Tango jednak argentyńskie

Przyszła zima, słońce zachodzi bardzo wcześnie. Jak nigdy wcześniej, wieczorami oglądam filmy, przede wszystkim te z Argentyny. Jest ich sporo na publicznej platformie Cine.AR. Ot, taki argentyński Netflix. 

W miarę, jak poznaję kolejne produkcje, podskórnie konsoliduje się we mnie świadomość, że istnieje pewien element niezmienny. Wisi niczym nieustępująca mgiełka tak w komediach, jak i dramatach, w dokumentach i w fikcji. Bywa tematem przewodnim, innym razem wyraża się w tle wydarzeń: jako muzyka, kolory, atmosfera, duch momentu. 

Opuszczony dom, Patagonia


Myślę o dekadencji. Reżyser Fernando "Pino" Solanas w ostatnich dwudziestu latach życia skupił się na filmach dokumentalnych i tam dekadencja była już zbyt dosłowna, by ujść niezauważona. W najgłośniejszym i ostatnim z obrazów Pino, "Viaje a los pueblos fumigados" ("Podróż po miejscowościach opryskanych", 2018) widz, w ślad za reżyserem, odwiedza ofiary boomu na "zielone złoto", czyli transgeniczną soję. Film kręcony w "nowoczesnej" Argentynie XXI wieku rozpoczyna się od bosych dzieci północy kraju i ich rodziców wywożących z lasu drewno, które zostawiają po sobie maszyny i spychacze. Kolejne hektary lasu zamienią się w sterylną plantację soi z przeznaczeniem na pasze dla trzody chlewnej cywilizowanego świata. Kto na tym zarobi? Jeden z Czwórki: ADM, Bunge, Cargill lub Dreyfus, podczas gdy miejscowa ludność zostanie zmuszona do ucieczki: groźbą, prośbą lub pestycydami.  

Film "Memoria del saqueo" ("Dziennik grabieży", 2004) wylicza jeden po drugim łupy —przedsiębiorstwa państwowe— które za grosze trafiły w ręce międzynarodowych korporacji podczas prywatyzacji lat 90. "La próxima estación" ("Następna stacja", 2008) pochyla się bliżej nad przypadkiem kolei: opowiada, jak zamknięto 40 z 50 tysięcy kilometrów linii, zlikwidowano zakłady produkcji lokomotyw i warsztaty, a setki miasteczek dosłownie zniknęło z map prowincji Buenos Aires czy La Pampa, bo ich mieszkańcy, czasem: co do jednego, zostali zmuszeni przenieść się do miasta. "La guerra del fracking" ("Wojna frackingowa", 2013), chociaż pochyla się przede wszystkim nad środowiskowymi i społecznymi skutkami szczelinowania hydraulicznego, wraca do historii prywatyzacji YPF, państwowej spółki naftowej, którą zagraniczni koncesjonariusze wyczyścili z zapasów ropy i posunęli na krawędź ruiny. "La dignidad de los nadies" ("Godność zmarginalizowanych", 2005) to portret tych, którzy w dziesięcioleciu tak zwanych przemian zostali na bocznym torze: pracownicy zamkniętych fabryk, bezdomni, bezrobotni, czy mali i średni plantatorzy, których lichwiarskie instytucje finansowe pozbawiają ziemi za pomocą umów kredytowych pisanych bardzo małym druczkiem. 

Trudno nie zauważyć podobieństwa do Polski tych samych lat 90., kiedy niejednokrotnie sprawne, dochodowe i stojące na wysokim poziomie technologicznym przedsiębiorstwa państwowe za parę groszy trafiały w ręce finansowych mafii, które nie raz i nie dwa doprowadzały je do upadku. Ale tak jest lepiej, mówiły władze, a myśmy kiwali głowami. Tak się robi w Europie, tak trzeba.

I chociaż w Polsce powiatowej, na wschodzie czy w Zagłębiu trwają w ubóstwie nieme ofiary transformacji, spora część kraju odnalazła własne miejsce w nowej Polsce XXI wieku. Tyle wiem: że płaca minimalna wzrosła solidnie. I więcej o Polsce nie napiszę, bo się na temacie nie znam.

Wiem natomiast, że Argentyna, raz upadłszy, więcej się nie podniosła. Rozbiórka przemysłu rozpoczęła się w latach prawicowej dyktatury wojskowej z lat 70. i zakończyła w latach 90. za neoliberalnej prezydentury znienawidzonego Carlosa Saula Menema (tego imienia i nazwiska się nie wypowiada, powiedzieliby niektórzy). Kraj produkujący własne samoloty i samochody, satelity i reaktory, z liniami kolejowymi rekordowej długości, z dobrze zarabiającą klasą robotniczą, z atlantycką flotą handlową, z naukowcami klasy Rene Favaloro i z produkcją przemysłową pokrywającą 90% zapotrzebowania wewnętrznego, zniknął. Rozszedł się między chciwymi łapami korporacji i polityków. Odprzemysłowił się do gołej ziemi. Od tamtych czasów Argentyna równa w dół, coraz bardziej przypomina pozostałe kraje Ameryki Łacińskiej z ich kolonialnymi gospodarkami eksportującymi surowce, z coraz węższą elitą skupiającą w swoich rękach ziemie, kopalnie i środki produkcji, władzą centralną rządzącą pod dyktat zagranicznych spółek górniczych i koncernów handlujących ziarnami, i gigantyczną masą ludzi, która nie jest już do niczego potrzebna. Czeka. Wegetuje na przedmieściach stolicy, tej stolicy, która roztyła się do blisko 15 milionów obywateli, do jednej trzeciej populacji Argentyny, podczas gdy terytorium narodowe wielkości połowy Europy pozostaje pustkowiem. Paradoks, jeden z tak wielu. 

Takie Argentynie wyznaczono miejsce w nowym światowym ładzie, twierdzi Pino.

Droga do El Chalten, Patagonia

W podcaście Radio Argentyna wielokrotnie wspominałem, że tango nie jest muzyką, której Argentyńczycy słuchają na co dzień. Argentyna w swojej rozciągłości posiada niezwykle zróżnicowaną tradycję muzyczną —chacarera z Santiago, chamamé z Corrientes, cuarteto z Cordoby— a gatunkiem o ogólnokrajowej popularności prędzej niż tango, byłaby cumbia. Tango jest bardzo miejskie, bardzo stołeczne, bardzo z Buenos Aires, i to z Buenos Aires szczególnego, związanego z historią początku XX wieku, a nie z migracją z prowincji w ostatnich dziesięcioleciach. 

Ale jest w tangu coś, co wyraża i reprezentuje całą Argentynę. Powstając przed stu laty, tango być może przeczuwało już, co wydarzy się pod koniec dwudziestego stulecia. Znów myślę o dekadencji, o melancholii, o tęsknocie za tym, co miało się zdarzyć, i nigdy się nie wydarzyło. I może to nie przypadek. Sto lat temu masy głodnych imigrantów z Włoch, Hiszpanii, Polski czy Ukrainy docierały do portu w Buenos Aires z marzeniem na lepsze jutro. Przybysze wkraczali do zamorskiej metropolii z jej pseudoeuropejską architekturą sfinansowaną przez stulecia kontrabandy czasów kolonii i myśleli pewnie: oto kraj bogactwa. Ale szybko dowiadywali się, że mimo przepastnych terytoriów posiadanych przez Argentynę —kraj, który już w swojej nazwie obiecywał łatwy zysk, w końcu argenti znaczy srebro— dla nich ziemi nie ma. Ziemię posiadają ziemscy posiadacze. I tak spora część imigracji nigdy nie opuściła wielkiego miasta. Niektórym udało się sklecić warsztat szewski czy dzielnicowy sklepik. Inni utrzymywali się z drobnych kradzieży, a nocami tańczyli dekadenckie, melancholijne tanga, wspominając daleką ojczyznę i drwiąc z własnych nadziei na lepsze jutro za oceanem.

Ci, którzy do Argentyny trafili po II wojnie światowej, zastali kraj u szczytów rozkwitu. Podczas gdy Europa zalewała się krwią, Argentyna sprzedawała rekordowe ilości pszenicy, a w Cordobie i Buenos Aires jeden po drugim wyrastały zakłady przemysłowe. O prace było łatwo jak nigdy. Teraz, z fabrykami pozamykanymi na cztery spusty, powojenni imigranci wspominają Argentynę, która oferowała im nie tylko miraż, ale i rzeczywisty dobrobyt, który nagle rozpłynął się jak zdradliwa fatamorgana. Gdzie się podziała ta dawna Argentyna, pomyślą, pociągną nosem, i zanucą dekadenckie, melancholijne tango.

W ostatnich dekadach to Argentyńczycy wyjeżdżają z kraju. Młodzi i wykształceni, starsi i z doświadczeniem, powtarzają jak mantrę, że w tym kraju nie ma dla nich przyszłości, i osiedlają się w Hiszpanii, Stanach Zjednoczonych czy w Brazylii. Ci, którzy zostają, przeczuwają Argentynę możliwą, potencjalną, uśpioną. Patrzą na przepastne terytorium, czytają o rekordowych złożach ropy naftowej i złota, w wiatrach Patagonii rozpoznają przyszłe elektrownie wiatrowe, a w umysłach i sercach sąsiadów: kreatywność, zapał, inteligencję i zaradność. Miłość i oddanie dobrej sprawie. Mówią między sobą: jest tyle do zrobienia, jest tyle możliwości. Manifestują się, ale w odpowiedzi otrzymują gumowe kule. Czasem znikają bez śladu w rękach policji. Wciąż spotykają się z biernością i korupcją skostniałej władzy, która —bez względu na partyjne barwy— zadowala się rozdawaniem koncesji górniczych i kłamliwymi dyskursami.

Osiedle w Ushuai, mieście sukcesu

Argentyna, która miała być, a nie jest. Argentyna niespełnionych nadziei. Argentyna, która była i która być przestała. Argentyna rozkradziona. Argentyna możliwa, ale stłumiona. Argentyna w nieustannej dekadencji. Argentyna w rytmie tanga.

W legendarnym już filmie fabularnym "Sur" ("Południe", 1988) Pino wkłada w usta jednego z bohaterów zdanie, które —tak mi się wydaje— jest kluczem do zrozumienia Ameryki Łacińskiej: "Decir no es lo único que tenemos", "Jedyne, co mamy, to móc powiedzieć nie". Wobec przemocy, wobec kłamstwa, wobec niesprawiedliwości. Wobec arogancji władzy, która strzela do własnych obywateli i wciąż kradnie bez opamiętania. W Ameryce Południowej łatwiej, niż gdziekolwiek indziej, stać się anarchistą, bo władza nie nosi choćby śladów legitymizacji: rasowa, finansowa i historyczna elita, która nie umiera nigdy, i która nie utrzymuje żadnego związku z wolą i interesem obywateli.

Tango składa się z dekadencji, melancholii i muzyki. Muzyka oznacza, że gdzieś tam w zakątku duszy tli się jeszcze nadzieja. Bo jeśli zabrakłoby tej ostatniej, zabrakłoby również sił, by uderzać palcami w klawisze bandoneonu. 

Solanas osobiście napisał słowa do tanga "Vuelvo al sur" ("Wracam na południe"), które do filmu "Południe" skomponował Astor Piazzolla i zaśpiewał Roberto Goyeche.


Wracam na południe

Tak jak wraca się zawsze do miłości

Wracam na południe

Z moim pragnieniem i z mą obawą

Niosę południe

Jako przeznaczenie mojego serca

Jestem południem

Jak dźwięk bandoneonu

Śnię o południu

Ogromny księżyc, nierealne niebo

Wracam na południem

Otwarty czas, otwarta przyszłość

Kocham południe

Jego ludzi i ich godność

Czuję południe

Jak twoje ciało w intymnej bliskości

Kocham cię, południe...

Kocham cię, południe...


W 2020 roku, w wieku 84 lat, Fernando "Pino" Solanas umiera jako jedna z ofiar pandemii COVID-19.


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Komentarze

  1. O mój Marquezie, jak "o mój jadłoszynie", ziemia Ci domem, niebo dachem...
    Mira

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty