Lapidarium paragwajskie (1)

Ostatnio przeglądałem dzienniki z Paragwaju - blisko trzy zeszyty notatek - w poszukiwaniu informacji, które mogłyby się przydać do nowej książki.

Znalazłem je. Znalazłem także zapiski, które może nie odnajdą się w książce, ale z różnych względów warto, by nie zginęły w zapomnieniu. Zapraszam do "Lapidarium paragwajskiego", dziś zeszyt pierwszy.

--> Lapidarium paragwajskie (2)

Chaco
09.05.2017 Dom w Chololo

W domu w Chololo przedmioty mają zapachy. A jeśli mają zapachy, to znaczy, że mają również historię. A jeśli mają historię, powinny mieć również osobowość. Pewnie dlatego można czuć się wśród nich jak w rodzinie.

Żyje się jakoś tak pełną piersią, jest może więcej tlenu, drzwi i okna wiecznie otwarte, i pod koniec dnia chce się spać tak jak kurom - wraz z nadejściem zmroku, w naturalnym rytmie wschodów i zachodów [bo nie ma światła]. Śpi się dobrze i długo, a dzień wita śniadaniem na drewnianym stole, tłustą jajecznicą na patelni o smaku dymu i cebuli, aromatem kawy zmieszanym z rześką mglą poranka. O, Chololo.

Taki dom

Kuchnia

Telewizor może jednak służy do czegoś pożytecznego. Np. do malowania

17.05.2017 Właściwie

Poruszamy się - jedziemy - małymi kroczkami. I to jest przyjemne, to jest - by tak rzec - właściwe. Przystanąć, pozbierać mandarynki, porozmawiać z emerytowanym mechanikiem kolejowym. Miejsce do spania jakoś zawsze się znajduje. Zimno tylko po nocach w tym jesiennym Paragwaju i chyba nie uchybi kupić cieplejszy śpiwór. [...] Sosny nawet rosną, panie, jak u nas, i rosa rankiem i mgły jakby nasze, to już nie równik, nie Kolumbia.

Nocleg na wagonie (po rozmowie z tym mechanikiem, ma się rozumieć)

14.06.2017 Irena

Gdy odjeżdżaliśmy, pani Irena - z pochodzenia Czeszka - wyginała sobie palce z nerwów, z zakłopotania, z nie wiem czego, z czegoś, co na pewno nie pochodzi z tego kontynentu. Pani Irena choruje na przypadłość właściwą bardziej paniom domu z Europy Środkowej. Kobieta pracuje ciężko, za ciężko, bierze na siebie wszystkie obowiązki, chodzi zmęczona od rana do wieczora przez co bardzo często nie jest zbyt przyjemna w traktowaniu. A przy tym: bardzo to lubi. To jest jej narkotyk. Nie sposób oderwać jej od prac, zastąpić, pomóc. Ona po prostu lubi być umęczona, lubi czuć się źle, cierpieć za ogół, taka matka-Polka-masochistka. Jej przypadłość sprawia, że atmosfera w domu bywa napięta nawet, gdy nie dzieje się absolutnie nic, nie ma problemów, prac do wykonania na wczoraj, etc. Tak też pani Irena wstaje wcześnie rano, doi krowy, wypuszcza je na pastwisko, gotuje mleko, przygotowuje śniadanie (brak formuły "esta es tu casa", czyli to jest twój dom, i nieprzyjemne spojrzenie gdy tylko pojawisz się w kuchni sprawiają, że śniadania, obiadu czy kolacji nie możesz przygotować samodzielnie). Następnie rzuca się w odmęt zajęć, których nikt nie odgadnie, ale każdy łatwo stwierdzi, że owszem, jest bardzo zajęta. Tak, Irena zamieszkująca dom przy ulicy B, dookoła pola, pustka i święty spokój, jest zabiegana, zamęczona i nie ma czasu. Nie ma również dzieci, które trzeba byłoby karmić, dla których trzeba by było gnać tym żywiołowym pędem. Dzieci już po studiach, zarabiają bardzo dobrze.

Jako się rzekło, jest to przypadłość stosunkowo znana w Polsce i podejrzewam, że w innych krajach Europy również. Domyślam się, że wynika to z istnienia klasy ustalonych norm kierujących nasza codziennością w sposób stosunkowo restrykcyjny. W momencie gdy te normy wezmą górę nad autonomią człowieka i zdrowym rozsądkiem, jak to mówią: umarł w butach. Teraz tak: w Ameryce Łacińskiej tego syndromu nie obserwuję. Nie to żeby kobiety nie utrzymywały na swoich barkach całego ciężaru prac domowych. Owszem! Zdarza się często. Ale: albo wykonują je z miłością i przekonaniem, albo - jeśli są nimi za bardzo przygniecione - powiedzą o tym i pozwolą sobie pomóc, zamiast chować w sobie bunt i robić wszystko za wszystkich w imię, no właśnie, w imię nie wiem czego, i obciążać tych wszystkich swoim oskarżającym spojrzeniem, spojrzeniem niewypowiedzianego oskarżenia.

Tak też pani Irenie bardzo widocznie nie podobała się nasza obecność bo - tak to rozumiem - nie dość, że nie zapieprzaliśmy od rana do nocy tak jak ona wykonując Niezbędne Czynności Które Tylko i Wyłącznie Ona Może Wykonać, ale jeszcze trzeba było nam gotować, o zgrozo. Obciążała nas więc nieustannie tym spojrzeniem oskarżyciela, ofiary dziejowej niesprawiedliwości. Świadoma owej niezręczności, wyginała palce i skubała paznokcie, gdy wychodziliśmy z domu Tadeusza po trzydniowym pobycie. Tadeusz zdaje się chciał, byśmy zostali nieco dłużej, ale cóż, któż zadowoli ochotniczych męczenników!

A tak między nami, to gotuje kiepsko.

Traktorzysto, dbaj o uzębienie. 

16.06.2017 Ukraińcy jak Boliwijczycy z Altiplano

Mówi policjant z Framu, że Ukraińcy się nie uczą. Może i tak, w końcu to potomkowie największej biedoty z południowo-wschodnich krańców II Rzeczypospolitej. Są jak Boliwijczycy, jak te cholity w starodawnych sukniach niepranymi od dni kilku, które ładują się do najnowszej toyoty hilux, bo mąż przyjechał zabrać ją do domu. Jedni i drudzy pogardzani przez kilka wieków jako "gorsza rasa", Ukraińcy przez Polaków, Boliwijczycy z Altiplano przez Boliwijczyków z Santa Cruz i białe elity. Kiedy mogą, biorą się do pracy, pracują jak szaleni, gdzieś tam w podświadomości - a może i świadomie - wiedzą, że pozycja ekonomiczna da im pozycję polityczną, której zawsze im odmawiano. I mają rację. W Boliwii ci z Altiplano ekonomicznie, handlem podbijają Santa Cruz. A Grupa Trociuk - rodzina ukraińska - to obecnie jedno z największych przedsiębiorstw w Paragwaju. O Polakach ani widu, ale mają swój Dom Polski, gdzie śpiewają Mazurka Dąbrowskiego od czasu do czasu i klną na Ukraińców.


Ukraińska cerkiew we Framie

17.06.2017 Utrata tożsamości

Pisze i mówi się, że po wyjeździe z kraju "traci się" tożsamość. Nie wiem. To jakiś bubel w takim razie ta cała tożsamość, jeśli się ją traci przekraczając kreskę na mapie. Może traci ją tylko ten, kto jej tak naprawdę nie ma? A może zupełnie nie chodzi o żadną utratę, może tożsamości się nie traci, tylko się ją wzbogaca. Byłaby to strata tylko dla tych, którzy tożsamość pojmują jako byt statycznym, dla tych którzy tożsamości nie rozwijają.

Osobiście wiążę moją tożsamość z leżeniem w trawie

30.03.2017 Akceptacja

Centrum Jezusa Miłosiernego w Aregua, ojciec Marek Duda, mangowce, grejpfruty i tukan. Czasem upał, czasem ulewa, przede wszystkim zaś: spokój. Nic nie muszę. Powinienem - a raczej: jest dobrze widziane - bym poszedł na mszę rano, na koronkę po południu, ale ja nie mam nic przeciwko. Zostałem  p r z y j ę t y, bez żadnego "ale", w pełnym znaczeniu tego słowa. Nie ma ciężkich spojrzeń, niewypowiedzianych pretensji, ogólnego poczucia, że oczekuje się, że możliwie szybko sobie pójdę.

Zniknęło to wszystko i czuję się wręcz dziwnie w tym przyjęciu, tej gościnnej akceptacji. Może to jest właśnie ta twarz Jezusa Miłosiernego, której potrzebowałem: być przyjętym bez granic. Usiądź z nami, napij się terere.

Jest to coś tak z dawna nie odczuwanego, że nie wiem co z tym zrobić. Właśc,iwie jeszcze to chyba do mnie nie dotarło: stoję na boku, przyglądam się tej sytuacji, czekam, że może zaraz ktoś mnie jednak wygoni. Mija dzień, nikt nie wygania, mija drugi, trzeci. Dopiero teraz biorę tę gościnność na dłoń, zaczynam się nią bawić, przechodzi mi przez palce, więc biorę w dwie ręce, garściami, dotykam jej, jest prawdziwa.

Terere


Komentarze

  1. Klęcie na Ukraińców widzę popularne wśród Polaków na całym świecie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie ogarniam tego tracenia tożsamości. Myślę, że zdobywa się dodatkową warstwę tożsamości z kraju, w którym się jest, ale ta stara warstwa nie ulega zatarciu. I to jest fajne. Tak po prostu. Człowiek staje się bogatszy. Im więcej nowych miejsc, tym więcej nowych warstw.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty