. Ale coś się wymyśli.

Kontakt do Tono Celina zostawił mi Diego z duetu Tonolec. Gdy wracałem z festiwalu w Asuncion do Durazno w Urugwaju, by kontynuować podróż rowerową, spotkałem się z panem od rapu qom.

Joł, joł
Celin pochodzi z Castelli, miejscowości we wschodniej części rozciągającej się równoleżnikowo prowincji Chaco. Jego rodzice pracowali przy zbiorach i przy ścince drzew. Właściciele ziemscy płacili im w naturze: a to workiem mąki, a to owocami ze zbiorów (przypomnę, że nie mówimy o średniowieczu, tylko o II połowie XX wieku). Rodzice jeździli w pole, do pracy, a Tono i kuzyni zostawali w miasteczku.

—Zostawaliśmy, żeby chodzić do szkoły —opowiada. Nie żeby się czegoś nauczyć, bo i tak nikt z nas nie znał hiszpańskiego. Ale w szkole dawali jeść.

Rodzice nie chcieli, by syn podzielił ich półniewolniczy los i zdecydowali się wyjechać do Rosario, jednego z większych miast Argentyny. Również: jednego z najzamożniejszych i uznawanego za skrajnie niebezpieczne.

Zamieszkali w slumsach na obrzeżach miasta i mały Tono, razem z ojcem, zajęli się zbieraniem butelek i makulatury.

—Ale przynajmniej nie chodziliśmy głodni —wyjaśnia— na zbieraniu dało się zarobić.

Gdy później rodzina Celina przeniesie się do La Platy, Tono będzie się o to kłócił z nauczycielami.

—Dla nich to nie jest praca —wyjaśnia. Dla nich praca to iść na budowę, do fabryki, na pole... Ale to znowu jest niewolnictwo: musisz robić, co ci każą, wstawać o godzinie, która im się podoba i tak dalej. A zbieranie butelek daje ci niezależność.

Z zebranych butelek kupił sobie rower. W szkole zdołał nauczyć się hiszpańskiego, i dzięki temu, i dzięki chęci kontaktu z innymi, która —jak mówi— zawsze go charakteryzowała, znajdował inne zajęcia. Pracował jako kierowca traktora przy spryskiwaniu pól, zamiatał parkingi przy supermarketach. Ale dalej przeglądał śmietniki w poszukiwaniu kartonów i butelek, a pośród nich, któregoś dnia, znalazł aparat fotograficzny.

—Aparat i worek filmów 36-klatkowych, jeszcze nie otwartych. Trzeba było tylko dokupić dwie baterie AA —opowiada. Potem wszędzie chodziłem z aparatem w ręce!

Historia jest holywoodzka, na cały film pełnometrażowy, no ale tym może się zajmie ktoś inny. Technik z laboratorium, gdzie Tono nosił wywoływać swoje zdjęcia, zasugerował chłopakowi, by wstąpił na uniwersytet, na kierunek dziennikarstwa. I co dalej? No, wszystkiego to ja Wam nie mogę napisać, żebyście mogli potem z zainteresowaniem oglądać wywiad! Dziś Tono uczy w zespole szkół Cacique Pelayo w Resistencii, a przy rapowaniu pomaga sobie jednostrunowym instrumentem n'vique (na pierwszym zdjęciu):

-Dawniej robiło się go z tykwy, ale teraz, gdy już jesteśmy cywilizowani -śmieje się- używamy puszek.

Dlatego na tym już koniec, a ja się biorę za składanie filmu, bo do końca stycznia dużo czasu mi nie zostało.

A jeśli chcesz wspierać ten i inne projekty, koniecznie zajrzyj na mój profil na Patronite!


Komentarze

Popularne posty